Znużony światłem, stawałem się cieniem.
Gasło południe w rytm karpackich godzin.
Przedmioty swoim nazwałem imieniem,
by były bliższe. Dym po wzgórzach chodził.
Niósł się znad rzeki, barwiąc ją na siwo
(ten sam tu odcień ma woda i pamięć).
Gór sinusoida spoglądała krzywo
na resztę świata zbyt prostą jak dla niej.
Czasem zaiskrzył lakier aut na szosie
i wbił się w oko jak zbyteczny zachwyt,
za który pustka tuż po nim przeprosi
i sama zniknie wśród wzruszeń zbyt łatwych.
Cichł trakt na Węgry. Wolno się wyludniał
plac, gdzie obecnie handlu się zabrania.
Chłód dni zimowych kryła w sobie studnia,
tuląc go w echa dawnego wołania.
Inne tematy w dziale Rozmaitości