Na onecie wielki tytuł:
Internet na 90 proc.
Zresztą to informacja z naszego ulubionego PAPu, z codziennego przegladu prasy - z GW.
Tytuł onetowy i cały artykuł mówi o inicjatywie naszego nieocenionego ministra Grabarczyka i jego urzędników, gdzie to chcą ustawą i przepisem zmusić operatorów, żeby przepływnośc łącza reklamowana i marketingowana była taka jak napisana przynajmniej w 90%, a jak nie to kara. Czyli jak klient kupił 2 Mb/s to ma byc te 2 Mb/s (albo prawie) i szlus! Brawo! Nareszcie!
Problem tylko w tym, że ta inicjatywa bazuje na potocznym wyobrażeniu czym jest "łącze do internetu", na przykład Neostrada TP, czy jakiekolwiek łacze tego typu oferowane przez innych operatorów, nie mówiąc juz o łączach bezprzewodowych operatorów GSM, i - podejrzewam - wykorzystując tę niewiedzę chce się zrobić kolejną propagandową hucpę, pokazując jak to nasi umiłowani przywódcy dbają o internetowy lud pracujący miast i wsi. Było beznadziejnie i najdrożej - to teraz będzie lepiej, bo zmusimy tych krwiopijców do dawania tego co obiecali!
Otóż - tego po prostu nie da się zrobić!
Łącze, takie jak neostrada, wykorzystuje kabel do najbliższej centrali, kabel ten dochodzi do szafy w której są zainstalowane urzadzenia dostępowe - np 30 modemów DSL. Ta szafa (modemy zbiorczo) są podłączone do sieci kolejnym łączem, do sieci szkieletowej operatora, a ten operator z kolei do innego operatora i następuje wymiana ruchu internetowego.
Cała idea (i biznes) sprzedaży usług dostępowych polega na tym, że sprzedaje się WIĘCEJ PRZEPŁYWNOŚCI niż się ma - jest to zajwisko "overbookingu" dokładnie to tłumaczy Tomek Kulisiewicz z firmy Audytel w filmie na stronie GW. Operatorzy bazują na tym, że prawie nigdy sie nie zdarza, żeby wszyscy użytkownicy w jednym momencie korzystali z jednego punktu dostępowego - jeden się podłącza, czyta S24, potem idzie sobie zrobić kawę, nie ma transmisji, modem się rozłącza, jest przerwa w obciążeniu danego modemu, po chwili loguje się inny użytkownik i tak na okrągło. Zasadniczo wykorzystywane jest około 60-70 % pasma danego punktu dostępowego, z wyjątkiem pików dobowych - np. wieczorem wszyscy po "Dzienniku" siadają do kompów napisać kolejny komentarz na S24 o tym, co nowego nabredzono w telewizorni.
Overbooking jest zajwiskiem normalnym, inaczej ten biznes w ogóle nie mógby działać. Na samym początku polskiego internetu, w roku 1995-96, gdy jeszcze nie było łącz DSL (a piszący te słowa był jednym z kilku pierwszych handlowców w polskim Internecie sprzedajacym łącza do internetu, także typu DSL, u pierwszego prywatnego operatora internetu w Polsce), a wykorzystywano zwykłe modemy symetryczne, także bazowaliśmy na tym zjawisku - modemów w węźle dostępowym było np. 300 (trzysta pudełek z kabelkami), one podłączone do sieci telefonicznej TP na numer dostępowy - i teoretycznie 300 klientów mogłoby równoczesnie korzystać z internetu. Tylko, że łącze, do którego był podłączony taki węzeł miało przepływność np.10Mb/s - i efektywna przepływność do użytkownika byłaby 10/300= 34Kb/s (a to tylko teoretycznie dla obliczeń, bo cześć pasma jest zabierana na, nazwijmy to tak, cele techniczne, w związku z czym w takim modelu po prostu nic by nie działało).
Od tamtych prehistorycznych czasów technologia poszła do przodu, mamy do czynienia z większymi przepływnościami (broadband), większą stabilnością łącz, ogólnym postępem, ale zasada overbookingu pozostała - urzadzenia końcowe użytkowników wykorzystują pasmo wspóldzielone, i jeśli zaczynają wszyscy korzystać, to wtedy przydział pasma na użytkownika spada proporcjonalnie do liczby użytkowników korzystających z danego punktu dostępowego. I żadne ustawy na to nie pomogą. Jeśli chcieć by to zmieniać, to trzeba by albo zmienić technologię, albo model biznesowy operatorów.
Istnieje granica opłacalności inwestowania w nowy sprzęt dla zadowolenia klientów - doświadczyliśmy tego na samym poczatku, gdy fantastyczne przyrosty sprzedaży usług (np 300% rok do roku) powodowały konieczność zakupów coraz większych ilości sprzętu i łącz do obsługi przyrastającej liczby użytkowników, a to z kolei powodowało zjadanie ewentualnego zysku na tym biznesie - i w pewnym momencie okazało się, że rodzime firmy operatorskie nie miały odpowiednich zasobów finansowych, aby, z jednej strony zapewnić oczekiwaną jakość usług, poprzez utrzymywanie 30 procentowej rezerwy zasobów technicznych, a z drugiej - mieć należytą rentowność. Stąd na rynku polskim od 1998 roku zaczęli się pojawiać gracze międzynarodowi, w tym jako pierwszy GTS, który jest dzisiaj znany pod marką GTS Energis, a przedtem był to Internet Partners. Ale i mimo tego zasada pozostała - nie da się zapewnić 100% obsługi 100% klientów. Kto tak zrobi - zwinie firmę, albo bank wymówi kredyt.
Pomysł ministerstwa infrastruktury, jak napisałem, zasadza się na nieznajomości przez publiczność realiów technicznych świadczenia usługi internetowych, ale także uwarunkowań biznesowych. Z internetem "powszechnego użytku" czyli dla klientów indywidualnych i małych firm (neostrada, usługi mobilne) nieodłącznie związane jest zjawisko okresowych obniżeń przepływności, właśnie wynikające z overbookingu (wiecej uzytkowników na węźle dostępowym albo w sieci operatora) i nic sie na to nie poradzi. Sama zasada działania internetu polega własnie na wyszukiwania njkrótszej dostępnej drogi transmisji w przypadku niedziałania łącz. Zjawisko "działa-nie działa" jest immanentą cechą tej technologii, i można tylko zarządzać ryzykiem i zmniejszać ilość "single point of failure". Nic więcej.Pogróżki ministerstwa to propaganda i tyle.
Źródłem problemów polskiego intenetu jest fakt, że w momencie "prywatyzacji" Telekomunikacji Polskiej (pisze w cudzysłowie, bo wtedy polską państwową spólkę kupiła państwowa spółka, tyle że francuskia) nie sprzedano firmy, ale rynek - z wszystkiego tego konsekwencjami. Narodowy operator, mający faktyczny monopol infrastrukturalny (Netia i Dialog i Telefonia Lokalna to fistaszki jeśli chodzi o skalę) nie inwestował tyle, ile by mógł i powinien z punktu narodowego interesu w rozwój infrastruktury, co w konsekwencji prowadzi do "wykluczenia cyfrowego" całych obszarów, i to wcale nie zapadłych wsi na Suwalszczyźnie - ale np. okolice Piaseczna, a znam przypadki i na Woli w Warszawie, gdzie "nie można" doporowadzić neostrady.
"Jak nie można, kiedy można" - tak by zapytał Gombrowicz gdyby miał z tym do czynienia. To, że TP nie prowadzi inwestycji w takim kształcie, jakiego wymaga sytuacja cywilizacyjna Polski wynikło właśnie z grzechu pierworodnego tamtej formy prywatyzacji - Francuzi musieli wyciągnąć jak największe korzyści z transakcji, a sam nabywca nie był w najlepszej sytuacji finansowej. TP była jego perłą w koronie, najbardziej dochodową spółką. I jak zwykle - ważny jest cash a nie jakieś tam cywilizacyjne sentymenty w kraju, po którym biegają białe niedźwiedzie. A jeśli nie biegają, to biegały, przecież jest globalne ocieplenie i się wyniosły. Pochodną tego jest także niska dbałość o klienta, ogólny brak jakości serwisu, całe narośla rozmaitych spólek wykonawczych i brak odpowiedzialności.
Tyle w temacie kolejnej inicjatywy naszego nieocenionego ministra Grabarczyka. Niech może on już sobie gdzieś pójdzie, bo jak zrobi z internetem tak jak z tymi kolejami, to niedługo będziemy sobie na S24 posty wysyłać gołębiami pocztowymi.
A może o to chodzi?
http://biznes.onet.pl/internet-na-90-proc,18568,4200904,1,prasa-detal
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,9198778,Internet_ma_dzialac_tak__jak_obiecuja_w_reklamie.html
Inne tematy w dziale Polityka