Andrzej Duda zachwycił świat swoim porywającym tłumy wystąpieniem na konwencji wyborczej. Zewsząd płyną zasłużone gratulacje, bowiem kandydat PiS pokazał swą moc, a energia płynąca z jego słów pobudziła ducha zwycięstwa w narodzie. W sercach milionów Polaków zagościła nadzieja granicząca niemal z pewnością, iż wreszcie pojawił się człowiek, który położy kres rządom obecnej sitwy.
Nic zatem dziwnego, że blady strach padł na Platformę. Oni już wiedzą, że najpierw Duda wykurzy Komorowskiego z Belwederu, a później, z pomocą Kaczyńskiego, odeśle w polityczny niebyt premier Kopacz i jej popleczników. Rozpoczęło się zaklinanie rzeczywistości. Usłużne media próbują nam wmówić, że przemowa Dudy nie była efektem jego głębokich przemyśleń, lecz jedynie wyreżyserowaną deklamacją wcześniej wyuczonych formułek. Pojawiają się zarzuty, że niby z promptera czytał, że niby z jakichś ściągawek korzystał. Nic bardziej mylnego. Wszystko jego słowa były na bieżąco produkowane i bezpośrednio przekazywane słuchającym go tłumom.
Sukces nie byłby jednak możliwy, gdyby nie jeden człowiek. To on czuwał nad wszystkim i wspierał Dudę w chwilach zwątpienia. Dodawał otuchy i pobudzał do jeszcze większego wysiłku. Gdy Dudzie zabrakło natchnienia wystarczyło jedno spojrzenie na obrazek w pulpicie i nowe pokłady energii natychmiast napełniały jego ciało i duszę.

Tak, tak, nie bójmy się tego powiedzieć. To nie kto inny, tylko Jarosław Kaczyński jest ojcem sukcesu konwencji wyborczej doktora Andrzeja Sebastiana Dudy.
Ograniczony umysł pozwala mi jedynie na pisanie idiotycznych wywodów o marnej jakości publicystycznej. Na szczęście nikt nie musi ich czytać.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka