Szatonka Szatonka
165
BLOG

"Kiedy ranne wstają zorze..."

Szatonka Szatonka Rozmaitości Obserwuj notkę 7

Jadę przez uśpione wsie. Jestem już prawie na miejscu, a mam jeszcze sporo czasu, więc tak sobie kombinuję, że może i ja tu odpocznę. Zanim jednak się zdecyduję, mijam ostatnie zabudowania. Droga skręca nagle i sunie ostro w górę. Na szczycie ogromniasta, czerwona bania zastawia prawie całą szosę. Wciskam gaz i tabun rozleniwionych koni zaczyna truchtać w kierunku bani. Bania przyciąga wzrok, hipnotyzuje, nie mogę oderwać od niej oczu. Z trudem powstrzymuję chęć, by poderwać konie do galopu i dopaść ten wielki, czerwony balon stojący na szczycie pagórka, jeszcze zanim zacznie się wznosić.

Nic z tego. Ledwo docieram na szczyt, bania robi susa i teraz siedzi nad sąsiednią górką... Przede mną wielkie, piękne, czerwone, wschodzące słoneczko. Cudo po prostu. Aż chce się zatrzymać i wyjść. Nawet jest gdzie, ale rzut oka na termometr chłodzi mój zapał.

Kolejna wieś. Zwalniam. Ranek jest zimny, nawet jak na sierpień. Jedyne ciepłe miejsce w całej okolicy to ta kręta szosa. Ciemny asfalt najszybciej "łapie" promienie, więc nad szosą i na szosie pełno robali. Jadę zbyt wolno, by pęd powietrza uniósł je nad samochód. Rozciapują mi się na szybie. A jadę wolno, bo właśnie obudziły się ptaki i hurmem zleciały się na szosę, na poranny posiłek.

Jakieś wrony, gołębie, a przede wszystkim wróble. W życiu nie zdarzyło mi się widzieć na raz tylu wróbli. Nie wiem, co one tam jadły - owady czy może ziarna, które wysypały się z dojrzałych kłosów zwożonych do stodół na początku właśnie zakończonej nocy - ale całe to skrzydlate tałatajstwo świata bożego nie widziało poza jedzeniem. Pałaszowały aż do chwili gdy przestawały być dla mnie widoczne przed maską. Odfruwały dopiero, gdy koła samochodu niemal muskały im skrzydełka i zaraz wracały do jedzenia.

I wtedy na szosę znienacka wyskoczył kot. On też musiał dojść do wniosku, że to dobra pora na śniadanie. To był niezwykły widok. Kłębek sprężystych mięśni okrytych futrem wzbił się w powietrze i rozciągnął w skoku. Na końcu trajektorii opychała się jedzeniem zadowolona z życia, pierzasta kulka. 

Nagle kot orientuje się w sytuacji i rozpaczliwie próbuje zmienić tor lotu, choć pewnie już wie, że nie ma szans... A ja to wszystko oglądam jak na zwolnionym filmie, dwa metry przed maską, góra trzy. Nawet nie było sensu hamować.

"Wielu snem śmierci upadli, 
Co się wczoraj spać pokładli. 
My się jeszcze obudzili, 
Byśmy Cię, Boże, chwalili."


Lewa strona drogi była pusta. Kocia cholera szurnęła do ogrodu i tam głośno wyrażała swoje niezadowolenie z potwora w jadalni. Na szybie i na masce widać było ślady pospiesznego startu całkiem sporej gromadki ptactwa, której kot i/lub mój nagły manewr popędziły kota.  





P.S. Notka miała być komentarzem do notki "O poranku ...", ale wziął się i rozrósł... 

Szatonka
O mnie Szatonka

https://www.youtube.com/watch?v=B1ULWx0eflM

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości