Przedwczoraj, 12 sierpnia 2013, przypadała 99 rocznica zajęcia Kielc przez pierwszą kompanię kadrową. Kielce, zajęte wraz z drugą i trzecią kompanią, miały być tylko przystankiem na drodze "Kadrówki". Dalej miał być marsz na Warszawę i wywołanie powstania... Skończyło się na Kielcach.
Potem była już tylko nieudana próba przebicia do stolicy, decyzja o odwrocie, powrót do Krakowa... Klapa, jednym słowem.
Czyżby zatem była to kolejna "nieudana" rocznica? Czyżby kolejne celebrowanie klęski? Przecież - jak nam się zarzuca z prawa i z lewa - lubimy przede wszystkim świętować nasze niepowodzenia...
I, powiedzmy sobie szczerze, jest coś w tych opiniach. Początek Powstania Listopadowego, Styczniowego, Warszawskiego wywołuje w nas jakąś dziwną nostalgię, coś nam w duszy gra... Nie mamy tego uczucia przy okazji Powstania Wielkopolskiego, Powstań Śląskich. "Karnawał Solidarności", który tak chętnie lubimy wspominać, zakończył stan wojenny. Obrona Westerplatte porusza nasze serca bardziej, niż Dzień Zwycięstwa.
Czy zatem jest prawdą, że kochamy się w klęskach?
No ale, z drugiej strony, gdybyśmy byli taką wielką, narodową Rodziną Addamsów, to chyba wolelibyśmy świętować rocznice stłumienia Powstań niż ich rozpoczęcia? Z polskich królów najbardziej pamiętamy Chrobrego, Łokietka, Jagiełłę, Sobieskiego... A przecież, na dobrą sprawę, powinniśmy najbardziej pamiętać Warneńczyka, Wstydliwego i jeszcze jakichś nieudaczników, których nazwiska siedzą w pamięci tylko do chwili napisania klasówki lub egzaminu. Z wielkich wodzów też pamiętamy głównie Kościuszkę, Poniatowskiego, Hallera, Piłsudskiego... Oj, nie zaspokoją te nazwiska pragnienia narodowego masochizmu...
No to jak..? Może jednak nie kochamy się w klęskach..?
Faktem jest, że nie świętujemy zwycięstw tak wylewnie, jak to robią narody ościenne. Zwycięstwo to moment, kiedy z oczu znika cel. To ukoronowanie wysiłku. Koniec dalekiej drogi... A my lubimy początki.
Lubimy patrzeć w przyszłość. Mieć przed sobą cel. I czuć, że łączy nas idea, wielka i czysta.
Uwielbiamy świętować początki. Wybuch Powstania Listopadowego, Styczniowego, wymarsz Kadrówki, to dla nas rozpoczęcie kolejnego etapu na drodze do "stacji Niepodległość". 11 listopada to dla świata koniec wielkiej wojny, a dla nas nowe wyzwanie, nowy cel, otwarcie się na nową rzeczywistość. Powstanie Warszawskie w naszych sercach jawi się jako symboliczny początek wyzwalania Kraju spod hitlerowskiej okupacji. Jakąś datę trzeba mieć, a czyż jest lepsza data niż 1 sierpnia? No przecież nie 22 lipca... 15 sierpnia - zwycięstwo w wielkiej bitwie, cud nad Wisłą, tryumf oręża polskiego. Dzień, w którym koleje wojny odwróciły się i to my zaczęliśmy wreszcie trzepać skórę bolszewikom... "Karnawał Solidarności", zdeptany 13 grudnia, to przecież początek uwieńczonej sukcesem drogi do wolności... Droga do zakończenia II Wojny Światowej w gronie zwycięzców zaczęła się heroiczną obroną Westerplatte. Bo Westerplatte, Wizna, Bzura to jeszcze nie koniec, jeszcze nie zginęła... Póki my żyjemy.
Tak... Uwielbiamy świętować początki... Nawet nad święta Wielkiej Nocy przedkładamy święta Bożego Narodzenia.
Może dlatego, że Wielki Tydzień ma w sobie mękę Drogi Krzyżowej..? Lubimy wygrywać. Nawet bardzo lubimy. Cieszymy się z naszych zwycięstw, ale źle się bawimy znając cenę zwycięstwa. "Krzyżami mierzoną" cenę wolności. W obliczu rzędów krzyży perlisty, beztroski śmiech nie przejdzie nam przez gardło. Nie bawią nas takie zwycięstwa.
My nie potrzebujemy, jak inne narody, nalać w serce tryumfu, by poczuć się wielcy. Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie. Znamy swoją wartość i znamy swoje miejsce.
Idź złoto do złota - nie wzbudzają w nas żądzy, okupione krwią towarzyszy broni i łzami cywili, łupy wojenne.
"Idź złoto do złota" powiedział Skarbek, poseł polski, gdy zachodni sąsiad chciał go olśnić złotem... Coś w tym jest, że tyle wieków minęło, a kolejne pokolenia pamiętają tę sentencję. Złoto, bogactwo nie robią na nas wielkiego wrażenia. Lubimy mieć je w kuferku lub w bankowej skrytce. Lubimy błyskotki, gadżety, lubimy sie pokazać... Ale się w tym nie kochamy.
Lubimy także wygrywać. Ale prawdą jest, że nie ma w nas przesadnego tryumfalizmu. Nie kochamy się w zwycięstwach.
Przegrywać bardzo nie lubimy, więc tym bardziej nie kochamy się w klęskach.
"My, Polacy, w żelazie się kochamy. I żelazo służy nam do obrony." Lubimy wygrywać i ukłucie w sercu wywołuje w nas myśl, że oto świętujemy początek kolejnego etapu drogi do zwycięstwa. Że właśnie mija kolejny rok od czasu, gdy Ta, Co Nie Zginęła, znów okazała się ważniejsza od złota i srebra. Kolejna rocznica dnia, w którym nasi przodkowie zjednoczyli się w Jej imię... I "poszli w boje chłopcy nasze".
A nocą zasypiali w okopie, w lesie, w namiocie... Zawsze mając pod ręką porządny kawał żelastwa.
Inne tematy w dziale Kultura