Nigdy nie myślałem, że ludzi pokroju Jacka Żakowskiego i Wojciecha Mazowieckiego stać na wypowiedzenie słów, które urągają wszelkiej kulturze. Argumentując swój sprzeciw wobec lustracji dziennikarzy, obrazili wielu szlachetnych i nieszczęśliwych obywateli, nazywając ich „złoczyńcami” i „świniami”.
Nie zdążył jeszcze wyschnąć tusz na oświadczeniu Rafała Ziemkiewicza, w którym przyznaje się, że jego stwierdzenie, jakoby Adam Michnik chronił komunistycznych zbrodniarzy przed odpowiedzialnością karną, mogło być różnorako rozumiane, a ci publicyści obrzucili osoby, na które SB wyprodukowała materiały, najgorszymi wyzwiskami. Wynika z tego, że właściwie Redaktor Naczelny „Gazety Wyborczej” powinien także im wytoczyć proces, ponieważ sugerują, jakoby bronił może nie „zbrodniarzy”, ale co najmniej „złoczyńców”. A przecież jasne i oczywiste jest, że ludzie, którzy podpisali lojalkę nie byli żadnymi narzędziami w rękach Imperium Zła, ale postaciami iście tragicznymi, takimi współczesnymi Antygonami, postawionymi nierzadko przed trudnymi wyborami, jak np. „czy dostać paszport, czy nie dostać”. W zasadzie to i ta teza jest nie do obronienia, bo nawet sam kardynał Glemp stwierdził, że materiały spoczywające w archiwach IPN to „świstki trzy razy odbijane”. W związku z tym mają całkowicie rację, nie chcąc spowiadać się z radosnej esbeckiej twórczości, której płody zawierają być może (a może i nie, czego się nie dowiemy, bowiem Ewa Milewicz i nasi dwaj bohaterowie są obywatelsko nieposłuszni i odmawiają poddania się lustracji) ich ewentualne teczki.
Jednak stanowczo protestuję przeciwko wyzywaniu porządnych ludzi. Tajni współpracownicy to nie żadni „złoczyńcy”. To co najwyżej dyrektorzy, lub profesorowie. Albo redaktorzy.
Inne tematy w dziale Polityka