Siedzę sobie na ławce w parku, a tu dosiada się do mnie nieznajomy. Ja zdanko, on drugie i po chwili już wiem, że jesteśmy ulepieni z jednej gliny. Ja, że źle, on - że jeszcze gorzej. Ja, że syn się nie uczy, on - że córka nie ma pracy. Ja, że wszyscy kradną, on - a co tu jeszcze można ukraść? Ja, że powywieszać, on - że co do jednego.
Ja: ech! On: ech!
Siedzimy ze zbolałymi minami i milcząc kiwamy głowami nad niesprawiedliwością tego świata.
On - córka nie ma pracy, ale w sumie... Kupiła samochód. Nie, nie nowy... dwulatek. Po dziesięciu tysiącach. Tani nie był, ale z takim przebiegiem... - okazja!
Ja - no pewnie. Jak okazja - trzeba brać. Ja mojemu synowi - chociaż mi wypominał, że wszyscy jego koledzy już mają - nie kupiłem auta. Mówię do żony - słuchaj - Artur ma dwadzieścia dwa lata. Czas, żeby udowodnił, że sam coś potrafi. I pan nie uwierzy... Po zaliczeniu roku - wie pan, na uniwersytecie studiuje - pojechał do Niemiec, zarobił i sprowadził... BMW!
Ledwo skończyłem mówić, już poczułem falę rozpierającej mnie dumy. Kątem oka zerkam na nieznajomego. Widzę, że poczerwieniał. Od razu domyślam się, że to z zazdrości i nawet się temu specjalnie nie dziwię. Gdy wzruszając ramionami rzuca mi uwagę - kradną - szybko mu odpowiadam -mogą ukraść, bo to… BMW!
On krzywi się, jakby mu było wszystko jedno i rzuca - no tak, ale nie uwierzy pan, jak moja córka sobie robotę załatwiła. Wcale nie po znajomości. Poszła na rozmowę i za pierwszym razem... W korporacji pracuje... Nigdy bym nie powiedział, że tak sobie poradzi. Pół roku i już menager. A jaki tam porządek trzyma, jaką dyscyplinę...
Tak sobie gadamy, gadamy, a ja odruchowo zerkam na zegarek. I... - o kurcze - przypominam sobie - że już jestem spóźniony. Że już pięć minut temu powinienem być... Bo przecież czas to pieniądz i nie mogę go tracić na gadki z nieznajomym. Odwracam się do niego i bez pardonu wchodzę mu w zdanie - no, wiadomo, człowiek wszystkiego jeszcze nie ma, ale... Ale...
A on mi na to - panie, jakby człowiek nie kombinował, toby głodem przymierał.
Wtedy przypominam sobie wczorajszy wykład z filozofii i wpada mi do głowy, że mogę błyskotliwie spuentować tę rozmowę. Przybieram minę pełną filozoficznej zadumy i mówię poważnym tonem - wie pan, dotąd nie było chwili na tej planecie, żeby człowiek, no - żeby przeżyć - nie musiał kombinować. Kombinować i harować. Może dzięki temu tu teraz siedzimy.
On uśmiecha się pod nosem, jakby wszystko aż za dobrze rozumiał i mówi - no pewnie, cóż znaczy teraz, kiedy ja pamiętam...
Ja zerkam na zegarek, podnoszę się z ławki, taktownie mu przerywam - drogi panie, na szczęście czasy się zmieniły. A on podając mi rękę odpowiada - jakoś sobie poradzimy, żeby tylko nie było gorzej .
Oddalam się. Jeszcze czuję uścisk dłoni nieznajomego i już kręcę głową nie mogąc się nadziwić: całkiem nieznajomy, a jakby z jednej gliny.
Inne tematy w dziale Rozmaitości