Tak się złożyło, że nieopatrznie włączyłem TV i trafiłem na debatę w sprawie zmiany ordynacji wyborczej. Nie będę się odnosił do meritum - poza jedną sprawą. Bardziej interesuje mnie zachowanie posłów i tło całej sprawy. Wiem, że nie odkryję nic nowego. Wiem, że tak jest już od lat. Ale wciąż nie mogę się przyzwyczaić do zachowania deputowanych.
Niby ludzie wykształceni, niby kulturalni a zachowują się jak - nie przymierzając - stado kóz w oborze. Jeden, lub jedna na mównicy prezentuje mniej lub bardziej sensowne poglądy a tym czasie niektórzy nie są w stanie, przepraszam bardzo, zamknąć dziobów na kilka minut: jęczą, krzyczą, wrzeszczą. Po co? Po co ten jazgot - szczególnie ze strony opozycji - i to akurat w sprawie ordynacji mającej znaczenie dla zbliżających się wyborów samorządowych?
Żeby było jasne: mam świadomość, że w tych (nie)parlamentarnych kociokwikach udział biorą również posłanki i posłowie ZP.
Natomiast zachowanie opozycji mnie zastanawia szczególnie. Dlaczego? Już wyjaśniam.
Jest mi trudno zrozumieć oburzenie opozycji - szczególnie akcentowane w czasie wystąpień posłów ugrupowania rządzącego - na zmiany w ordynacji z jednego prozaicznego powodu. Zgodnie z tym co bowiem zapowiadają sami posłowie opozycji (np. poseł Neumann z PO), będą oni bowiem doskonale przygotowani i gotowi na wybory samorządowe. Skoro tak, to biorąc pod uwagę zakres i jakość ich programu politycznego (póki co nie znamy go ale na pewno będzie na najwyższym poziomie) oraz doświadczenia (oczywiście negatywne) wyborców z ostatnich 2 lat rządów ZP (w szczególności PIS) wygrana PO i całej opozycji w nadchodzących wyborach nie powinna podlegać jakiejkolwiek dyskusji. Idąc tym tokiem myślenia można stwierdzić, że wszystkie te formalizmy, które chce zmienić lub wprowadzić PIS nie powinny w najmniejszym stopniu wpłynąć na zwycięstwo opozycji. A o to im przecież chodzi, czyż nie?
Polacy nie są głupi. Polacy, kiedy tylko zobaczą (zapoznają się z) najlepszą na świecie (ba, w całej galaktyce!) ofertą polityczną opozycji składaną społeczeństwu z okazji wyborów samorządowych, jednym głosem zawołają: eureka! Tak jak w Warszawie, gdzie wystawienie mistrzowskiej drużyny (tandemu, duetu, debla) Trzaskowski / Rabiej już zapewnia sukces. Bez względu na to, kto będzie organizował wybory i jak będzie wyglądał podział na okręgi wyborcze. Przecież to najlepsi kandydaci na świecie. To jak mogą przegrać, no jak? Ludzie wiedzą co dobre i na 100% wybiorą ten zestaw osobowości i osobistości.
Przecież - jak sami politycy opozycji donoszą - zwykli ludzie mają już dosyć PIS. Dosyć łamania prawa (w tym konstytucji), dosyć nepotyzmu, kumoterstwa. Dosyć izolowania Polski w UE i obniżania rangi Polski na arenie międzynarodowej. Skoro tak, skoro ludzie to widzą i mają dosyć PIS to ... spokojnie. Opozycja ma zwycięstwo w kieszeni! Po co te nerwy? Po co ten jazgot?
Ale żeby nie było tylko o emocjach. Jeśli dobrze usłyszałem i zrozumiałem, PIS chce zlikwidować wymóg zamieszkania kandydatów w wyborach samorządowych na terenie, w którym będą ubiegać się o mandat: radnego lub na przykład Wójta. Ponoć to teraz jest to fikcja: kandydaci udają, że mieszkają tam gdzie nie mieszkają, bo chcą być wybrani tam gdzie chcą być wybrani a gdzie - w rzeczywistości - nie mieszkają. Opozycja przeciwko tej zmianie protestuje. I niesłusznie! Piszę to z punktu widzenia opozycji.
Opozycja (PO, N) chwali się wszem i wobec, że to są ugrupowania inteligenckie - zrzeszające ludzi najlepiej wykształconych. A skoro tak, to ludzi najlepiej zarabiających. A skoro tak, to ludzi, którzy mogą zamieszkać gdzie chcą; na przykład mogą się wybudować w sąsiedniej (do miejsca pracy) gminie. I teraz wyobraźmy sobie, co by było, gdyby można było kandydować wyłącznie w miejscu rzeczywistego zamieszkania. W takich np, Obornikach Śląskich o jeden mandat radnego mogłoby się ubiegać 20 profesorów zwyczajnych i 5 doktorów habilitowanych a w tym czasie, we Wrocławiu, w Śródmieściu: 10 nauczycieli, 5 motorniczych, 2 spawaczy, 1 sportowiec i 7 emerytów - same PISiory. Jakaż dysproporcja! Po wyborach w Obornikach cała rada byłaby obsadzona naukowcami (i nie wszyscy profesorowie by się dostali, bo liczba miejsc ograniczona) a we Wrocławiu ...nie tak mądrymi ludźmi. Niesprawiedliwe, czyż nie? A PO protestuje!
PIS chce, żeby ci profesorowie (sympatycy PO i N) mogli jednak kandydować we Wrocławiu nie starając się o lewy meldunek we Wrocławiu lub wciskanie się do mieszkania rodziny z Wrocławia. Czyż to nie korzystniejsze dla PO i N? Oczywiście, że tak. Ale protestują...
A może.... A może sami nie są tacy pewni, że mają cokolwiek sensownego do zaoferowania społecznościom lokalnym i boją się, że ich czar i urok już nie zrobi wrażenia. To albo albo. Albo PO i N mają coś do zaoferowania i słusznie wygrają albo nie.
A tak na serio i na zakończenie. Mnie się nie podoba, żeby prezydentem miasta był osobnik, który mieszka sobie gdzie indziej. Albo jest się z mieszkańcami 7 dni w tygodniu albo nie.
Jestem świadomy, że nie wystarczy dużo wiedzieć, aby być mądrym człowiekiem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Tu bywam: https://twitter.com/starywrocek
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka