Założyłem koszulę w kolorze rzymskiego nieba.
Krawat jest niepotrzebny: łatwo w nim o nieszczęście –
wpuści go człek w Wiener Schnitzel lub zwiesi się i nie ma przebacz.
W każdym razie mógłbym dla ciebie ubierać się tak częściej.
Dla ciebie zresztą mógłbym robić inne dziwne rzeczy:
nurzać się w rapie arabskim, gustować w niemieckim jazzie.
Jadałbym wyłącznie warzywa w łupinach, sam się nosząc w streczu,
i na nowoczesnym teatrum klaskał ile wlezie.
Gdybyś tylko zechciała, w sandały bym się obuł,
i ufnie w przyszłość patrzał, i pieścił szklaną kulę.
Czytałbym Sartre'a lub Prousta albo lepiej: naraz obu
i pożyczyłbym broszurę „ABC przytuleń”.
Mógłbym, gdybyś zechciała, śniadać w wytwornym szlafroku,
w ogóle bym nie pił, a jeśli, to tylko to, co ma kolor herbaty.
Wyostrzyłbym wzrok. I coś takiego miał w oku,
że Gustaw i ten drugi dostaliby baty.
Gdybyś miała życzenie, byłbym dyskretnym kelnerem,
stąpałbym na paluszkach jak jeden mój znajomek z baletu.
I dawnych moich kumpli posłałbym w jasną cholerę,
i wzruszałbym się, czytając tych wszystkich modnych poetów.
Założyłem koszulę w kolorze rzymskiego nieba.
Lubię błękit, bo lubię wierzyć, że jakoś tam nas ocala.
W dole zastygła rzeka. Ciężka. Zadymiona. Ciemna.
Lecz mógłbym do ciebie nią płynąć. Mógłbym, gdybyś zechciała...
Inne tematy w dziale Rozmaitości