Dzień trzeci padało. Zimny nadmiar wody
wkraczał mokrą armią w milczące ogrody,
odsunięte od ulic przez mroczne tunele,
w których wieczorami dzieje się tak wiele,
że lepiej nie bawić się wśród nich w odkrywcę,
żeglarza z bladą skórą, Kolumba, zdobywcę
ziem czekających na to, że usłużne dłonie,
drżąc, na podartym wydrapią kartonie
mapę miejsc, zdań i zdarzeń (wliczając w ich poczet
miłosne przygody). Mokły sny prorocze
w łódkach z gazet wczorajszych i tonęła arka.
Wilgoć pełzła po cegle w mrocznych zakamarkach,
za cel obierając budowli rozbicie.
A więc deszcz… Miasto nowe znalazłszy okrycie,
odwróciło wzgardliwie swą twarz od zieleni;
nowa pustka wypełnia każdą część przestrzeni
i tylko się cieszyć z tego mogą kochankowie,
że na sucho im w deszczu ujdzie schadzka, bowiem
nikt ich nie rozpozna, nikt dojrzeć nie zdoła
dwóch miłosnych wskazówek w tarczy parasola
kupionego na targu. Światła forestera
uwięziły w swych stożkach krople: zbiór od zera
do nieskończoności trwał przez jedną chwilę,
by wkrótce się powtórzyć w światłach stopu, tyle
tylko, że w wersji dużo bardziej krwawej.
Bar zapraszał na wódkę, wino, piwo, kawę,
a przy wejściu przezorny postawił właściciel
stojak na parasole. Toczyło się życie,
nie myślano o niczym, liczyło się ciało,
które się wodą z wolna, chcąc nie chcąc, stawało,
powracając tym samym do życia początków.
I tak to się zamykał tu krąg i bieg wątków
w swoim zadzierzgnięciu odnajdywał koniec.
Huk z pętli tramwajów nikł po ciemnej stronie
ściany ustawionej z kamienic – pielgrzymów,
ciągnących już od wieku w stronę Rynku – Rzymu –
i zastygał jesienny szmer w wilgotnej czerni.
Dzwony na różaniec przyzywały wiernych.
Inne tematy w dziale Rozmaitości