Pewien czas temu w salonie24 zastanawiałem się nad tym, czy w kolejnym odcinku „dziennikowego” dodatku „Europa” ponownie pojawi się guru nowej lewicy, Slavoj Żiżek. Wtedy akurat się nie pojawił, ponieważ zrobił sobie tygodniową przerwę. W ostatnim numerze napisał zaś polemikę z dwoma filmami opisującymi enerdowski komunizm - „Życiem na podsłuchu” i „Good-bye Lenin”.
Wg autora oba obrazy nie ukazują prawdy o totalitaryzmie, „próbując pokazać całą grozę sytuacji, usuwają ją tak naprawdę z pola widzenia”. Szczególnie pastwi się nad filmem F. H. von Donnersmarcka, który ukazuje metody działania wschodnioniemieckiej Stasi. Film w moim mniemaniu jest całkiem dobry, acz nieco grzeszy naiwnością. Bo czy rzeczywiście możliwe jest, by rutynowy agent bezpieki pod wpływem podsłuchiwania życia swoich „podopiecznych” zmienił swoje podejście do reżimu i do swojej pracy, a nawet spisując nieprawdziwe raporty, dopomagał im kryć swoją opozycyjną działalność?
Jednak S. Żiżek zarzuca dziełu zupełnie co innego. Oto przez ukazanie sytuacji, w której minister kultury każe szpiegować znanego dramaturga, by znaleźć na niego haki i dzięki temu usunąć z drogi do zdobycia jego życiowej partnerki „ginie z oczu prawda, że nawet gdyby minister nie był człowiekiem zdemoralizowanym i gdyby urzędy publiczne pełnili sami ideowi i oddani sprawie ludzie, system byłby nie mniej przerażający”. Pomijając fakt, iż film fabularny nie może opisywać całego problemu, a ukazać go jedynie na przykładzie losów konkretnych osób, filozof wychodzi z fałszywych przesłanek. „Gdyby urzędy publiczne pełnili sami ideowi ludzie”, to oznaczać by musiało, że wszyscy ludzie są ideowi (czyli, rozumiem, bez skazy), bo skądś musieliby się brać a inaczej niemożliwe byłoby uniknięcie pomyłki przy doborze personelu. Problem socjalizmu polega zaś na tym, że możliwy do zrealizowania byłby jedynie na Świecie zamieszkanym przez same anioły, a takim Świat nie jest. Z ludźmi „ideowymi” system ten wcale przerażający by nie był, bo nie trzeba by nikogo podsłuchiwać, zamykać w więzieniach i komu zakazywać wydawania swoich dramatów – wszyscy byliby przecież „prawo”, pardon, „lewomyślni”.
W artykule znajduje się owszem, nieco celnych i przemyślanych myśli (jak powyższa, mimo że błędna), jednak większość to, niestety, pomysły całkowicie absurdalne. Autor stwierdza, iż „na przekór faktografii (we wszystkich znanych przypadkach szpiegowania małżonków agentem był mąż) to Christa-Maria [partnerka życiowa Dreymana, podsłuchiwanego dramaturga – przyp. SS] załamuje się i donosi na męża (...)”. Znany przykład kobiety kablującej mężczyznę możemy znaleźć choćby na naszym podwórku, przykładowo żonę Pawła Jasienicy. Poza tym jest całkowicie niemożliwe, by literalnie żadna żona nie donosiła na swojego męża, choćby z tego powodu, że to raczej mężczyźni angażowali się w działalność opozycyjną, a właśnie tacy ludzie byli przede wszystkim na celowniku Stasi czy SB (wbrew pozorom bezpieka nie śledziła wszystkiego i wszystkich). Jeszcze większą głupotą jest doszukiwanie się w filmie... ukrytych poddekstów homoseksualnych. „Nie ma wątpliwości, że Gerd Wiesler, oficer Stasi, którego zadaniem jest zakładanie pluskiew i podsłuchiwanie inwigilowanej pary, odczuwa libidalny pociąg do Dreymana i ma obsesję na jego tle – i z czasem to emocjonalne zaangażowanie sprawia, że z czasem zaczyna pomagać Dreymanowi”. Dalej wychodzą jeszcze homoseksualne skłonności samego Dreymana, a nawet fakt, iż Christa-Maria rzuca się pod koniec filmu pod samochód, S. Żiżek interpretuje jako „usunięcie się z drogi”. Z resztą takie akcenty odnajduje autor także w „Good-bye Lenin”, w którym główny bohater jest wychowywany samotnie przez matkę, w związku z czym jest niemal predystynowany do odczuwania pociągu do mężczyzn. Albo jestem wyjątkowo ponurym człowiekiem i nie odczuwam tu skrytej ironii, albo autor po prostu bredzi.
Jednak artykuł skłonił mnie do głębszego zastanowienia się nad swoim orientacją seksualną. Bo może... i ja jestem gejem? Może to ja „mam obsesję na Jego tle”, skoro pierwsze, co robię, gdy zaglądam do „Europy”, to poszukiwanie Jego artykułów? Może moje na Niego ataki to zwyczajna projekcja? Na dodatek jestem samotnie wychowywany przez matkę, w czym „wedle Lacana (...) kryje się geneza homoseksualizmu”. Co prawda jestem w szczęśliwym ponad czteroletnim związku z kobietą jak najbardziej płci żeńskiej, jednak być może jest to tylko alibi, które podświadomość kazała mi sobie sprawić. Prawdy nie znam i poznać nie będę mógł, póki nie zapytam się o nią Slavoja Żiżka osobiście, jako jedynego kompetentnego psychoterapeuty w tym zakresie.
Z pewnością jednak gejem w tym ujęciu jest Robert Krasowski, redaktor naczelny „Dziennika”. Co rusz publikuje nowy artykuł słoweńskiego lewaka, bez względu na to, czy tekst ten na to zasługuje, czy też nie. Ba, R. Krasowski jest gejem w szerszym sensie, ponieważ ma obsesję na punkcie nie tyle S. Żiżka, co ogólnie różnych lewicowych dziwaków. W tym samym wydaniu „Europy” drukuje bowiem wywiad z Georgem Monblot, który twierdzi, iż „chrześcijaństwo zagraża demokracji”, a amerykańscy religijni fundamentaliści kazali G. W. Bushowi rozpętać wojnę w Iraku, by przyspieszyć Apokalipsę. Na dodatek w swojej ostatniej książce „The Heat” dowodzi, iż do 2030 roku należy ograniczyć globalną emisję dwutlenku węgla o 60%, a USA powinny to uczynić nawet o 90%. By to osiągnąć, należy m.in. zlikwidować transport lotniczy. Jako że jestem świeżo po lekturze opowiadania Marka S. Huberatha „Ostatni, którzy wyszli z raju”, wizja ta napawa mnie pewną grozą.
Jestem osobą tolerancyjną i orientacja seksualna redaktora Krasowskiego nic a nic mnie nie obchodzi. Liczę jednak na to, że publicysta, który w tym samym numerze „Dziennika” zarzuca „Rzeczpospolitej” sekciarstwo, uporządkuje pierwej własny ogródek.
Inne tematy w dziale Polityka