Wczoraj po raz wtóry przeczytałem „Bajki robotów” Stanisława Lema. Powróciłem do tej książki po wieloletniej przerwie – okazało się, że książka podobała mi się jeszcze bardziej niż gdy czytałem ją po raz pierwszy pod koniec podstawówki.
Każda pozycja lwowsko-krakowskiego pisarza napawa mnie zupełnie innymi odczuciami – bo rzeczywiście każda jest zupełnie inna. S. Lem nie produkował stosów książek opierających się na tym samym schemacie. Obserwując szerokie spektrum jego dzieł można dojść do wniosku, że autor pisze sobą, przelewa na kartki uczucia i przemyślenia, zaklinając je w fantastyczno-naukową formę. „Cyberiada” diametralnie różni się przecież od „Solaris”, zarówno tematyką, jak i formą – z jednej strony połączenie baśni z powiastką filozoficzną, z drugiej rozbudowana i wciągająca powieść. Zupełnie inaczej odbiera się „Wysoki zamek”, czy „Rasę drapieżców”, które są przecież odpowiednio wspomnieniami z dzieciństwa i ostatnimi felietonami publikowanymi na łamach „Tygodnika Powszechnego”. A przecież to wszystko napisał ten sam człowiek! I to się czuje.
Literaturę Stanisława Lema czytelnicy nie mający jednocześnie zbyt wielkiej styczności z s-f traktują dwojako. Albo nie biorą jej poważnie, traktując jako tytułowe „bajki robotów”, albo twierdzą, iż Lem nie pisał wcale książek fantastyczno-naukowych, gdyż są w ich mniemaniu na s-f zwyczajnie zbyt mądre. Typowa pozycja tego gatunku powinna być bowiem płaską i pustą opowieścią o ufoludkach i latających talerzach.
Niedawno znajomy księgarz zwrócił mi uwagę na istotną kwestię: w regulaminie przyznawania nagrody Nobla z dziedziny literatury jest zapisany zakaz nominowania książek dziecięcych. A przecież utwór dla młodego czytelnika jest znacznie trudniej napisać niż dla dorosłego odbiorcy. Trzeba przecież wrócić pamięcią do własnych odczuć sprzed kilkudziesięciu lat, pozycja taka musi czytać się lekko, a jednocześnie nie wolno popaść w banał. Młody czytelnik zauważy, że robi się z niego osobę mniej pojętną, niż jest w rzeczywistości.
W ten sposób dostępu do najwyższych laurów pozbawiona została np. Astrid Lindgren, należąca do grona najwybitniejszych pisarzy XX wieku. W zamian Nobla otrzymał choćby Winston Churchill, za swoje „Wspomnienia”. Politykiem był wielkim (choć jak na mój gust posiadającym zbyt wysokie stężenie cynizmu we krwi), ale jaki z niego był literat? Inną nagrodzoną postacią była Elfriede Jellinek, której książki krytycy etykietują jako „żeńską pornografię”, literatka, której najświeższym dziełem jest hagiograficzny dramat „Ulrike Maria Stuart”, opisującą życie niemieckiej komunistycznej terrorystki Ulrike Meinhof. Na naszym rodzimym gruncie uznaniem cieszy się Wojciech Kuczok, autor hiperpesymistycznego „Gnoju”, oraz stwierdzenia, iż „Polska nie jest sexy”, a także Dorota Masłowska, skupiająca się głównie na stosowaniu językowych łamańców.
Przepis na książkę „poważną” i „głęboką” jest następujący: dwa kilo pogardy dla konsumpcyjnej rzeczywistości, mniej więcej tyle samo seksu i przemocy, a także trochę bluzgów wedle uznania. Umieszczamy to wszystko w garnku z szarej codzienności, po czym dokładnie mieszamy. Można też lekko przyprawić antyamerykanizmem lub lękiem przed faszyzacją kraju. Jednak wolę Lema, który swoje nierzadko pesymistyczne rozważania serwuje w strawnej, miłej dla oka formie.
Inne tematy w dziale Polityka