- Wybór Antoniego Macierewicza na wiceprezesa PiS jest w swej istocie drwiną z Polaków, a przede wszystkim z rodzin smoleńskich, które z powodu jego działalności bardzo cierpią i są zdezorientowane - mówi Rafał Rogalski były pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego.
Bartosz Wiciński: Na początek rozmowy proponuję powrót do przeszłości. Jak rozpoczęła się Pańska współpraca z Jarosławem Kaczyńskim?
Rafał Rogalski: Szczegóły współpracy, w tym jej rozpoczęcia z konkretnym klientem pozostają w sferze tajemnicy adwokackiej. Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. O rozpoczęciu współpracy zdecydowały moje kompetencje.
- Moje pytanie dotyczy sytuacji wewnątrz Prawa i Sprawiedliwości. Chciałbym Pana zapytać o nastroje jakie panowały w partii, po słynnej konferencji zespołu Antoniego Macierewicza na której Jarosław Kaczyński stwierdził, że "zamordowanie 96 osób w tym prezydenta to niesłychana zbrodnia". Były jakieś głosy oburzenia?
- W mojej ocenie za podgrzewanie całej sytuacji związanej ze słynnym artykułem Cezarego Gmyza w Rzeczpospolitej pt.: „Trotyl na wraku tupolewa” odpowiada poseł Macierewicz. W PiSie nastroje były podzielone. Począwszy od ślepej i nieuzasadnionej wiary w fakt, że na tupolewie rzeczywiście ujawniono ślady materiałów wybuchowych, po rozsądne podejście do tego tematu, tj. braku naukowych i dowodowych podstaw do formułowania tak daleko idących i odważnych tez w oparciu o jedynie wyniki zastosowania metod screeningowych, które wymagają przecież konfirmacji laboratoryjnej. Przecież dopiero wyniki laboratoryjne są miarodajne, tj. mają walor dowodowy i diagnostyczny. Wśród reprezentantów tzw. opcji racjonalnej dało się zauważyć przerażenie całą sytuacją i poważne pretensje do posła Macierewicza za podgrzewanie nastrojów, wręcz manipulowanie wnioskami płynącymi z wyników zastosowania detektorów.
- Często dochodziło do różnicy zdań między panem a Antonim Macierewiczem? Poprosiłbym o przykład.
- Dla porządku chciałbym wyjaśnić, że będąc prawnikiem opieram się na materiale dowodowym, który oceniam zgodnie z przesłankami wskazanymi w art. 7 kodeksu postępowania karnego, to jest z uwzględnieniem zasad prawidłowego rozumowania oraz wskazań wiedzy i doświadczenia życiowego. Śledztwo ma charakter dynamiczny. Śledztwo i jego wyniki nie można porównywać do równania matematycznego 2+2=4, gdzie wynik zawsze będzie taki sam. Ta teza wymaga sprecyzowania. Otóż, stopniowo gromadzony materiał dowodowy może powodować zmienność wniosków stąd płynących w zależności od etapu pojawiania się dowodów. Stąd o ile początkowo wersja zamachowa była wersją, która powiedzmy nie była odrealniona, a jej zbudowanie było zgodnie z metodologia prowadzenia śledztwa, to po zgromadzeniu bardzo wielu dowodów, zwłaszcza o charakterze rzeczowym – myślę tutaj przede wszystkim o analizie rejestratorów tzw. "czarnych skrzynek" – stała się wersją nierealną. Jedynie z ostrożności procesowej z uwagi na niezakończone jeszcze śledztwo powiem, że wersją wyjątkowo mało prawdopodobną wobec całokształtu zgromadzonego na dzisiaj materiału dowodowego o charakterze osobowym i rzeczowym. Trudno mi też sobie wyobrazić, aby to się zmieniło. Zaznaczam jednak, że wersja zamachowa stworzona na początku śledztwa przez prokuratorów powinna być badana do samego końca, a w decyzji finalizującej śledztwo prokuratorzy powinni wskazać, jakie fakty uznali za udowodnione lub nieudowodnione, na jakich w tej mierze oparli się dowodach i dlaczego nie uznali dowodów przeciwnych.
Przez długi czas materiał dowodowy był wyjątkowo skąpy i brakowało w nim wiarygodnych dowodów rzeczowych, m.in. opinii Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie dotyczącej rejestratorów parametrycznych i głosowych, jak również wyników oględzin wraku wykonanej przez polskich prokuratorów przy udziale polskich biegłych, także sprawozdania Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego w Warszawie dotyczącego materiałów pirotechnicznych. Pełna opinia tego laboratorium jest w fazie przygotowywania.
Chciałbym też dla porządku wyraźnie zaznaczyć, że poseł Macierewicz nigdy nie był moim klientem. Wszelkie rozmowy z nim miały charakter niejako prywatny. Byłem zapraszany na posiedzenia prowadzonego przez niego zespołu z tej racji, że pojawiali się na nich moi klienci. Pomiędzy mną a posłem Macierewiczem dochodziło do różnicy zdań. Różnice były tym większe im obszerniejszy był materiał dowodowy zgromadzony w śledztwie smoleńskim oraz im większy nacisk poseł Macierewicz kładł na bezzasadne tezy o wstrząsach, wybuchach bombowych, braku uderzenia skrzydła o brzozę, a w jego wyniku urwania skrzydła itp. fantasmagorie. W pewnym momencie skala niedorzecznych i kategorycznych stwierdzeń wygłaszanych przez Macierewicza była już tak duża, że zaprzestałem korzystania z jakichkolwiek zaproszeń na prowadzone przez niego zespoły. Uznałem bowiem, że samą swoją obecnością na posiedzeniach zespołu niejako legitymizuję działalność Macierewicza. Poseł Macierewicz był całkowicie oporny na przedstawiane przeze mnie okoliczności przeczące lansowanej przez niego wersji zamachowej. Miałem do czynienia z dezynwolturą po jego stronie wobec faktów, dowodów i logicznych wniosków stąd idących. Doszedłem do wniosku, że dla Macierewicza sprawa smoleńska ma jedynie wymiar polityczny, a ustalenie rzeczywistego przebiegu zdarzenia z 10 kwietnia nie jest jego celem. Oczywiste mijanie się z prawdą przez Macierewicza, lekceważenie rodzin ofiar implikowało po mojej stronie decyzje o początkowo rozluźnianiu, a następnie zaprzestaniu z nim jakichkolwiek kontaktów.
W moim głębokim przekonaniu opartym na bezpośredniej obserwacji działalności zespołu parlamentarnego, któremu przewodniczy Antoni Macierewicz mogę jednoznacznie stwierdzić, że od samego początku powstania tegoż zespołu było to jedynie ciało mające uwiarygadniać jednoosobową działalność propagandową posła Macierewicza. Stał się on hierofantem dla bardzo wielu ludzi, a także członków zespołu. Zespół poprzez liczny skład osobowy i pełnione funkcje poselsko-senatorskie jego członków, również obecność rodzin ofiar i pseudoekspertów nadaje się do tego doskonale. Zauważyć należy, że członkowie zespołu nie mają w ogóle wpływu lub wpływ ten jest znikomy na wszelkiego rodzaju dictum składane rzekomo w jego imieniu. De facto bowiem „stanowiska zespołu” są przygotowywane przez samego Macierewicza i najczęściej bez jakiejkolwiek konsultacji są przez niego ogłaszane. To Macierewicz przeprowadza „casting” zapraszanych gości na posiedzenia zespołu. Jak również to on jednoosobowo decyduje o gronie tzw. ekspertów. Nie można też pominąć, że członkami zespołu są prawie wyłącznie posłowie lub senatorowie jednego tylko ugrupowania.
Po ostatnich wydarzeniach wśród pewnej części członków zespołu trudno nie zauważyć coraz wyraźniejszego odcinania się w prywatnych rozmowach od kompromitujących i niedorzecznych teorii i stwierdzeń Macierewicza i jego tzw. ekspertów.
Istota aktywności Macierewicza ukierunkowana jest na permanentne i publiczne enuncjacje dotyczące jego wyłącznie prywatnych koncepcji o przyczynach i przebiegu zdarzenia lotniczego z 10 kwietnia 2010 r. Koncepcje te nie korespondują ze zgromadzonym przez prokuraturę materiałem dowodowym. Trudno w nim bowiem znaleźć dowody na „obezwładnienie samolotu”, „2 wstrząsy”, wybuchy, 3 osoby, które rzekomo przeżyły, złamanie brzozy w dniu 5 kwietnia 2010 r.
- Czy według Pańskiej wiedzy eksperci skupieni wokół Antoniego Macierewicza pracują za darmo?
- Tego nie wiem. Naturalną rzeczą byłoby opłacanie ich funkcjonowania, ale nie mam wiedzy w tym przedmiocie. Przypuszczam jedynie, że opłacane są koszty przelotu i pobytu tzw. „ekspertów” z zagranicy.
- Z informacji jakie podał portal TVN24 po zakończeniu Pańskiej współpracy z prezesem Prawa i Sprawiedliwości, wyłonił się obraz różnicy zdań między rodzinami smoleńskimi dotyczący spotkania Wiesława Biniendy z prokuratorami. Czy tak rzeczywiście było? Czy Sebastian Putra - syn wicemarszałka - opowiadał się za spotkaniem z prokuratorami wojskowymi? Czy było to jedyna osoba związana z rodzinami smoleńskimi, która wyraziła aprobatę dla takiego spotkania? Jakie według Pana były przyczyny zablokowania przez Antoniego Macierewicza wizyty eksperta w Prokuraturze Wojskowej?
- Ze względu na tajemnicę adwokacką mogę jedynie ogólnie powiedzieć, że do spotkania powinno dojść. Nie znam przypadków kontry ze strony rodzin ofiar katastrofy. Wręcz przeciwnie. Do spotkania nie doszło wyłącznie z winy posła Macierewicza – osoby jakby nie patrzeć w ogóle nie związanej z prowadzonym śledztwem prokuratorskim. Zrobiłem wszystko, aby do spotkania doszło. Macierewicz w sposób cyniczny i lekceważący podszedł do woli rodzin ofiar. Pokazał jednocześnie, że nie zależy mu wcale na ustaleniach rzeczywistego przebiegu katastrofy z 10 kwietnia. Teraz już wiem, że Macierewicz zdawał sobie sprawę, że spotkanie wojskowych prokuratorów z dr. Biniendą da asumpt do wniosku: „król jest nagi”. Macierewicz obawiał się, że wyjdzie na jaw, że on i Binienda mijają się z prawdą. Głoszą tezy na których potwierdzenie nie mają jakichkolwiek dowodów. Macierewicz przeciągnął tylko w czasie o około 1 rok, sprawę wizyty tzw. „ekspertów” w prokuraturze i tym samym ich kompromitacji. W maju i czerwcu 2013 r. doszło wreszcie do przesłuchania trzech tzw. „ekspertów”, to jest prof. Obrębskiego, prof. Rońdy i dra Biniendy. Dzięki ujawnieniu protokołów ich zeznań we wrześniu br. każdy Polak mógł namacalnie przekonać się o braku kompetencji tych panów i blamażu tez przez nich wygłaszanych. O „blefie” Rońdy, to jest przyznaniu się do kłamstwa nie będę już wspominał.
- Teraz już wiemy, że eksperci złożyli zeznania przedstawiając swoje kompetencje słowami - "Sklejałem modele samolotów", "Widziałem wybuch w szopie" czy "Latając samolotami oglądam skrzydła". Jakby Pan to skomentował?
- Wiarygodność tzw. „ekspertów” współpracujących z posłem Macierewiczem oceniam bardzo nisko, żeby nie powiedzieć, że w zdecydowanej większości przypadków tzw. eksperci są kompletnie niewiarygodni. Brakuje im odpowiedniej wiedzy i doświadczenia potrzebnego do stwierdzania okoliczności istotnych dla rozstrzygnięcia sprawy. W tym przypadku chodzi o wiedzę z szeroko pojętego lotnictwa i badania katastrof lotniczych i to zarówno w wymiarze formalnym, jak i merytorycznym. Naukowcy Ci – co bardzo ważne – nie mają też dostępu do materiału dowodowego. Przykładowo, prof. Binienda do tej pory nie posiada danych technicznych budowy skrzydła do czego się przyznał we wrześniu 2013 r., a przecież od blisko 2 lat podważa możliwość jego urwania na skutek uderzenia w brzozę przeprowadzając różnego rodzaju symulacje komputerowe. Z jakich więc danych korzysta? Z kolei dr Nowaczyk przeprowadzający analizę danych z rejestratorów systemu TAWS do niedawna był zatrudniony w Szkole Medycznej przy Uniwersytecie w Baltimore i zajmował się spektroskopią fluorescencyjną. Jego przełożony prof. Lakowicz oświadczył, że jego podwładny nigdy nie zajmował się zagadnieniami lotniczymi. Nie uczestniczył też w badaniu jakiejkolwiek katastrofy. Był zdziwiony aktywnością dra Nowaczyka.
Kategorycznie i z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że wnioski przedstawione na II Konferencji Smoleńskiej przez prof. Chrisa Cieszewskiego, dr. hab. Andrzeja Ziółkowskiego, prof. Jana Obrębskiego nie mają jakiegokolwiek potwierdzenia w wiarygodnych dowodach w których dyspozycji jest polska prokuratura.
W mojej głębokiej ocenie, nie budzi najmniejszej wątpliwości, że do złamania brzozy na wysokości 666 cm doszło w dniu 10 kwietnia 2010 r. w wyniku uderzenia skrzydła samolotu TU-154M nr 101. Świadczą o tym jednoznacznie zarówno dowody o charakterze osobowym, np. zeznania Nikołaja Bodina, ale nie tylko jego, jak również rzeczowe dowody spośród których najważniejsze to fragmenty skrzydła tupolewa wprasowane w brzozę oraz fragmenty brzozy wprasowane w skrzydło tupolewa. Na marginesie zauwazyć też należy, że prof. Chris Cieszewski przyznał w Polsat News, że jego wnioski o złamaniu brzozy już w dniu 5 kwietnia mogą być błędne. Osobiście jestem absolutnie pewny, że wnioski prof. Cieszewskiego są wadliwe i niedorzeczne. Jeżeli potwierdziłoby się, że doszło do pomylenia brzozy ze śmieciami lub śniegiem w czasie analizy fotografii satelitarnych, oznaczłoby to kompromitację tego naukowca. Sprawa smoleńska jest zbyt delikatna, aby na obecnym etapie, po upływie ponad 3,5 roku od katastrofy wygłaszać tak nieuprawnione oceny w tak ważnej kwestii.
Analogicznie rzecz wygląda w przypadku wniosków lansowanych przez dr. hab. Andrzeja Ziółkowskiego i prof. Jana Obrębskiego. Wnioski całkowicie chybione. Tutaj również kategorycznie i z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że prokuratura nie dysponuje jakimikolwiek dowodami, które potwierdzałyby eksplozje materiałów wybuchowych na pokładzie TU-154M. Nie odnaleziono żadnego fragmentu samolotu w którym stwierdzonoby odkształcenia lub osmalenia charakterystyczne dla wybuchu materiałów pirotechnicznych. Nadto z ujawnionego sprawozdania opinii pirotechnicznej po przebadaniu bardzo dużej części pobranych próbek z miejsca zdarzenia i płatowca, wynika, że nie wykryto żadnego materiału wybuchowego. Trudno też nie zauważyć, że brak jest dowodów na niestandardową defragmentację tupolewa. Wręcz odwrotnie. Zaistniała defragmentacja tupolewa jest całkowicie normalną konsekwencją występowania w chwili katastrofy naturalnych procesów fizycznych, w tym działania ogromnych sił i przeciążeń.
W tej sytuacji porównywanie poszycia samolotu do parówki, czy też mówienie, że "w momencie, gdy samolot uciekał z pułapki, nastąpiły wybuchy" należy uznać za niedorzeczne i niepoparte materiałem dowodowym. To po prostu fantasmagoria. Podkreślić też należy, że zarówno dr hab. Ziółkowski, jak również prof. Obrębski nigdy nie uczestniczyli w badaniu wypadku lotniczego. Nie są specjalistami z dziedzin, które są przydatne do ustalania przyczyn i przebiegu tego typu zdarzeń. Innymi słowy, nie mają jakichkolwiek przydatnych w tym temacie kompetencji. Trudno nazwać ekspertem prof. Obrębskiego, który wiedzę o lotnictwie czerpie ze sklejania w dzieciństwie modeli samolotów, siedzenia w kokpicie myśliwca, lataniu samolotami odrzutowymi jako pasażer i obserwacji podczas tych lotów skrzydeł i silnika. Natomiast wiedzę pirotechniczną posiadł z obserwacji wybuchających podczas pożarów stodół po II wojnie światowej.
Podstawą dopuszczenia dowodu z opinii biegłego jest wydanie przez organ procesowy postanowienia. Z procesowego punktu widzenia wszelkie opinie wykonywane przez tzw. „ekspertów” współpracujących z posłem Macierewiczem mogą być traktowane wyłącznie jako opinie prywatne. Opinie prywatne nie stanowią sensu stricto dowodu, ale „początek dowodu”. Zgodnie z orzecznictwem i doktryną, gdyby opinie takie zostały złożone w śledztwie stanowią potwierdzenie stanowiska strony, która je składa. Opinie prywatne nie mogą być pominięte w tym znaczeniu, że organ procesowy powinien się do nich odnieść, a jeżeli byłoby to racjonalne i uzasadnione, to dopuścić dowód z opinii takiego prywatnego eksperta, który występowałby od tego momentu w charakterze biegłego. Na ten czas w aktach śledztwa smoleńskiego nie doszło do złożenia jakiejkolwiek opinii prywatnej. Nadto prof. Binienda, prof. Obrębki i prof. Rońda poprzez przesłuchanie ich w charakterze świadków ex lege zostali wyłączeni z możliwości dopuszczenia dowodu z ich opinii.
Wojskowa prokuratura nie ma obowiązku zajmowania się w ramach prowadzonego przez siebie śledztwa weryfikacją każdej teorii, czy też kategorycznych stwierdzeń Macierewicza i jego tzw. „ekspertów” dotyczących przyczyn i przebiegu zdarzenia z 10 kwietnia 2010 r., a pojawiających się w sferze publicznej, zwłaszcza medialnej. Cele postępowania przygotowawczego zostały wyraźnie nakreślone w kodeksie postępowania karnego w art. 297. Przede wszystkim chodzi o ustalenie, czy został popełniony czyn zabroniony i czy stanowi on przestępstwo, wykrycie i w razie potrzeby ujęcie sprawcy, wszechstronne wyjaśnienie okoliczności sprawy, w tym ustalenie osób pokrzywdzonych i rozmiarów szkody, zebranie, zabezpieczenie i utrwalenie dowodów. W postępowaniu przygotowawczym należy dążyć także do wyjaśnienia okoliczności, które sprzyjały popełnieniu czynu. Prowadzenie śledztwa nie polega więc na zajmowaniu się przez prokuratorów wszystkimi pojawiającymi się hipotezami, zwłaszcza jeżeli mają charakter niedorzeczny. Byłoby to sprzeczne z zasadą szybkości i ekonomiki procesowej. Nie możemy na tym etapie dowodowym doprowadzać śledztwa do absurdu, bo inaczej będziemy badać wersje o na przykład strąceniu samolotu przez UFO.
Konieczność wyjaśnienia okoliczności katastrofy wymogła na prokuraturze wykonanie bardzo wielu czynności procesowych zmierzających do ustalenia przyczyn i przebiegu katastrofy. Dotyczą one np. lansowanym – przez posła Macierewicza i jego tzw. „ekspertów” – tezom wstrząsowym, wybuchowym, braku uderzenia skrzydła o brzozę, a w jego wyniku urwania skrzydła, zejścia samolotu poniżej 100m, trzem osobom, które rzekomo przeżyły zdarzenie z 10 kwietnia, złamania brzozy rzekomo już 5 kwietnia. Nie wszystkie zaplanowane czynności procesowe w tej kwestii zostały już zrealizowane. Ze względu na tajemnicę śledztwa nie mogę precyzyjnie wymienić explicite tych czynności i ich wyniku, zarówno w odniesieniu do już wykonanych, jak i objętych harmonogramem śledztwa. Mogę jednak ujawnić, że prokuratura dysponuje materiałem dowodowym całkowicie przeczącym enuncjacjom Macierewicza i jego tzw. „ekspertów. Niestety weryfikacja wielu tez Macierewicza jest bardzo żmudna, czasochłonna, niezwykle kosztowna, niepotrzebnie przedłużająca postępowanie. Jednakże dla transparentności śledztwa i możliwości weryfikacji jego wyników stało się to de facto niezbędne po to by uchronić się przed bezpodstawnym dezawuowaniem decyzji finalizującej postępowanie przygotowawcze.
- W jakiej atmosferze nastąpiło Pańskie rozstanie z Jarosławm Kaczyńskim? Czy spotkał się Pan z jakiegoś rodzaju nieprzychylnością czy wręcz atakiem na Pana osobę? Nie mam tu oczywiście na myśli samego prezesa.
Wiąże mnie w tym względzie tajemnica adwokacka i nie mogę podać szczegółów. Pewne decyzje ze względu na działalność posła Macierewicza musiały zostać podjęte i wymagały ode mnie bardzo dużej odwagi. Aktualnie płacę za to bardzo wysoką cenę w życiu zawodowym i prywatnym. Zastrzegam z całą mocą, że nigdy nie ujawniłem żadnej informacji objętej tajemnicą adwokacką lub tajemnicą śledztwa. Operowałem zawsze wokół informacji znajdujących się w sferze publiczniej, w tym medialnej. Po rozstaniu spotkały i spotykają mnie wciąż spore nieprzyjemności, wręcz bardzo mocne ataki w różnej formie ze strony pewnych osób i podmiotów. Począwszy od nieprzyjaznych pomówień na tweeterze, a skończywszy na oczerniających paszkwilach na mój temat najczęściej w prawicowych gazetach i portalach internetowych. Najgorsze są jednak postępowania wobec mnie prowadzone przez pion dyscyplinarny Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie. Stałem się „chłopcem do bicia”, którego można szykanować bez opamiętania pod byle pretekstem. Właściwie wszystkie sprawy, które toczą się przed ORA w Warszawie w związku z moją działalnością zawodową mają wymiar polityczny. Chodzi o reprezentowanie rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej i reprezentowanie rodzin zmarłych pacjentów oskarżonego dra Mirosława Garlickiego. Nie ma jakichkolwiek skarg moich klientów na mnie, nie popełniłem żadnego błędu prawnego przy prowadzeniu spraw – a to właściwie wszystko mówi o moich kwalifikacjach prawnych. Szykanowanie mnie przez pion dyscyplinarny ORA w Warszawie stało się już trudne do wytrzymania. Muszę się tłumaczyć z tego, że nie jestem wielbłądem. Nie mam żadnej wiedzy, aby innym adwokatom, np. mec. Romanowi Giertychowi, czyniono takie problemy, jak mi. Nie jestem członkiem żadnej partii politycznej. Jestem apolitycznym adwokatem, który sumiennie i gorliwie reprezentuje swoich mocodawców, a to że niekiedy oni są politykami lub sprawa ma charakter polityczny nie może być de facto podstawą do nagonki na moją osobę. Każdy ma prawo do pomocy prawnej. Nawet katu należy się obrona. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że adwokat nie wybiera klientów. To oni zgłaszają się do niego. Nie interesują mnie poglądy polityczne moich mocodawców. Mogę się z nimi nawet diametralnie nie zgadzać. Moim zadaniem jest zapewnienie profesjonalnej obsługi prawnej. Zgodnie z 43 ust. 1 Kodeksu Etyki Adwokackiej "Adwokat jest zobowiązany do obrony interesów swego klienta w sposób odważny i honorowy (...), nie bacząc na własne korzyści osobiste oraz konsekwencje wynikające z takiej postawy dla siebie lub innej osoby". Tak właśnie postępuję zawodowo. Niestety z tego powodu spotkały mnie ogromne szykany, których przesłankami - w mojej ocenie - są wyłącznie podziały ideologiczne także w Palestrze. Ona jest przecież jakimś odwzorowaniem podziałów politycznych społeczeństwa. Liczę na rozsądek pionu dyscyplinarnego ORA w Warszawie i szybkie oraz pomyślne dla mnie zakończenie wszelkich postępowań z moim udziałem.
- Czy nadal reprezentuje Pan rodziny smoleńskie?
- Tak, nadal reprezentuję.
- Po wygaśnięcu Pańskiego pełnomocnictwa napisałem na blogu, że mecenas Rafał Rogalski wraca do rzeczywistości. Pan na Twitterze zgodził się z treścią tego wpisu. Jak aktualnie wygląda Pański powrót z zaświatów? Czuje się Pan tak jakby dostał drugie życie?
- Prowadzę jako adwokat bardzo wiele spraw, a śledztwo smoleńskie w którym uczestniczę jako pełnomocnik jest tylko jednym z postępowań w którym udzielam się zawodowo. Staram się skupić przede wszystkim na działalności kancelaryjnej oraz zakończeniu doktoratu. Ze względu na niedorzeczne enuncjacje posła Macierewicza jestem indagowany o komentarze, co pochłania mnóstwo czasu, choć bardzo staram się wyłączyć z działalności medialnej. Nie mam na to czasu. Ze względu na wyjątkowo szkodliwą działalność Macierewicza czuję jednak obowiązek tłumaczenia, że lansowane przez niego tezy to abberacja. Nadto sporo czasu muszę poświęcać na wyjaśnienia przed pionem dyscyplinarnym ORA w Warszawie. Jest to wyjątkowo absorbujące i wykańczające psychicznie. Trudno o skupienie. Płacę ogromną cenę za krytyczne podejście do amoralnej i lityganckiej aktywności Macierewicza oraz prowadzenia spraw o wymiarze politycznym. Najbardziej żałuję niepotrzebnie straconego czasu, który mógłbym spożytkować na zakończenie procedury obrony napisanego doktoratu.
- Dziennikarka Gazety Polskiej Codziennie (Katarzyna Pawlak) po informacji o rozwiązaniu współpracy między Panami napisała na Twitterze (28-03-2013), że mecenas Rafał Rogalski nie odgrywał większej roli u boku Jarosława Kaczyńskiego, a główne skrzypce grał mecenas Piotr Pszczółkowski. Tak na marginesie dodam, że ten wpis Katarzyny Pawlak zniknął z Twittera, a ja w sumie do tego tweeta odnosiłem się w swoim wpisie na blogu. Nawet z innym użytkownikiem komentowaliśmy tego tweeta. Moje pytanie brzmi; jak to w rzeczywistości wyglądało? Czy taka opinia nie miała na celu zdeprecjonowania Pańskiej pracy jaką wykonał Pan dla Jarosława Kaczyńskiego?
- Myślę, że ten wpis miał zdeprecjonować mnie i moje działania jako pełnomocnika w śledztwie smoleńskim. Usunięcie wpisu jest bardzo wymowne. Autorska wpisu najwidoczniej sama uznała, że jest on kompletnie niewiarygodny, bo moja rola była i jest zbyt dużą w śledztwie smoleńskim. Rzeczony tweet przeczył oczywistym faktom.
- Podczas ostatniej wizyty w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie Antoni Macierewicz mówił, że nie ma dowodu na zamach i ma się to w sprzeczności do tego co mówi w Polsce, co wykazałem w jednym z wpisów na blogu. Skąd ten nagły zwrot w retoryce Antoniego Macierewicza?
Zwrot w narracji Macierewicza to wynik totalnej kompromitacji jego tzw. „ekspertów” oraz nagonki medialnej na niego, a także uwag grupy racjonalnych posłów PiSu, którzy nie popierają jego wynurzeń. Dalsze utrzymywanie głoszonych wcześniej tez stało się na tyle niedorzeczne, że Macierewicz musiał zmiękczyć swoje enuncjacje. Nadal jednak w swoich wypowiedziach sugeruje wersję zamachową i myślę, że będzie się jej trzymał już do końca - wbrew faktom i dowodom. Wie, że zawsze znajdą się wyborcy, którzy bezkrytycznie podchodzą do wszelkich teorii spiskowych.
- Poproszę o Pański komentarz do wyboru Antoniego Macierewicza na wiceprezesa Prawa i Sprawiedliwości.
- Wybór Antoniego Macierewicza na wiceprezesa PiS jest w swej istocie drwiną z Polaków, a przede wszystkim z rodzin smoleńskich, które z powodu jego działalności bardzo cierpią i są zdezorientowane. Jakże częstobowiem pojawiają się kolejne wypowiedzi Macierewicza i jego tzw. "ekspertów", które nie mają jakiegokolwiek pokrycia w dowodach.
Na szczęście nie jestem członkiem żadnej partii i jedynymi wyznacznikami mojej działalności jest wola mocodawców oraz przepisy prawa. Przypomnieć zatem należy, że najważniejszym celem śledztwa smoleńskiego jest dokonanie prawidłowych ustaleń faktycznych. Aktywność macierewicza nie ma nic wspólnego z właściwym ustaleniem przebiegu i mechanizmu katastrofy. W tym aspekcie już dawno doszło do rozminięcia się twierdzeń Macierewicza i jego tzw. "ekspertów" z rzetelnymi i dowodowo potwierdzonymi ustaleniami prokuratury, które nie korespondują w najmniejszym stopniu z rewelacjami rzeczonego posła. Macierewicz jakby nie zauważył krzywdy, którą wyrządza rodzinom ofiarpoprzez - co rusz - wygłaszanie niedorzecznych twierdzeń.
- Na koniec zapytam o Janusza Wojciechowskiego. Ostatnio na Twitterze linkował Pan do jego wpisów na blogu, łącząc to z mocnym komentarzem. Co Pan sądzi o publicystyce europosła?
Europoseł Wojciechowski to były prokurator, sędzia właściwie wszystkich szczebli, prezes NIKu, aktualnie adwokat. Wydawałoby się więc, że rozsądnie i kompetentnie powinien podejść do śledztwa smoleńskiego. Jego wypowiedzi w różnych kwestiach są przecież najczęściej bardzo rzeczowe. Jak się okazuje w temacie smoleńskim od kilku już lat w dość obszernej publicystyce europosła Wojciechowskiego spotykamy się z bezzasadnymi pomówieniami prokuratorów i innych organów państwa, insynuacjami, podawaniem nieprawdziwych faktów lub wyciąganiem oczywiście niewłaściwych wniosków. Europoseł czyni tak wbrew zgromadzonemu w sprawie materiałowi dowodowemu. Na to mojej zgody nie będzie. Bardzo się dziwię, że poważna osoba i z takim dorobkiem zawodowym legitymizuje wyjątkowo szkodliwą i niedorzeczną działalność Macierewicza i jego tzw. ”ekspertów”. Najwidoczniej europoseł uznał, że politycznie opłaca mu się to, bo w maju br. przecież odbędą się kolejne wybory do Europarlamentu w których jak mniemam będzie kandydował, a przyzwyczajenie do gigantycznych apanaży stamtąd uzyskiwanych jest zbyt duże. Wyjątkowo przykre jest, że "srebrniki brukselskie" mają wiekszą wartość niż prawda. Granie na emocjach rodzin ofiar i społeczeństwa w celach politycznych jest w mojej ocenie nieprzyzwoite.
- Dziękuję za rozmowę.
Od autora : Być może na niektóre pytania pojawiły się już odpowiedzi w przestrzeni medialnej. Zaznaczam jednak, że wywiad był przygotowywany zaraz po zakończeniu współpracy przez mecenasa z Jarosławm Kaczyńskim ale z pewnych względów nie ukazał się w tamtym czasie.
Follow me on Twitter
Inne tematy w dziale Polityka