I tak było przez cały dzień. Dzień płaczu, patrzenia przez cieknące łzy w ekran telewizora w oczekiwaniu na nowe wiadomości z nadzieją, że może jednak ktoś przeżył. Cały czas podawane informacje były nie potwierdzone i sprzeczne. W końcu z chaosu wyłoniła się okrutna prawda. Wszyscy zginęli. Pocieszające, jeżeli wtedy cokolwiek mogło człowieka pocieszyć, było to, że jednak J. Kaczyński żyje. Nie był pasażerem tego samolotu. Ulga. Chociaż on ocalał. Z drugiej strony mając przed oczami ogrom tragedii, czy można było wtedy mówić o jakiejkolwiek uldze? Okazuje się, że można. To była iskierka nadziei, że to jednak nie koniec. Następne godziny przed telewizorem, wymieniający się komentatorzy, relacje z miejsca katastrofy, w końcu wyjazd do Smoleńska Jarosława Kaczyńskiego i premiera rządu, który jechał tam by wpaść w ramiona Putina w „nieutulonym żalu”. Ten obrazek tak bardzo zapadł mi w pamięci, że pozostanie on dla mnie symbolem zdrady narodowej na zawsze. Mijały godziny, później dni. Kraj był w szoku. Okazało się, że tylko przez kilka dni. Ale przez te kilka dni „Zobaczyliśmy zjednoczony naród”. Naród, który przez chwilę zobaczył prawdziwe oblicze swojego Prezydenta, tego do tej pory niedocenionego i wyśmiewanego. Zapłonęły tysiące zniczy, pojawiły się tysiące kwiatów, a tysiące ludzi wypełniły Krakowskie Przedmieście, na którym stanął Krzyż, postawiony przez harcerzy. Później tysiące ludzi witały wracające z Rosji trumny z ciałami naszych rodaków. Nie zapomnę kolejki oczekujących do Pałacu Prezydenckiego po kilkanaście godzin, żeby oddać hołd Parze Prezydenckiej. Nie zapomnę też piekła, naszego polskiego, które szybko zdążyło się rozpętać podczas dyskusji nad miejscem pochówku Pary Prezydenckiej. Już znaleźli się tacy, którzy zauważyli, że Prezydent Kaczyński nie jest godny Wawelu. Nasze narodowe zjednoczenie trwało krótko, dużo za krótko. Za to piekło, które się rozpętało, trwa do dziś.
http://www.youtube.com/watch?v=XcQOGHu8XIE
I tak mijały kolejne dni, jeden podobny do drugiego. Dni pełne smutku i łez. Do tej pory myślałam, że śmierć JPII, była tym wydarzeniem, które pomimo, że spodziewane i nieuchronne, wstrząsnęło mną na tyle, że już nic więcej nie będzie w stanie mną tak poruszyć, nie mówiąc oczywiście o przeżyciach związanych z najbliższą rodziną. Tymczasem, katastrofa smoleńska, przecież niespodziewana, była dla mnie po prostu szokiem. Przepłakanych dni, tygodni, nie zapomnę nigdy. Problemy osobiste, nagle, w jednej chwili, zeszły na plan dalszy. Wtedy, naturalną rzeczą dla mnie, było podkreślenie traumy jaką przeżywałam, chociażby, stonowanym, ciemnym ubiorem. Oczywiście Biało-Czerwona z kirem, wywieszona na balkonie przez kilka tygodni, również była tym atrybutem, który podkreślał mój stosunek do wymiaru tragedii smoleńskiej. Taką miałam potrzebę. Po prostu. A w swoim otoczeniu byłam z tym sama. Miałam wokół siebie samych obojętnych ludzi. Dla mnie było to dziwne i niepojęte, ale tak było. Obojętność, którą widziałam wokół siebie, sprawiła, że zaczęłam szukać ludzi myślących i czujących podobnie. I to zarówno w „realu”, jak i w świecie wirtualnym. A wszystko po to, żeby nie zwariować. I znalazłam.
Podobno czas leczy rany. Podobno. Ale tego, co się wydarzyło pod Smoleńskiem nie zapomnę do końca życia.Tu muszę wtrącić, że po wstrząsie jaki wtedy przeżyłam, coś się stało z moim "odbiorem" otaczającego mnie świata. Nie potrafię już tak łatwo wzruszać się byle czym. Żyję z piętnem, którego nie potrafię się pozbyć i właściwie chyba nie chcę.Wymiar i ogrom tej tragedii jest tak przytłaczający, że nie wiem, co jeszcze musiałoby się wydarzyć, żeby mój próg wrażliwości się obniżył. Nigdy nie zapomnę łobuzom, że zniszczyli elitę naszego społeczeństwa i życie tym, którzy zostali. I mam tu na myśli nie tylko rodziny ofiar. Myślę, że wielu czuje podobnie. Sprawcy nie byli i nie są anonimowi, a swoim postępowaniem w pierwszych godzinach po tragedii i w ciągu tych dwóch lat od tego wydarzenia, tylko nas w tym utwierdzili. Nie było i nie ma dla mnie nic ważniejszego, niż wyjaśnienie tragedii smoleńskiej, niż ukaranie łotrów, którzy zamienili nasze życie w piekło i liczą na bezkarność i nieświadomość swojego narodu. Nie wiem jak długo przyjdzie nam czekać na sprawiedliwość, ale myślę, że jednak się doczekamy.
Myślę, że bez względu na wszystko, na całą dywersyjną robotę zmierzającą do ukrycia przyczyn katastrofy, bez względu na upływ czasu, pamięć o tragedii z 10.04.2010 r. nie przeminie nigdy. Nie przeminie dlatego, że w tym dniu, 96 polskich patriotów zostało zabitych, a my wszyscy zostaliśmy zranieni. Zranieni na tyle głęboko, że pomimo, że czas może pozwoli zabliźnić się ranom, to jednak blizny, które po nich pozostaną, nigdy nie przestaną boleć.
I nie dotyczy to tylko rodzin ofiar, ale nas wszystkich, nas Polaków, utożsamiających się z własnym narodem, z Polską – naszą Ojczyzną.
Właśnie mijają dwa lata od tamtych strasznych wydarzeń. Dwa lata pamięci o tym, co się wydarzyło, chłonięcia wszystkich informacji o katastrofie, zmęczenia i codziennych rozmów na ten temat. Dwa lata niedosytu i głębokiego rozczarowania, ponieważ sprawy nie idą w dobrym kierunku. Dwa lata nasilającej się nienawiści do tych, którzy są winni, ale cały czas pozostają bezkarni. Pewnie nie jestem w tym wszystkim jakimś wyjątkiem, ale zapewne dość trudnym „przypadkiem”. Chyba nieuleczalnym, zwłaszcza, że „diagnozy i terapii” w sprawie smoleńskiej nie możemy spodziewać się szybko, jeżeli w ogóle.
A życie z tym piętnem, piętnem przeżytej traumy smoleńskiej, jest ciężkie. Przynajmniej dla mnie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości