Ruszyliśmy o świcie. Klątwy w trzech językach
ciskała załoga, aż się ślizgał pokład.
Wiał wietrzyk z południa – mistrz w grze i unikach.
Mapa od rakii i wspomnień namokła.
W morzu topił się grzechot motoru, skrzyp drewna.
Tańczono na pokładzie, chcąc uniknąć ścisku.
Zalśniła na nabrzeżu ściany suknia zgrzebna –
klasztor z niezaszytą dziurą po pocisku.
Pamiątka po wojnie, która kraj stoczyła
i trwać chciałaby nadal: mur milczy dyskretnie.
Aż ostatecznie zniknie w słońcu biała bryła
i, prąc do przodu, statek nić domysłów przetnie.
Czas przeszły z teraźniejszym drwią z nas, niosąc w morze;
to, co było, nie ginie i przyjść jest gotowe.
Taśma się zacina w starym projektorze
i wody zatoki są dziwnie stalowe.
Inne tematy w dziale Rozmaitości