W mediach praktycznie bez echa przeszła informacja o wizycie ministra Glińskiego w Indiach. Krótkie wzmianki o promocji polskiego sadownictwa nie odzwierciedlają w pełni sukcesu naszej delegacji. A jest o czym pisać, bowiem ministrowi udało się zacieśnić stosunki z tamtejszym przemysłem filmowym.
Nie sposób nie dopatrzyć się tutaj związku z zapowiadaną przez Kaczyńskiego narodową superprodukcją sławiąca heroizm i bohaterstwo narodu polskiego. Pierwotnie miał to być „hollywoodzki film z wielkimi w świecie aktorami i z wielkim, znanym w świecie reżyserem”, jednak pobieżny przegląd amerykańskiego rynku filmowego dość szybko zweryfikował te ambitne plany.
Jarosław Kaczyński bez wątpienia jest jedną z najjaśniejszych gwiazd światowej polityki, jednak to za mało aby przyciągnąć gwiazdy amerykańskiego kina, a jego jurysdykcja za ocean nie sięga. Zresztą, nie sądzę aby te moralnie zepsute i niemoralnie rozpasane indywidua potrafiły w należycie godny sposób przedstawić martyrologię narodu polskiego.
Kierunek indyjski wydaje się w tej sytuacji całkowicie uzasadniony. Wizyta Glińskiego na planie popularnego serialu i szereg spotkań bilateralnych z gwiazdami hindi cinema pozwala przypuszczać, że to właśnie w Bollywood powstanie nasza narodowa epopeja.
Hinduski przemysł kinematograficzny przyciąga do kin średnio 3,6 miliarda widzów na całym świecie i produkuje około 850 filmów rocznie. Dla porównania, w USA produkuje się 700 filmów rocznie, a widownia nie przekracza 3 miliardów osób. To o czymś świadczy. Ambitnym bollywoodzkim obrazem o wiele łatwiej dotrzemy do szerokiego grona odbiorców, niż za pomocą hollywoodzkiej szmiry.
Ograniczony umysł pozwala mi jedynie na pisanie idiotycznych wywodów o marnej jakości publicystycznej. Na szczęście nikt nie musi ich czytać.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura