Stowarzyszenie Pokolenie Stowarzyszenie Pokolenie
368
BLOG

Proza o Katyniu

Stowarzyszenie Pokolenie Stowarzyszenie Pokolenie Kultura Obserwuj notkę 0

Pod koniec ubiegłego roku zeszła z maszyn drukarskich „Spowiedź Parfena”Sebastiana Reńcy, to już druga jego książka (po "Wiktorii") wydana przez nasze Stowarzyszenie Pokolenie. Autorką ilustracji i grafiki na okładce "Spowiedzi Parfena" jest Gabriela Becla, której rysunki są znane czytelnikom komiksów "Monte Cassino" czy powieści „Klub Dumas” Arturo Perez-Reverte'a.


Spowiedź Parfena to dziesięć opowiadań, w których autor z perspektywy różnych osób przybliża historię sowieckiego mordu w Katyniu. Bohaterami są między innymi polski oficer, jego żona, córka i wnuk, lecz widzimy także przedstawicieli narodu oprawców: rosyjskiego chłopa czy agentów NKWD, angielskiego policjanta, polskich pisarzy czy amerykańskiego żołnierza.
Nie jest to zbiór o polityce, choć to ona odcisnęła tak silne piętno na tamtym wydarzeniu. Jest to zbiór opowieści o ludziach, którzy muszą sobie poradzić ze śmiercią, bólem, a także - jak tytułowy Parfen - z własnym, coraz bardziej ciążącym sumieniem.

Dziś prezentujemy pierwszą część jednego z opowiadań katyńskich

 

OSTATNI POCISK
(W OCZACH RÓWIEŚNIKA)
część I

 

 

Okupowane od jedenastu miesięcy miasto było brzydkie. Szare i czerwone. Smutne i zarazem straszne. Wszystko przez zło, które czaiło się wokół. Ludzie znikali nocami, ale lepiej było o tym milczeć, niż interesować się losem zaginionych. Roman Skotny miał to szczęście, że Marta, córka profesora Piwowarczyka, nie zapomniała o nim. Starała się odwiedzać go przynajmniej kilka razy w tygodniu. Po pierwsze, lubiła Romka, po drugie, była łączniczką w organizacji, dla której on wykonywał czasami jakieś zadania, choć nigdy nie złożył przysięgi.
Tamtego dnia, gdy zapukała do drzwi jego mieszkania, mężczyzna spał z głową na stole. W tej pozycji zasnął nad ranem.
Zbudziło go delikatne stukanie umówionym kodem. Dopiero po kilku sekundach wróciła świadomość. Roman przetarł dłońmi twarz, jakby ją mył. Wzrokiem odszukał butelkę. Przechylił ją nad szklanką, ale w środku była pustka. Dopiero wtedy wstał ciężko od stołu i podszedł do drzwi.
-    Powiedzieli mi, że znów pijesz – przywitała się Marta.
-    Mnie również miło cię widzieć, „Stokrotko”.
Roman zwrócił się do dziewczyny, używając jej konspiracyjnego pseudonimu.
-    Strasznie wyglądasz i…
-    I co? Niech cię to nie obchodzi, a tym życzliwym powiedz, żeby się odpieprzyli ode mnie. Moje życie, moje zdrowie i w końcu też moja zasrana śmierć, która nas wszystkich dopadnie. Wam nic do tego.
-    Zapomniałeś?
-    Niby o czym?
-    O żonie, o córce.
Skotny sięgnął po zapałki i odpalił ostatniego papierosa. Pustą paczkę zgniótł w dłoni i ze złością wrzucił ją do węglarki.
-    Gdyby jeszcze żyły, na pewno odpowiedziałyby na któryś z moich listów. Nawet gdyby te do nich nie dotarły, to z pewnością znalazłyby mnie, a przynajmniej starałyby się złapać ze mną jakikolwiek kontakt. Ich już nie ma i nie wmawiaj mi czegoś, bo moje sumienie już dawno umarło, razem z moimi najbliższymi i nadzieją.
-    Nie możesz tak mówić!
-    I tutaj się mylisz, moja droga Samarytanko, ja wszystko mogę. Kiedyś może było inaczej, ale teraz… Mogę cię na przykład wyrzucić za drzwi, ale tego nie zrobię, bo jestem głodny.
-    Kiedy ostatnio coś jadłeś? – zapytała z troską w głosie Marta.
-    Jak trzy dni temu odwiedził mnie Wacek. Jego wywiozą teraz na „białe niedźwiedzie”, gdzie zbuduje z innymi zekami jakiś nikomu niepotrzebny kanał, a śledzi i bimbru już dawno nie ma. Zostałem tutaj sam, oczywiście nie licząc ciebie, kwiatuszku, i gromad kacapów na ulicach. Widziałaś te sowieckie żeńszcziny przed operą?
-    Nie widziałam, ale i tak o tym słyszałam. Całe miasto o tym mówiło.
-    Obrazy jak z jakiejś ponurej komedii. Kobiety ubrane w koszule nocne, paradowały w nich, jakby to były suknie wieczorowe. Zresztą nie jesteśmy lepsi, przecież one kupują to od nas, od was. Wyzwoleni spod pańskich knutow, z pańskich portek, pańskich butów, wraz z radzieckich ludzi kupą też święcimy gołą dupą – Roman powtórzył wierszyk, zasłyszany kiedyś w tramwaju.
Marta wyłożyła na stół chleb, kilka cebul, główkę czosnku i woreczek kaszy.
-    Tyle udało mi się zdobyć.
-    Dziękuję – odparł Roman.
Dziewczyna wróciła do poprzedniego wątku rozmowy.
-    Koleżankę z matką wyrzucili z jednego pokoju i zakwaterowali tam siostry z Czerwonego Krzyża. Tych jedenaście kobiet śpi na gołej podłodze, bo nie chce im się ponakładać słomy do sienników. Nawet miednicy sobie nie zorganizowały i chodzą się myć wprost pod studnię na podwórzu. Żywią się tylko chlebem, rybami i wodą. Boże, co się porobiło…
Roman w tym momencie złapał za pustą flaszkę i z impetem rzucił nią o ścianę. Szkło rozprysło się na kawałki. Niespodziewane zachowanie mężczyzny wystraszyło dziewczynę.
-    Nie słyszałaś, że Boga nie ma?! Bóg umarł, żyje Stalin!
-    Nie bluźnij, co robisz, dlaczego tak mówisz?!
-    Bo ja heretyk jestem, kochanie ty moje. Zły człowiek, lepiej z takimi jak ja się nie zadawać panienkom z dobrych domów. Twój Bóg też bluźni, przynajmniej od września ubiegłego roku, i w ogóle nie ma zamiaru skończyć tego przedstawienia, a raczej dramatu w iluś tam aktach. Niby istnieje, a jakby go nie było. Co zresztą nietrudno jest zauważyć. Jeżeli nawet jest, to… – Andrzej nie dokończył zdania, by nie robić przykrości „Stokrotce”. – Prędzej można uwierzyć w to, że diabeł zszedł na ziemię i tańczy upiornego walca z kostuchą. Przygrywa mu dwóch wąsatych grajków. Jeden prawie nie został artystą, a drugi popem. Dobrane towarzystwo, nie ma co…
Marta podeszła do Romana. Uklękła przy nim i jego dłonie schowała w swoich, przytulając do nich policzek.
-    Proszę cię, nie rób tego więcej.
Ciszę przerwały kroki po schodach. Roman poznał, że to dozorca Dworaczek. Musiał go zwabić na piętro huk z rozbitej o ścianę butelki. Teraz ruchem głowy wskazał na drzwi, po czym wstał cicho, jakby cały alkohol wypity w nocy z niego wyparował w jednej sekundzie Podszedł kocim krokiem do drzwi. W sekundę przekręcił klucz w zamku, a drugą dłonią nacisnął klamkę.
Dozorca stracił równowagę i wpadł do mieszkania. Roman chwycił go za klapy marynarki i siłą posadził na krześle przy stole. Sam usiadł naprzeciwko niego.
Zdenerwowany Dworaczek miętosił w brudnych łapach przepoconą czapkę.
-    Masz papierosa, gnojku?
-    Mam, mam. Co bym miał nie mieć – odparł Dworaczek.
Dozorca wyjął z kieszeni tekturowe pudełko z sowieckimi papierosami i zapałki. Położył je na stole i popchnął w kierunku Romana. Ten odpalił jednego papierosa i przesunął pudełko w kierunku Dworaczka. Dozorca drżącymi dłońmi również odpalił papierosa.
-    Menda jesteś, Dworaczek, pospolita menda. Na szczęście ty o tym wiesz i ja o tym wiem. Dlatego wspólnie musimy coś z tym zrobić. Najlepiej byłoby ciebie zastrzelić, będzie mieć spokój twoja żona, co to ją katujesz po nocach. No i może jeszcze ktoś z kamienicy przeżyje tę wojnę.
-    Ja tam prosty dozorca, panie Skotny… – dozorca mówił łamiącym głosem.
-    Przecież z panami skończyliście siedemnastego września.
-    E tam, gadanie. Kultura musi być. Zachować trza się umieć i u państwa profesorowych, i u pana inżyniera.
-    Nie jestem żadnym inżynierem, tylko prostym pijakiem – poprawił Dworaczka Roman.
-    Wiem, wiem, w tych czasach lepiej być tak jak ja, zwykłym dozorcą. Wymieść śmieci tam i tu, zamykać bramę, odśnieżyć podwórko.
-    Wacek też był śmieciem?
-    Nie rozumiem.
Uderzenie pięścią między oczy zrzuciło Dworaczka z krzesła.
-    Wstawaj, gnido! Wiesz, kim jest ta pani przy oknie?
-    No jak mam nie wiedzieć? Przecież to córka państwa profesorów.
-    Nigdy jej tutaj nie spotkałeś. Jeżeli coś się jej stanie, albo profesorowi i jego żonie, to cię zabiję. Jeżeli nie zdążę i przyjdą po mnie czubaryki, to zastrzelą cię moi koledzy. Będzie w tym zasranym sowieckim poligonie doświadczalnym o jednego chama i kapusia mniej.
-    Rozumiem. Będzie tak, jak sobie pan inżynier życzy.
-    Gówno rozumiesz, idioto. A teraz wypierdalaj, kapusiu!
Dworaczek bez słowa wstał i wyszedł z mieszkania. Marta zaczęła płakać. Mówiła szeptem:
-    Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego? Przecież on nas teraz wszystkich wyda. Już nie ma połowy kamienicy. Nikt nic nie wie, co się z nimi stało, a w ich mieszkaniach żyją jakieś nowe osoby. Choćby ten dziobaty oficer. Boże, Romuś, co z nami teraz będzie?
-    Nie wzywaj imienia swego Pana Boga nadaremno, on podobno tego nie lubi, a zresztą ma ważniejsze rzeczy na głowie. Będzie, co ma być. Już gorzej być nie może. Ta gnida boi się własnego cienia.
-    Musisz się stąd wyprowadzić, zejść mu z widoku. Ten Dworaczek to kanalia, jakich mało…
-    Raczej wiele, „Stokrotko”, ich jest o wiele więcej, niż ci się wydaje. Każdego dnia możesz ich usłyszeć i zobaczyć na ulicach. Piszą w gazetach, wykładają w aulach, wykrzykują na wiecach.
-    Jesteś cyniczny.
-    A ty naiwna. Dlaczego zło przyciąga do siebie takich Dworaczków? Podobno z natury jesteśmy dobrzy, dopiero z czasem budzą się w nas demony. Dworaczek jest tchórzem, który dla ratowania własnej skóry zakapowałby własną matkę. Taki Pawlik Morozow, tylko w starszej wersji, dla którego również rodzice nie są żadną świętością. Ci, o których mówiłem, też są tchórzami lub głupcami jeszcze większymi od tego ciecia. Każdemu z nich przydałby się sąd w wolnej Polsce, ale takiej nie dożyjemy. A o przeprowadzce pomyślę. Masz coś dla mnie?
-    „Smutny” chce się z tobą spotkać. W bramie kamienicy naprzeciwko katedry. Będzie tam na ciebie czekał dziś w samo południe.
-    Przekaż mu, że będę.
***
Pseudonim „Smutnego” nie wziął się z niczego. Ten trzydziestokilkuletni mężczyzna zawsze miał taki wyraz twarzy, jakby właśnie w jego życiu stało się coś strasznego. Jednak Romek nie zwracał na to uwagi, bardziej odpowiadało mu w „Smutnym” to, że facet zawsze zachowywał spokój, mówił wyraźnie i powoli, a ponadto nawet w kryzysowych sytuacjach zachowywał zimną krew.
Gdy Skotny wszedł do bramy, tamten już na niego czekał.
-    Przejdziemy się gdzieś?
-    Możemy – odparł Romek.
Szli wolnym krokiem. Wchodzili do bram, przechodzili podwórze, wychodzili na ulicę i tak kilka razy. W ten sposób „Smutny” dyskretnie upewnił się, że nikt za nimi nie idzie. Na jednym z podwórek podeszli do szeregu murowanym komórek. „Smutny” wyjął klucz z kieszeni i weszli do środka.
-    Tutaj mamy widok na bramę, a gdyby coś się działo, jest dyskretne wyjście z tyłu, małe i zamaskowane, ale pozwalające na szybkie ulotnienie się z tego miejsca. Gdyby coś, proszę biec za mną. Wystarczy przeskoczyć przez mur, tam wąska ścieżka doprowadzi pana na ulicę. Dalej będzie pan musiał radzić sobie sam. Lepiej uciekać w pojedynkę.
-    Dlaczego mi pan to mówi?
-    Po pierwsze, w dzisiejszych czasach człowiek musi być przygotowany na wszystko. Po drugie, tutaj będzie nasz punkt kontaktowy na przyszłość. Naszym łącznikiem dalej pozostaje „Stokrotka”.
-    Rozumiem, że ma pan coś dla mnie?
„Smutny” przysiadł przy małym okienku, skąd miał widok na bramę i podwórze. Romek przysiadł na dużej drewnianej skrzyni.
-    Zanim powiem, o co chodzi, zapytam pana jeszcze raz o przysięgę. Dalej jest pan przekonany, że nie chce jej złożyć?
-    Nie zmieniłem zdania od naszej ostatniej rozmowy. Moje argumenty pan zna. Wciąż cenię sobie niezależność i wolność. Szanowny panie, za długo pracowałem w „Dwójce”, by nie wiedzieć, że każda wsypa w podziemnej organizacji to łańcuszek kolejnych zatrzymań.
-    Na razie wszystko idzie dobrze.
-    Świetnie pan to określił: „na razie”. Ma pan może papierosa? Moje skończyły mi się rano.
„Smutny” wyjął papierośnicę i rzucił w kierunku Romka.
-    Niech pan ją zatrzyma, nie jest mi potrzebna.
-    Nie pali pan?
-    Trenuję silną wolę.
„Smutny” poczekał, aż Romek odpali papierosa i wtedy mówił dalej:
-    Muszę przyznać, że moja ostatnia dyskusja z panem i pański pesymizm w stosunku do naszej organizacji dały mi dużo do myślenia. Dlatego zadanie, o którym panu powiem, jest do wykonania, ale tylko przez pana. Nie chcę go dawać komuś od siebie. W ten sposób o sprawie wiemy tylko ja i pan.
-    Jeżeli się zgodzę, to tak powinno zostać.
-    To zrozumiałe. Z pewnością słyszał pan o naszych oficerach, których Sowieci przetrzymują między innymi w Kozielsku?
-    Obiło mi się o uszy – przyznał Romek.
-    Są przesłanki, by sądzić, że z tymi ludźmi stało się coś niedobrego.
-    To znaczy?
-    Sprawdziliśmy rodziny oficerów, którzy dostali się do sowieckiej niewoli w zeszłym roku. Nie wiem, czy dotarliśmy do wszystkich, ale… – „Smutny” na chwilę zawiesił głos, jakby szukał odpowiednich słów. – Krótko mówiąc, wiosną zerwała się korespondencja. Od tamtej pory żaden list nie przyszedł z jenieckich obozów, w tym z Kozielska.
-    Może wywieźli ich gdzieś dalej na wschód?
-    Może? Na razie nic nam o tym nie wiadomo. Jednak przerwana korespondencja nie jest jedynym powodem naszego spotkania. Od przyjaciela z centrali dotarły do mnie informacje, że ktoś widział w lesie pod Smoleńskiem doły, a w nich trupy naszych oficerów…
Romek wstał ze skrzyni, głęboko westchnął i podszedł bliżej „Smutnego”. Teraz patrzył na niego z góry. 
-    To pewne?
-    Szanowny panie, żyjemy w czasach, gdzie nic nie jest pewne. Jeżeli Sowieci faktycznie popełnili zbrodnie na polskim wojsku, to znaczy, że Polska dla nich już nie istnieje i nigdy się nie odrodzi. Jednakże musimy… ja muszę być tego pewny, a żeby to sprawdzić, ktoś na miejscu musi zobaczyć te trupy na własne oczy. Chciałbym, ażeby tym kimś był właśnie pan, który doskonale zna sowieckie realia i język rosyjski.
Romek wolnym krokiem przeszedł do końca komórki. Wtedy zauważył w ścianie małe drzwiczki, zamykane z tej strony na zasuwę. „Smutny” mówił dalej:
-    Oczywiście, daję panu całkowitą swobodę. Może pan dobrać jeszcze jednego kompana, choć nie powinien pan go wtajemniczać w całą sprawę, przynajmniej początkowo. Po drugie, otrzyma pan ode mnie wszystko, co potrzebne w takiej podróży. Przede wszystkim pieniądze i dokumenty, odpowiednie przepustki i paszport na inne nazwisko. Pieniądze będą autentyczne, dokumenty przygotuje nasza komórka legalizacji, blankiety będą oryginalne.
-    Dla ewentualnego drugiego człowieka również?
-    Oczywiście.
-    Może mi pan powiedzieć coś więcej o okolicznościach, w jakich dokonano tego makabrycznego odkrycia?
-    Sam nie wiem zbyt wiele, tyle, ile panu już powiedziałem. Meldunek o tym dotarł do centrali. Człowiek, który go sporządził, jest pewny. Grobów należy szukać w okolicach uroczyska Kosogory pod Smoleńskiem. Tyle i aż tyle. W warunkach konspiracji to i tak dużo. Rozumiem, że zgadza się pan?
-    Tak – odparł Romek bez zastanowienia. – Choć mam kilka warunków. Nadal kontaktuję się tylko z panem, przez „Stokrotkę”. Ona nie powinna w ogóle wiedzieć o tej sprawie. Do czasu mojego powrotu żadnych notatek, meldunków i tym podobnych zapisków, które mogłyby mnie zdradzić. Nic. Informacja o mojej wyprawie jest tylko w pańskiej głowie. Osoby, które wykonają dokumenty, mają zostawić wolne pola do wypełnienia. W ten sposób tylko ja będę znał swoją nową tożsamość.
-    Rozumiem i zgadzam się całkowicie. Nie powiedział pan nic o pieniądzach.
-    Z premedytacją. Nie chciałbym, aby posądził mnie pan o chęć zarobienia na tej, nazwijmy ją, wycieczce. Proszę samemu uznać, jaka gotówka będzie mi potrzebna, nie tylko na podróż, ale również ewentualne łapówki czy spirytus, albo kokainę, które na wschodzie powinny być dobrą walutą.
-    Pojedzie pan sam, czy w towarzystwie?
-    Jeszcze nie wiem. Dlatego proszę przygotować dokumenty i pieniądze dla dwóch osób. Jeżeli nikogo nie zwerbuję, to po powrocie oddam drugą część.
-    Kiedy pan wyrusza?
-    Tego też jeszcze nie umiem powiedzieć.
-    Spotkajmy się więc za tydzień, niech będzie w samo południe, w tej komórce. Teraz, zanim wyjdziemy z bramy, pokażę panu napis kredą na murze. Jeżeli za tydzień zobaczy go pan w tym samym miejscu, to będzie oznaczać, że wszystko w porządku.
***
Na placu Krakowskim, który zyskał miano „Paryża”, zarówno miejscowi, jak i „bieżeńcy” wysprzedawali się prawie z wszystkiego, co mogło mieć jakąkolwiek wartość. Najliczniejszą rzeszą kupujących byli oczywiście obywatele Związku Sowieckiego, zarówno mundurowi, jak i cywile. Najlepiej sprzedawała się bielizna, ubrania, buty, zegarki oraz różnego rodzaju sprzęty, które w robotniczym raju były nieosiągalne dla zwykłych śmiertelników.
Wśród kupujących i sprzedających zawsze można było spotkać tych, dla których ciężka praca nigdy nie szła w parze z dużym zarobkiem. Wśród nich z reguły kręcił się Edek, mężczyzna w wieku nie do odgadnięcia, którego Romek znał ze starych „dwójkowych” czasów. Edzik przeprowadził go kilka razy przez zieloną granicę, to od niego Romek nauczył się, gdzie chodzić, z czym i na jakich melinach zatrzymywać się po tamtej stronie.
Teraz od znajomego batiara dowiedział się, że Edek z kumplami jest w pobliżu placu, na mecie u Rudej Hanki. Romek grzecznie podziękował za wiadomość i poszedł we wskazanym kierunku.
Edek grał właśnie w „oczko”, trzymał bank, a dwóch nieznajomych facetów przegrywało duże sumy w rublach. Żaden z nich nie domyślił się, że złoty świecący sygnet na palcu Edka służy nie tylko do szpanu, ale również oszustwa. Symbol kolejnych kart wyciąganych z lewej dłoni odbijał się w sygnecie, dzięki czemu Edek wiedział, jakie wartości mają przeciwnicy i jaka karta idzie jemu.
Romek spokojnie poczekał, aż frajerom skończą się pieniądze. Dopiero, gdy tamci wyszli i mężczyźni sami zostali w pokoju, Edek usłyszał, skąd ta niespodziewana wizyta u niego.
-    Jest do zarobienia trochę grosza. Wystarczy, ze pojedziemy do Smoleńska i stamtąd wrócimy.
Edek uśmiał się pod nosem, odpalił papierosa i bez pytania rozlał wódkę do szklanek. Romek tłumaczył dalej:
-    Wiem, nie jest to łatwe, ale dostaniemy trochę pieniędzy na podróż, co zostanie, jest dla ciebie. Z mojej puli również. Będę miał czyste blankiety przepustek i paszportów, tobie zostawię ich wypełnienie, znasz się na tym, ja mógłbym spieprzyć robotę.
-    Handel czy sprawa ideowa? – zapytał trzeźwo Edek.
-    Raczej to drugie. Wchodzisz?
-    Raz się żyje. Tyle chodziliśmy we dwójkę, że tym razem nie zostawię cię samego. Masz jakąś legendę?
-    Szczerze mówiąc, nie myślałem jeszcze o tym.
Edek przechylił szklankę. Wódkę zakąsił kiszonym ogórkiem i na koniec odpalił papierosa.
-    W Smoleńsku trochę pracowałem. Jest tam jedna dziewczyna, której dawno nie widziałem. Zatrzymamy się u niej.
-    Może być. Czyli zgadzasz się na bank?
-    No, jak nie ze mną, to z kim pojedziesz? Lepszego kumpla nie znajdziesz.
Mężczyźni uścisnęli sobie mocno dłonie, a Edek polał „na drugą nogę”. Wypili.
-    Słyszałeś, Romuś, że towarzysz Mołotow znowu spotkał się z Ribbentropem?
-    Nie, kiedy to niby było?
-    Całkiem niedawno – poważnie odpowiedział Edek. – Podobno panowie usiedli za suto zastawionym stołem, ale w ogóle dogadać się nie mogli. Mołotow, że już wychylił kilka sztaganków, postukał paluchami po stole, jakby grał na pianinie i zaczął śpiewać Jesli zawtra wojna. Na to Germaniec wkurzył się i drze gębę na całe gardło Moskwa moja, strana moja!
Wtedy dopiero Edek zaczął się śmiać ze swojego dowcipu, a Romek wtórował mu myśląc o tym, że teraz, kiedy Francja została pokonana przez Niemców, Hitler może faktycznie zacząć wojnę z bolszewikami.
***
Dokumenty były autentyczne. Podziemie skradło je w marcu z jednego z oddziałów milicji w mieście. Teraz do Edka należało ich staranne wypełnienie. Zabrał się do tej roboty z charakterystyczną dla siebie precyzją.
Czyste blankiety położył na stole, który wyścielał „Czerwonym Sztandarem”. Wcześniej napełnił atramentem wieczne pióro, które teraz delikatnie rozpisał w zeszycie. Kończąc przygotowania, ustawił na stole lampę. Za wzór służyły mu dokumenty wypisane przez sowieckiego urzędnika.
-    Jak chcesz się nazywać?
-    Wpisz Jan Powroźny. Urodzony w tysiąc dziewięćset pierwszym w Odessie. Obecnie zamieszkały we Lwowie, adres sam jakiś wymyśl.
Romek zaczął przeglądać książki stojące na komodzie, by nie przeszkadzać koledze w pracy. Nie od dziś wiedział, że ten bardzo nie lubi, gdy patrzy mu się na ręce podczas precyzyjnej roboty. Wreszcie Edek skończył. Z podziwem patrzył teraz na swoje dzieło.
-    Gotowe. Nie mają prawa się do nas przyczepić – stwierdził z dumą w głosie.
***
Po czterech dniach podróży dotarli do Smoleńska. Na dworcu zostali wylegitymowani, ale ich dokumenty nie wzbudziły podejrzeń, więc poszli w swoją stronę. Jeleny nie zastali w domu, od starszej sąsiadki dowiedzieli się, że jest w pracy i wróci po godzinie siedemnastej. Mieli więc jeszcze trzy godziny czasu. Na klatce nie mogli czekać, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Na dworzec nie mieli po co wracać, zresztą znów naraziliby się na legitymowanie, postanowili więc, że znajdą jakąś restaurację, w której przeczekają trzy godziny. Knajpę szybko znaleźli, kupili po ćwiartce wódki, butelce piwa i porcji śledzi na talerzu. Zresztą niczego innego nie było do wyboru.
Czas szybko minął przy wódce. Było kilkanaście minut po siedemnastej, gdy znów stanęli przy drzwiach do mieszkania Jeleny. Edek zapukał.
Jelena była zdziwiona ich widokiem, ale zadowolona. Od razu zaprosiła ich do środka.
-    Jelena Pawłowna – przedstawiła się Romkowi, podając mu prawą dłoń.
Romek powiedział jej swe zmyślone nazwisko z dokumentów, które miał przy sobie.
Mieszkanie było niewielkie, składało się z kuchni i małej izby za nią, w której stało łóżko i szafa. Kobieta zaraz zabrała się do gotowania wody w samowarze, mężczyźni usiedli przy stole.
-    Ile to już minęło czasu od ostatniego razu? – Jelena przerwała krępującą ciszę.
-    Ze dwa, trzy lata będzie – odparł po chwili namysłu Edek. – Widzę, że u ciebie dalej nic się nie zmieniło.
-    Nic – przyznała mu rację Jelana. – Pracuję dalej w szkole i dzięki Bogu żyję jakoś.
-    I za mąż nie wyszłaś?
-    Jeszcze nie spotkałam takiego chłopa, który by mi pasował – odparła Rosjanka, śmiejąc się sama do siebie.
Woda w samowarze zaczęła przyjemnie bulgotać. Jelena nasypała herbatę do czajniczka, a następnie wyjęła szklanki z kredensu.
-    Ale cukru u mnie nie ma, zresztą konfitur również.
-    I na to znajdzie się rada.
Edek sięgnął do kieszeni w kurtce, skąd wyjął papierowy woreczek z cukrem i dwie pary pończoch.
-    To dla ciebie – powiedział.
Kobiecie zaiskrzyły się oczy na widok prezentu. W podziękowaniu ucałowała Edka w policzek.  Teraz uśmiechnięta gospodyni zaparzyła esencję, by po chwili przelać ją do szklanek, a następnie uzupełnić wodą z samowara. 
-    A wam jak się teraz żyje?
-    Co tu ukrywać – mówił Roman. – Przed wojną Lwów był pięknym polskim miastem, dostatnim i spokojnym. Teraz to już nie to samo.
-    Ale jak ktoś jest obrotny, to mu jest obojętne, czy tam jest Polska, czy Sowiety, zawsze da sobie radę – dodał z humorem Edek.
-    Waszym rodakom pod Niemcami chyba jeszcze gorzej – stwierdziła Jelena.
-    Ani w tym pani winy, ani naszej. Ot, wielka polityka nas dosięgła i to my za nią teraz płacimy, prości ludzie…
-    Skończcie już takie tematy.
Przerwał dyskusję Edek. I znów sięgnął, tym razem do chlebaka, z którego wyciągnął małą flaszkę spirytusu.
-    Tu mam lekarstwo na wszystkie smutki. Na razie idę za potrzebą, a wy rozprawcie trunek.
Jelena wstała od stołu. W kredensie znalazła szklaną karafkę, do której wlała spirytus i wystudzoną gotowaną wodę z dzbanka. Ze starych czasów miała jeszcze kieliszki, a z wczoraj bliny, które odgrzała teraz na patelni. Dodatkiem do nich była jakaś wędzona ryba.
-    U was tutaj dużo Polaków mieszka? – zapytał Romek, gdy Jelena z powrotem usiadła do stołu.
-    Kiedyś było ich chyba dużo, to znaczy, jak byłam dzieckiem. Teraz, jak jeszcze są, rzadko kto przyznaje się do swoich korzeni. Ludzie boją się nie tylko mówić prawdę, ale i w ogóle mówić. Jak już rozmawiają, to na błahe tematy, żadnych trudnych rozmów…
-    Pani w partii – przerwał jej w pół zdania Roman.
-    A dziwi się pan? Niby nie ma przymusu, ale nie wypada, bym ja, nauczycielka, nie dawała przykładu młodzieży. Proszę pana, żyję tak, by nie mieć kłopotów. Każą mi iść na wiec, to idę. Każą przemawiać, przemawiam. Mam zrobić gazetkę ścienną, to ją robię.
-    Myśli pani, że w ten sposób nie zauważą jej?
-    Nie wiem…
W tym momencie do mieszkania wrócił Edek. Choć wódka, którą po trochu wypili w restauracji, już dawno wyparowała z organizmu, Romek wyczuł od kolegi woń alkoholu. Domyślał się, że ten musiał chlapnąć co nieco z piersiówki, którą miał zawsze przy sobie.
-    No to co, wypijemy za spotkanie, jak się przegryzło – stwierdził wesoło, zacierając dłonie.
Romek rozlał alkohol. Kobieta wypiła, tak jak to mają w zwyczaju Rosjanki, cały kieliszek, ale odstawiając go oznajmiła, że na tym jej wystarczy. Gdy przyszło do spania, Jelena rozścielała Romkowi na krzesłach, następnie poprosiła mężczyzn, by wyszli na chwilę z mieszkania, gdyż ona chciała się umyć.
Gęsty mrok otulił miasto, które szykowało się do snu. Z rzadka ciemność rozbijało światło czynnej latarni lub próbujące przebić się przez zasłonę w oknie. Gdzieś w oddali słychać było miarowy krok patrolu.
Mężczyźni odetchnęli świeżym powietrzem, które przyniosło orzeźwienie.
-    Jaki masz teraz plan? – zapytał Edek.
-    Nie wiem – Roman wzruszył ramionami. – Smoleńsk to tylko pierwszy etap na mapie naszej podróży. Będziemy musieli dostać się do Gniezdowa, stamtąd do lasu.
-    Wcześniej nie pytałem, bo wolałem nie wiedzieć, ale teraz…
-    Teraz mogę,  a nawet muszę ci powiedzieć. Sam zdecydujesz, czy pojedziesz tam ze mną, czy nie. Są podejrzenia, że w tym lesie są nasi.
-    Sowieci założyli tam obóz?
-    Jeżeli już, to rozładowali obóz jeniecki w Kozielsku. Ktoś widział doły, a w nich trupy naszych.
-    O, kurwa!
-    No, właśnie tak. Jeżeli okaże się to prawdą, to z dużym prawdopodobieństwem będzie można uznać, że oficerów z innych obozów spotkał ten sam los.
-    No to nie powiem, robi się ciekawie. Słuchaj, w czasach, kiedy robiłem w firmie, miałem znajomego czekistę stąd, dał się podejść jako nałogowy kokainista. Może poszukać z nim kontaktu? Mam przy sobie trochę proszku, wziąłem tak na wszelki wypadek.
-    Możesz. Ty jutro rozejrzysz się za tym człowiekiem, a ja powęszę na mieście. Uważaj na siebie, jak wpadniemy, to nic nas nie uratuje przed śmiercią.
-    Żywych nas nie wezmą. Chodź, coś ci pokażę.
Z tyłu podwórka furtka w murze prowadziła do ogrodu, gdzie mieszkańcy kamienicy hodowali między innymi ziemniaki, cebulę, marchew czy pomidory. Każdy miał wydzieloną osobną małą działkę. Dalej był sad. Edek szedł pomału, jakby liczył drzewa. W końcu uklęknął przy średniej wielkości jabłonce i pomagając sobie fińskim nożem, który trzymał w specjalnym futerale przywiązanym do nogi rzemykiem i schowanym pod skarpetką, wykopał dziurę w ziemi. Stamtąd wyjął metalowe pudełko. W środku były owinięte naoliwionymi szmatami dwa pistolety.
-    Nagant i tetetka. Co wolisz?
-    Rewolwer. A naboje?
-    Spokojna głowa, do każdego jest po pudełku.
Podczas swojej ostatniej wywiadowczej wizyty w Smoleńsku Edek zakopał w sadzie dwie sztuki broni. Mógł je rozłożyć i wyrzucić do rzeki, ale wolał zabezpieczyć i schować.
Gdy wrócili, drzwi do mieszkania były już otwarte. Jeleny nie było w kuchni, to znaczyło, że leży już w łóżku. Edek mrugnął do kolegi okiem i wszedł do drugiego pomieszczenia za drzwiami. Romek przez dłuższą chwilę nie mógł zasnąć. Po pierwsze cały czas myślał o dniu jutrzejszym, po drugie denerwowały go, a zarazem podniecały odgłosy dochodzące zza ściany. Było już dobrze po północy, gdy nastała cisza. Romek wstał jeszcze raz, w ciemnościach wypalił papierosa, napił się wody, następnie w małej miednicy ochlapał twarz i położył się na prowizorycznym posłaniu. Przez chwilę myślał o tym, że w tym kraju krew i ludzkie życie są mniej warte niż woda, którą się tutaj pije. Dla nich zabić człowieka, doprowadzić do obłędu, to jak wymyć ręce. Jedyna różnica w tym, że po tej ostatniej czynności nie trzeba wypełniać papierkowej roboty.
Sen przyszedł w ciągu kilku następnych minut…

cdn.

SEBASTIAN REŃCA (1976 r.)
Historyk i dziennikarz. Był reporterem w „Polsce Dzienniku Zachodnim”, publikował też w „Tygodniku Solidarność”, „Najwyższym Czasie”, „Opcji na Prawo”, „Naszym Dzienniku”, „Rzeczpospolitej” oraz magazynie „Czterdzieści i Cztery”. Współpracował z polskim miesięcznikiem na Litwie „Soleczniki”. Jako prozaik debiutował w 2009 r. powieścią „Ślady”. Napisał również zbiór opowiadań „Wiktoria” o działaczach podziemnej opozycji z lat 80. XX wieku oraz „Z cienia. Powieść o żołnierzach wyklętych” - książka była nominowana do Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza za 2010 rok.
 

Książka w cenie 27,50 zł dostępna jest m.in. u nas, w siedzibie Stowarzyszenia Pokolenie (Katowice, ul. Drzymały 9/4), lub pod numerem telefonu: 32 209 00 02.

www.facebook.com/stowarzyszeniepokolenie

Zobacz galerię zdjęć:

Nasze szeregi tworzą ludzie różnych profesji i zawodów. Są wśród nas dziennikarze, politycy, adwokaci, działacze społeczni, twórcy kultury i sztuki – ludzie kreatywni których połączyło przywiązanie do konserwatywnego systemu wartości. Wierni tym wartościom wspieramy wszystkie inicjatywy promujące ideę wolnego społeczeństwa, obronę mechanizmów gospodarki wolnorynkowej oraz poszanowanie dla tradycji i kultury narodowej. Wywodzimy się z różnych grup i środowisk jednak większość z nas swoją pierwszą społeczną działalność prowadziła w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. To właśnie tam formował się światopogląd wielu z naszych członków. To właśnie tam nabywaliśmy pierwszych doświadczeń.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura