Maciej Świrski Maciej Świrski
544
BLOG

Las i pamięć - nowa powieść Szczura Biurowego [frg.2]

Maciej Świrski Maciej Świrski Polityka Obserwuj notkę 1

 

 

Ryga była szara jak Wilno. Rok okupacji zrobił swoje, tak jak w Wilnie, ślady przedwojennego czasu, przykryte były sowieckim brudem, rozwleczonymi papierami, śmietniskami w uliczkach wokół rynku, przy zamkniętym, narożnym budynku giełdy zbożowej. Kocie łby błyszczały po deszczu, w odbitym świetle księżyca w pełni. Chmury już przegonił wiatr od morza, niebo było czyste. Latarnie były zgaszone, ludzie przechodzili jak duchy, obładowani jakimiś pakunkami. Ten wrzesień był deszczowy, Staszka idąc od dworca zmokła, a parasola nie chciała rozkładać, mimo, że wzięła go ze sobą, nie chciała zwracać na siebie uwagi patrolów milicji robotniczej i krasnoarmiejców. Wiedziała z doświadczenia w Wilnie, że właściciel parasola wzbudza ich ciekawość, pewnie mówiono im, że parasol może być zamaskowanym karabinem. Miała przy sobie komandirowkę, walizkę z ubraniem, a wokół bioder owinięta była sprytnym, udającym pas do pończoch schowkiem, w którym była ukryta biżuteria.

Szulej mieszkał niedaleko giełdy zbożowej, w domu który był jakby jednym z plasterków innych kamienic, stojących tu od osiemnastego wieku. Wąskie, stykające się szczytowymi ścianami, kiedyś kolorowe kamieniczki, były teraz odrapane. Staszka pomyślała, że tak jak w Wilnie, ten stan rujnacji przyszedł nagle, z dnia na dzień zaraz po wkroczeniu sowietów. W Rydze była przed wojną tylko raz, z ojcem w odwiedzinach u Szuleja, tylko że wtedy byli u niego w biurze, w samej giełdzie zbożowej, w kantorze, w którym za biurkiem siedział ten stary , brodaty przyjaciel rodziny i przez szybę doglądał pracy swoich aplikantów, biegających z papierami i telefonujących z czarnych aparatów z trąbką. Szulej prowadził handel międzynarodowy, po odejściu z Alerni, gdy gniazdo rodowe Bychczyckich opustoszało i zostało przejęte przez państwo łotewskie on też nie miał co robić na tej wsi, w pobliżu Dyneburga.

Stała przed drzwiami kamieniczki, drzwiami z kołatką i słyszała w tych ciemnościach kroki i  obawiała się, że to patrol. Nie było wprawdzie godziny milicyjnej, ale lepiej nie było się im pokazywać, zwłaszcza z takim ładunkiem.

Ujęła kołatkę i chciała nią zastukać, ale gdy tylko poruszyła głowę mosiężnego lwa usłyszała z wewnątrz domu dzwonek, uruchomiony drutem przymocowanym do kołatki. Puściła, zaskoczona, a potem jeszcze raz, już świadomie, kilka razy poruszyła nią, żeby usłyszano ją. Drzwi uchyliły się na łańcuchu. Ciemność, żadnego światła, szpara wąska, i jakieś oczy, chyba oczy, bo nic nie było widać.

- Ko jūs domājāt? Czto? - chwila przerwy. Drzwi uchyliły się szerzej. Staszka postąpiła krok do przodu.

 - To ja Staszka Bychczycka….

Kobieta za drzwiami rozwarła je szeroko i rzuciła się w ramiona Staszki. To była Sara, stara służąca Szulejów, która znała ją od urodzenia, a stary Szulej wysyłał ją kilkakrotnie do Wilna okrężna drogą statkiem przez Gdańsk i potem pociągiem do Wilna, żeby pomogła Bychczyckim na początku zagospodarowywania się w nowym miejscu. Sam też przyjechał, gdy Bychczycki budował składy w pobliżu dworca i chciał je wynająć Żydom, a ci, mimo, że znali nazwisko jeszcze sprzed wojny światowej, bo interesy zbożowe prowadził jeszcze w Alerni, nie chcieli z nim rozmawiać. Wtedy Szulej przekonał ich, żeby wynajęli te składy i od tej pory regularnie płacili, aż do 1939. Ostatniej raty, za sierpień już nie zapłacili. A potem, po odejściu bolszewików w październiku i zamiany okupacji sowieckiej na litewską już nie chcieli płacić. Przez te kilka miesięcy  Litwy smetonowskiej  nie udało się od nich ściągnąć opłat, a do sądów litewskich nie chcieli chodzić, bo byłoby to uznanie jurysdykcji okupacyjnej na terenie Rzeczypospolitej. Więc tak zostało. Potem przyszli bolszewicy w czerwcu 1940 i już wtedy naprawdę wszystko się skończyło.

Sara pociągnęła Staszkę do środka i zamknęła na zasuwę. Potem w ciemnościach coś zaszurało, Staszka usłyszała pocieranie zapałek szwedzkich o pudełko i czerwonawy płomyczek oświetlił twarz kobiety, która zapalała wiszącą lampę naftową, obok zwyczajnego żyrandola elektrycznego. Wisiały obok siebie jak symbol przemiany czasów. W domu w Wilnie też tak zrobili - przerwy w elektryczności były bardzo częste i głównie w nocy.

- Panienka Staszka, już wołam pana! - Sara z radości trzepała dookoła rękami jak kura, kręcąc się w kółko, odbiegając w stronę drzwi do pokojów i z powrotem do Staszki, ściskając ją od nowa. Cieszyła się, bo mieszkała w Wilnie przez cztery lata i przywiązała się do niej, małej dziewczynki. Gdy Sara wróciła do Rygi, Staszka poszła do szkoły, od razu do trzeciej klasy szkoły powszechnej, stojącej tuż obok ogrodu otaczającego ich dom na Nowogródzkiej.

Poszły głębiej, na pokoje. Szulej nie przyjmował interesantów w domu. Jego dorosłe dzieci mieszkały osobno, nie w domu rodzinnym, a najstarszy syn, który miał przejąć interesy, gdy przyszli bolszewicy z częścią spieniężonego majątku zdążył wsiąść na ostatni statek do Helsinek. Szulej został sam, ze służącą i poutykanymi w schowkach dolarami i funtami, za które żył. Jakimś cudem nie dokwaterowano jeszcze mu nikogo z klasy robotniczej, ale mogło się to stać w każdej chwili. Kamienica, mimo, że mała i tak była nadmetrażem, bo mieszkał w nim tylko on i Sara, no mieścił się tam księgozbiór, który ten Żyd przedsiębiorca kompletował całe życie, a przed nim robił to jeszcze jego ojciec. 

Ciemności w całym domu, Staszka z Sarą szły ze świeczką do pokoju gościnnego. Szulej zjawił się na progu salonu, wysoki i siwy, podobnie jak ojciec Staszki, tyle że nie w surducie, lecz w chałacie, błyszczącym, połyskliwym czarnym materiale, z okularami na czubku nosa, długą brodą. Wyglądał jak patriarcha i takim właściwie był w oczach Staszki - dzieje ich rodzin biegły równolegle od stuleci o teraz nagle, pomimo chwilowej przerwy, znowu się splotły, w tym czasie, gdy nic nie było ustalone do końca, płynna magma historii mogła popłynąć w dowolną stronę, a oni musieli się temu poddać, nic nie znaczący w walce z tymi mocami. Zresztą - jak wszystko w tym czasie, także i  związek ich rodzin był względny, bo rozdzieleni granicami i połączeni interesami przez 19 lat międzywojnia przecież nie znali się tak jak ich przodkowie. Ojciec Staszki umierał w wieku 69 lat, Staszka była jego drugim dzieckiem, ale z drugiego małżeństwa, urodziła się w 1915, akurat, gdy ofensywa niemiecka przegoniła z Inflant Rosjan, którzy tu siedzieli od pierwszego rozbioru. Starszy brat, Wiktor, urodził się w 1910 i był wachmistrzem w Grudziądzu, a co się z nim stało po wrześniu nie wiedziała. Wprawdzie przyszła kartka z Czerwonego Krzyża, ze słowami “jestem zdrowy, napisze jak dotrę na miejsce”, z czego wnioskowali, że dostał się do wojska we Francji, ale to było jeszcze w czasach litewskich, kiedy była jaka taka komunikacja ze światem. Od czasu ponownego wejścia bolszewików - ani znaku. Oprócz ich dwojga była Zosia, która zdążyła przed wojną zaliczyć dwa lata szkoły dentystycznej,  jeszcze Tadek, który miał 10 lat i czteroletnia Marysia .

A więc nie znali się tak jak ich przodkowie, ale pamięć pokoleń trwała i ten człowiek, stojący teraz przed nią był jej bliski. Zresztą - chciała wymienić rodowe klejnoty na pieniądze, właśnie u Szuleja. Byt całej rodziny zależał od tego, 

Usiedli przy stole w jadalni. Kredens ze szkłem, kielichami, srebrna menora błyszcząca na tle ciemnego drewna mebla. Zapach palącej się lampy naftowej, kopeć osadzający się na ściankach szklanego klosza. Ta nafta, którą sprzedawali teraz, nie miała się nijak do nafty przedwojennej. Brudna i z jakimiś mętnymi osadami, nie miała tego lekko żółtozielonkawego zabarwienia, lecz była po prostu żółta, tak, jakby do szklanych butelek po wódce, w których sprzedawano naftę, tłoczono jakieś osady ze zbiorników rafineryjnych Borysławia, który też znalazł się w granicach Sowietów. 

Szulej posadził ją za stołem, sam usiadł naprzeciw. Ręce położył na blacie,  dłonie z długimi palcami,  chude, skóra blada, na palcach drobne siwe włoski. Patrzył na nią, oczy w okularach wpatrujące się w jej oczy. Nie mogła odwrócić wzroku, patrzyła tak jak on. Milczeli.

- A więc panienka przyjechała do starego Szuleja, i czym mogę panience służyć? Jego oczy badały jej twarz, zmienioną, przez dorosłość, od ostatniego widzenia.

- Niespodziewana ta wizyta i czasy niespokojne, bez zapowiedzi panienka przyjechała. - mówił powoli, z lekka żydłacząc, ale Staszka wiedziała, że jak chciał, mówił bez akcentu i po polsku, i po rosyjsku. Patrzyli na siebie uważnie, oczy w oczy, starając się spostrzec, czy po tym drugim widać ślady nowych warunków, czy to drugie pozostało takie jak było od ostatniego widzenia, chociaż Staszka  była wtedy młodsza, miała 20 lat gdy pojechała z ojcem z wizyta do Szulejów.  To badanie się wzajemne było nie do zniesienia dla Staszki. Odczuła to jak posiew bolszewizmu, który wszedł pomiędzy nich, ludzi, którzy mieli do tej pory do siebie bezwzględne zaufanie. On, tyle starszy od niej bał się, czy nie jest zdrajczynią, a ona bała się go, czy nie zastawia na nią pułapki. Dlaczego się bała? Gdzieś na dnie, tam w zakamarku swojego rozumienia tego, co się z nią i ze światem dzieje, miała tę obawę, że skoro on jest Żydem, to może jej nie pomóc, jakby w odemście, mimo przecież tego wszystkiego co było między rodzinami, jej ojcem i nim, tym wszystkim co nie tyle narosło, co raczej zbudowało się wspólnie. Więc patrząc na niego, teraz pod tym migającym światłem lampy na sowieckiej nafcie, modliła się żeby jej zaufał, nie obawiał się podstępu z jej strony, tak aby ten mur między nimi, który wyraźnie czuła, żeby ten mur zniknął.

- Tak, panienko - ja tu sam teraz. A jak umierał pan Stanisław to nie mogłem tu przyjechać, bo przez kordon paszportu nie brałem, a bardzo chciałem chociaż na pogrzeb zdążyć. Czy ksiądz profesor sprawował modlitwy ? Tak bardzo chciałem się pomodlić do Najwyższego za mojego drogiego przyjaciela.

Staszka przytaknęła. Tamtego dnia, gdy ojciec wszedłszy do pokoju jadalnego oparł się ciężko obiema rękoma na stole jadalnym, przykrytym haftowanym obrusem z monogramem S.S., czyli Stanisław i Stefania, oparł się i westchnąwszy ciężko przewrócił się, uderzając głową o nogę stołu, w tamten dzień, gdy stojąc obok nagle zrozumiała, że już nic nie będzie takie samo, że to westchnięcie ojca, ten łomot padającego ciała całkowicie zmienia jej życie, że ten człowiek, który był całą siłą tej rodziny teraz odchodzi i Staszka już wiedziała, w tym jednym momencie, że to ona będzie teraz głową rodziny. Brat ojca, profesor Jerzy, t ojca był w Wilnie, ale się ukrywał. Gdy zawiadomiła go, że ojciec dostał zawału, i że to już ostatnie chwile przyjechał przebrany za furmana, ubrany w gruby kożuch, z batem zatkniętym za cholewę buta. W kieszeni tego kożucha miał fioletową stułę. Gdy wszedł do domu od strony ogrodu i stajni, kuchennym wejściem natknął się na dokwaterowanych lokatorów, rodzinę sowieckiego inżyniera, który był kierownikiem w skonfiskowanych ojcu warsztatach, które przed wojną naprawiały jego samochody i wozy konne, a władza sowiecka przejąwszy ten majątek i nie wiedząc co z nim zrobić przysłała tego inżyniera, żeby pilnował ciężarówek i dysponował nimi na potrzeby sowieckiego magistratu. Samochodów było 25, kupionych w ostatnim pięcioleciu, ojciec zamierzał stopniowo zastąpić wozy konne ciężarówkami, i żeby się z nimi zaznajomić jeździł  do Anglii i Niemiec. W końcu kupił polskie ciężarówki URSUS, pieniądze zostały w kraju. Tuż przed wybuchem wojny cały tabor zmobilizowano i ciężarówki razem z kierowcami, odjechały do wojska i ślad po nich zaginął. Sowieci przysyłając tego inżyniera mieli dokładny spis wszystkich pojazdów, wymachiwał nim przed nosem ojca wrzeszcząc, że to sabotaż, dlaczego samochodów nie ma? Dopiero gdy ojciec powiedział, że był “prikaz” i pokazał dokument przekazania samochodów podpisany przez komendanta miasta, Rosjanin uspokoił się. Iwanow - tak się nazywał - w końcu okazał się nawet miłym człowiekiem, który dziwował się rozmaitym cywilizacyjnym udogodnieniom w domu, na przykład lodówce, która stała w kuchni, i którą Marta - kucharka traktowała z niedowierzaniem, cały czas woląc lodownię w piwnicy. Lodówka Elektrolux została kupiona na wiosnę, gdy robili zapasy na wojnę i dlatego była największa z możliwych jakie były do kupienia. Miała objętości 600 litrów, wielka blaszana szafa z zaokrąglonymi bokami.

Stryj profesor wszedł do domu i natknąwszy się na Iwanowa gniewnie przeszedł mimo, a Iwanow zdumiony stanął, nie spodziewając się woźnicy w tym miejscu, bo już się nauczył, że pracownicy, którzy przychodzili od strony ogrodu w jakichś sprawach do ojca, cały czas traktując go jak szefa firmy, mimo formalnego zwierzchnictwa Iwanowa. Iwanow przyzwyczaił się, że zostają na ganku od strony ogrodu i pukają, czekając, aż im się otworzy. Iwanowa to wściekało, ta uniżoność, jak mu się wydawało, klasy robotniczej, bo przecież człowiek, do którego przychodzili był już nikim, takim samym wozakiem jak oni, ubierającym do roboty w kożuch i buty z cholewami, tyle tylko, że nie palącym machorki. Iwanow chciał pójść za tym nowym dziwnym wozakiem, ale bez żadnych ceregieli zamknięto mu drzwi przed nosem na klucz. Nasłuchiwał przez drzwi, a potem poszedł do swojego pokoju, który zajmował z rodziną, dawnej służbówki napisać raport z tego dziwnego zdarzenia.

Ksiądz wyjął z kieszeni kożucha złożoną stułę, położył ją na blacie kredensu, zdjął kożuch i wyjął bat zza cholewy, oparł go o ścianę, wziął ponownie stułę, ucałował ją i założył na szyję. Podszedł do leżącego na twardym stole brata, z czerwoną, pluszową, poduszką pod głową. Ten jego starszy o czternaście lat brat właśnie umierał. Byli podobni do siebie z rysów, podobne wychudzenie twarzy, trójkątny duży nos, wysokie, okrągłe łysiejące czoło i jakiś nuta zwątpienia czy smutku w ustach, których wargi były raczej wąskie i zazwyczaj surowo zaciśnięte.

www.szczurbiurowy.com

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka