Żałuję, że w powodzi codziennych zajęć nie znalazłem czasu na dopracowanie tamtego artykułu. Niestety forma wpływa na stosunek czytelnika do treści. Trudno, stało się. Natomiast opinii swoich nie zmienię i będę ich bronił.
Zacznę od początku, czyli od tytułu, bo również mi się dostało za niego. „Tyrania tradycji”. Szokujące? Takie miało być. Tytuł musi być chwytliwy. Tak to już jest, że czytelnik chętniej sięgnie po „Czas wrzeszczących staruszków” niż po „Problemy transformacji ustrojowej pod koniec drugiej dekady III RP”. Na pewno Ania zna te prawidła, ale skoro piszę takim niezrozumiałym językiem, wolę dmuchać na zimne. Oczywiście w omawianym wypadku przyciągnęło to do słabszego tekstu (nad czym boleję), czyli posłużyło w złym celu. Czy jednak wyczerpuje to pytanie o sens tytułu? Wiemy, że Rafał Ziemkiewicz nie chciał okazać braku szacunku dla starszych osób, ale czy ja nadałem tytuł przypadkowo, czy też miałem podstawy do takiej zbitki słownej?
To ważne pytanie, ponieważ doszło już do wątpliwości, czy „zaznajomiłem się z fundamentalnymi dokumentami organizacji”, w których jest mowa o „czynniku scalającym”. Zaznajomiłem się. Zawsze jednak, odkąd sięgam pamięcią, odczuwałem rezerwę wobec niektórych popularnych zwyczajów i rytuałów. Ostatnio moje podejście do tradycji zostało ugruntowane na tyle, że nie zamierzam się już tego wstydzić. Jeżeli powód mojego marudzenia jest niejasny, wyłożę go inaczej niż poprzednio. Może teraz się uda. Kluczowe dla zrozumienia będą dwa przykłady, które pokazują, jak tradycja „scala” nasze szeregi. Najciekawsze jest to, że już o nich wspomniałem w komentarzach pod moimi nieszczęsnymi wypocinami, ale może Ania pisała swoje połajanki na tyle wcześnie, że do nich nie zajrzała? Możliwe. Tym razem jednak nie będę rozwijał opowieści o braku – właściwie od początku – problemów w znalezieniu partnerów do konsumpcji płynów wysokokalorycznych powszechnego użytku. Ania mogłaby powiedzieć, że to się nie liczy, bo to inicjatywa oddolna, nieformalna i pewnie reprezentuję jakichś degeneratów. Podniosę sobie poprzeczkę i skupię się wyłącznie na działaniach oficjalnych, przeprowadzanych przez nasze władze i/lub organizatorów obchodów dziesięciolecia.
Obrazek 1.
Dziesiąty kwietnia. Na obchodach zapada decyzja o odwołaniu części oficjalnej i … nieodwołaniu nieoficjalnej czyli rozrywkowej. Wiem, wiem, muzyka była stonowana i nie było żadnych wesołych zabaw typu „przygarnij klocka”, jak miesiąc później, ale jeżeli powzięte decyzje miały wynikać z szacunku dla tragicznie zmarłych, który winniśmy okazać, bo taka jest nasza kultura, to wybrano wyjście najgorsze z możliwych. Należało albo trzymać się planu, albo odwołać wszystko. To drugie wyjście powinno być logiczną konsekwencją decyzji o przełożeniu uroczystości. Piszą, że mój tekst był niezrozumiały, ale w porównaniu do znaczenia tej zagadkowej decyzji wcale nie czuję się gorszy. W tradycji kluczowe są symbole i znaki, prawda? Znakiem czego było odwołanie poważniejszej części i zachowanie tej luźniejszej? Żałoby? No to wytłumacz mi to, Aniu, jako antropolog kulturowy...
Obrazek 2.
Umiera nasz KoLega. Pogrzeb jest w Warszawie, o czym informuję na forum, przypuszczając, że pojawi się ktoś z władz, skoro już jest taka okazja. Przecież śmierci prezydenta poświęcono tyle uwagi. Bo „tak wypada”, „taka jest nasza kultura”, „zmarłym należy się…” (daruję sobie cytowanie całego refrenu). A tu nic. Ani widu, ani słychu. Tradycja aż bucha. Uszami. Przypomniałbym jeszcze sens hasła o prawicowej masonerii, które miało stanowić wizję na całą dekadę. Pokazałoby to rewelacyjne tło dla tej sytuacji... Wszyscy jedną rodziną itd. Sielanka. No, ale zwykły kolega to nie prezydent, a banalny zawał do pięt nie dorasta lotniczej katastrofie. Nie ten kaliber.
Pewnie znowu zostanę źle zrozumiany, więc z góry uprzedzam, że nie chodzi o żałobne elegie w „Gońcu” o zmarłym KoLibrancie, ponieważ nie dokonał niczego, co by to uzasadniało. Czekałem tylko na symboliczne minimum, które w niczym nie przeszkadzałoby serii analiz sytuacji politycznej po Smoleńsku. Byłby wilk syty i owca cała.Byłem ciekaw, czy absencja na Powązkach (w końcu jesteśmy tylko ludźmi, mogło komuś coś wypaść) zostanie nadrobiona chwilą ciszy przed dokończeniem obchodów rocznicy. Tak przecież rozpoczęto nasze spotkanie miesiąc wcześniej, więc naturalną koleją rzeczy wydawało się, że chociaż pod tym względem nasz zmarły KoLega nie będzie gorszy od prezydenta. Nikomu o niczym nie przypominałem, ponieważ potraktowałem to jako test sprawdzający, czy rzeczywiście to pochylenie się nad Kaczyńskim wynika z tradycji czy jednak z „propaństwowości”. Ze względu na fakt, iż Ani nie było na odłożonej części rocznicy, spieszę donieść, że test został zaliczony zgodnie z moimi przewidywaniami.
Wychwycenie tych obrazków niekonsekwencji nic mnie nie kosztowało. Nie musiałem daleko szukać, oba pochodzą z bardzo bliskiej przeszłości. Przypadek czy oznaki trwałej tendencji? Tradycja została zastosowana wybiórczo, dlatego trudno uznać ją za faktyczną wartość grupy formalnej, do której się zaliczamy. Możemy mieć tylko pewność, że jest wartością deklarowaną. Czy kryterium decydujące, kiedy się do niej odwołać, nie wynika przypadkiem z owego „płynięcia z prądem”? Robimy to, czego „wymaga” od nas otoczenie zewnętrzne? Za te pytania na pewno nikt mnie nie pogłaszcze.
Żaden z tych faktów nie ma takiej siły oddziaływania, gdyby je rozpatrywać każdy z osobna. Złożone razem wpływają siłą większą niż suma pojedynczych efektów. Dochodzi bowiem element relacji między nimi wyrażający się zaskakującą niekonsekwencją w działaniu.
Każdy bez wyjątku człowiek, nawet najskrajniejszy liberał, ma własne nawyki i przyzwyczajenia. Skumulowane zwyczaje tworzą tradycję, dlatego każdy chociaż w małym procencie jest konserwatystą. Nie sposób uciec od tradycji, różnica tkwi tylko w tym, czy podzielamy te popularne, powszechnie stosowane (religijne bądź świeckie), czy wolimy własne. Wydarzenia z załączonych obrazków upewniły mnie na tyle w mojej rezerwie do tradycji deklarowanych przez ogół, że nie mam żadnych skrupułów w wyrażeniu publicznej dezaprobaty. Czy można dziwić się, że nabrałem do „czynnika scalającego” stosunku, mhm... przerywanego? No bo ile jest warta taka wybiórcza tradycja?Ech, za to też mi się dostanie. Trudno.
Połajanki kończą się „krzyżykiem na drogę”. Nie chce mi się wierzyć w niezrozumienie kontekstu. Przypuszczam, że Anna Grabińska szukała efektownej puenty, ale nie miała pomysłu, a czas uciekał (sam mam często takie problemy). Gdyby jednak ten fragment był również niezrozumiały (?), wyjaśniam, że „szufladka” nie oznaczała emigracji, lecz szukanie bardziej wyrazistej frakcji wewnątrz. Ze względu na fakt, iż czytają to różni ludzie, godzi się jednak podkreślić coś, co – mam nadzieję – dla naszej KoLeżanki i dla mnie jest oczywiste, dla czytelników z zewnątrz niekoniecznie. Ochocze rozdawanie krzyżyków skończyć się może niezłą czystką, ponieważ nie tylko Motylewski w jakimś punkcie odbiega od „średniej kolibrowej”. W razie wątpliwości służę przykładami. Na szczęście na naszym blogu z boku jest napisane grubą czcionką: Poszczególne teksty zamieszczane na blogu nie są oficjalnym stanowiskiem Stowarzyszenia. Tym bardziej, że: „Różnorodność nurtów sprawia, że są wśród nas ludzie o różnych poglądach. I właśnie to jest naszą siłą.” Całe szczęście…
Marcin Motylewski
www.koliber.org
Stowarzyszenie KoLiber to ogólnopolska organizacja łącząca ludzi o poglądach konserwatywnych oraz wolnorynkowych. Posiadamy ponad 20 oddziałów w miastach całej Polski.
Konserwatyści, liberałowie, libertarianie, wolnościowcy, monarchiści, minarchiści, anarchokapitaliści, antykomuniści. Licealiści, studenci i przedsiębiorcy - młode pokolenie, któremu bliskie są wartości takie jak: ochrona własności, wolność gospodarcza, rozwój samorządności, szacunek dla historii i tradycji oraz silne i bezpieczne państwo.
W naszej działalności dążymy do:
I Realizacji idei wolnego społeczeństwa.
II Całkowitego poddania gospodarki mechanizmom rynkowym.
III Obrony suwerenności państwowej.
IV Stworzenia "silnego państwa minimum" opartego na rządach Prawa.
V Rozwoju samorządności.
VI Poszanowania tradycji i historii.
VII Uznania szczególnej roli Rodziny
Działając w KoLibrze pragniemy zarazem inspirująco i twórczo wykorzystać spędzany wspólnie czas. Pole naszej działalności jest niezwykle szerokie: od tak poważnych przedsięwzięć jak międzynarodowe konferencje, obozy naukowe, panele dyskusyjne poprzez uliczne manifestacje aż po nieformalne spotkania, imprezy integracyjne oraz pikniki.
Różnorodność nurtów sprawia, że są wśród nas ludzie o różnych poglądach. I właśnie to jest naszą siłą. Nie zawsze się zgadzamy, ale to jedyne takie miejsce na polskiej scenie politycznej, gdzie prawica potrafi rozmawiać i wypracowywać kompromisy.
Poszczególne teksty zamieszczane na blogu nie są oficjalnym stanowiskiem Stowarzyszenia.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości