Moja żona Grażynka jest listonoszem. Nasze małżeńskie pożycie aż do wczoraj przebiegało w całkowitym zaufaniu. Ona pracowała jak bóg przykazał w urzędzie - o tu - zaraz pod blokiem, w związku z czym ja mogłem nieustająco mieć ją na oku. Wiedziałem gdzie ona chodzi, z czym chodzi, kiedy chodzi, do kogo chodzi i - o której od niego wraca. Niestety - nagle - moja Grażka dostała wezwanie. Bardzo ważne wezwanie. Z podpisem samego wojewody:
„Ponieważ Szanowna Obywatelka piastuje zawód dla państwa strategiczny, w związku z wyborami zostanie natychmiastowo przeniesiona na front walki wyborczej. Do jutra rana nakazuje się Obywatelce spakowanie, przygotowanie prowiantu na trzy dni i pożegnanie się z partnerem na dłużej”.
Grażynka niby to żegnała się ze mną na dłużej, ale - wyszło krócej niż zwykle. To nic - myślę sobie, wojna to wojna - trzeba się godzić na czasowe deficyty.
Ledwo żona wyjechała, a tu już ktoś puka do moich drzwi. Zerkam przez judasza... Jakieś straszydło w chełmie na głowie i gaz masce na gębie dobija się do mnie. Matko boska! A to co? Kosmita? - myślę przerażony.
Jak na zawołanie kosmita ściąga gaz maskę, zaraz potem chełm, iii - spod chełmu burza czarnych włosów się wyłania. Burza tak mi dobrze znana. Oczka czarne mnie świdrują, buźka wesoło się uśmiecha... Sąsiadeczka tuż zza ściany - z którą nie raz titiu titiu do białego rana - jednym tchem ogłasza:
- Obywatelu Januszu - ja kapral Basia ochotniczej straży ratowania mężczyzn przed wymarciem z powodu epidemii - zgodnie z rozporządzeniem premiera - internuję pana w swoim mieszkaniu na czas nieokreślony. Proszę się spakować, zabrać prowiant na trzy dni oraz pożegnać się z partnerem, bo za godzinę wybywa pan na dłużej.
- Ale ja nie mogę - front nadchodzi. Żona jest już powołana.
- Wiem. Wywiad doniósł. Inaczej bym pana nie internowała.
- A szczoteczka do zębów będzie mi potrzebna?
- Nie sądzę. Przecież ta, którą pan u mnie używa, wystarczy jeszcze na pół roku.
- Ale jakąś książkę to chyba mogę?
- Niby w jakim celu? Ma pan zamiar się u mnie nudzić?
- Aaa... Czy na tym internowaniu to ja będę sam, czy z konkurencją? Bo rywali z natury nie znoszę.
- Wszystko zależy od tego, jak się pan przyłoży do swoich obowiązków.
- A gdybym się tak nie zgodził na to internowanie?
- Szczerze odradzam.
- A gdybym taaak?
- Teoretycznie to pan może. Ale praktycznie to się nie opłaca, bo ja dostałam rozkaz do natychmiastowego wykonania: „W razie oporu obywatela, kwarantannę przeprowadzić na siłę w miejscu jego zamieszkania. I na ten wypadek, w celu utrzymania dobrego nastroju internowanego, pobrać z rezerwy dwie młode, przebadane dziewczyny”.
Jak to, w moim wieku z trzema zdrowymi dziewczynami w kawalerce? - pomyślałem przerażony i gorący pot mnie oblał. W geście poddania uniosłem więc obie ręce do góry, czym wywołałem na ustach kapral Basi pełen triumfu uśmieszek.
Jak na byłego harcerza przystało - z plecakiem na plecach i manierką w ręce - gotowy w niespełna godzinę - oczekuję na korytarzu na kapral Basię. Brzuch wciągnięty, głowa w górze, dziarsko w miejscu maszeruję, w tempo kroków podśpiewuję: marsz, marsz, lewa, lewa...
Nagle, winda z hałasem się zatrzymuje i czterech mundurowych - dwóch terytorialsów i dwóch policjantów - z karabinami w rękach wyskakuje.
- Oho... Konkurencja! I to - z długą bronią - myślę sobie - A obiecywała, że wystarczy jak się postaram...No tak, niestety ona wie, na co mnie stać - użaliłem się nad samym sobą.
- Obywatelu, a wy dokąd? Do lasu nie wolno, na rower nie wolno, do parku nie wolno, a wy z plecakiem? Wycieczek się wam zachciało? Pójdzie pan z nami!
- Ale... Pani kapral Basia... - jęknąłem.
- Ją obyczajówka już zgarnęła - usłyszałem w odpowiedzi.
Z przyjemnością i wielką ulgą się z nimi udałem. Tak nawiasem mówiąc, to wcale nie żałuję, gdyż strasznie nie lubiłem tej twardej szczoteczki, co to ją już tyle razy używałem u kapral Basi.