Piotr Skwieciński swoją
polemiką z moim
tekstem na temat objawów radości po śmierci Osamy ibn Ladena przywołał Ottona I wywieszającego pojmanych wodzów węgierskich, pustoszących do tej pory chrześcijańską Europę, przeciwstawiając to mojemu zdaniu, iż władca czy przywódca państwowy nie powinien okazywać uradowania z powodu zabicia wroga, tak jak to robi prosty lud. A więc Otton I wieszając pokonanych wrogów jakoś według Skwiecińskiego sytuuje się w jednym rzędzie ze współczesnymi nam przywódcami, którzy okazywali przed kamerami szczerą radość z faktu uśmiercenia islamskiego terrorysty.
Mam wrażenie, że mówimy z Piotrem o różnych rzeczach.
To czy Otton wieszał pokonanych wrogów i mogło się to podobać zgromadzonym widzom i nawet tłum mógł wiwatować, albo (co pojawiło się w dyskusji na Facebooku) ludzie z lubością oglądali publiczne egzekucje zarówno w czasach dawnych, jak i np. po II wojnie światowej wieszanie oprawców niemieckich ze Stutthoffu, gdzie zgromadzona ludność po egzekucji błyskawicznie rozdrapała "na pamiątkę" sznury wisielców i rusztowania szafotów - to nie ma się nijak do problemu który poruszam. Egzekucje publiczne były zawsze, dopiero od połowy XIX wieku w Europie przeniosły sie za mury więzień, w USA jeszcze później. I tłum zawsze się cieszył z widowiska, spectaculum mortis.
Problem jest w czym innym. Otóż, zachowanie współczesnych "władców tego świata", okazywanie głośnej radości z faktu zabicia wroga, publikowanie zdjęć i napawanie się tym, komentarze czynione właśnie przez tych ludzi jest objawem radykalnego obniżenia poziomu. Kiedyś takie zachowania były normalne dla wiwatującego tłumu na widok podrygującego na sznurze skazańca, tłumu składającego się z "ludzi prostych", lub wręcz "motłochu". Ale tak już nie zachowywał się sędzia, który skazał tego człowieka na śmierć. Ani rajcy miejscy, ani Książę. Im przystawała należna urzędowi powaga. Inaczej straciliby w oczach właśnie tego ludu legitymację do wydawania takich wyroków.
Skwieciński ten mój pogląd opisuje następująco:"Kulturowi pesymiści uznają, że świat zachodni rozpada się i pogrąża w nicość, bo zdradził sam siebie, swoją tożsamość i wartości" i konkluduje: "… Warto natomiast, aby (…) dostrzegli, że niektóre ich intuicje i diagnozy są same w sobie destrukcyjne – destrukcyjne wobec tejże zachodniej cywilizacji. Bowiem pesymizm zbyt daleko posunięty każe im odwracać oczy od wszystkich ewentualnych światełek w tunelu". Otóż współcześni władcy, których rzeczywisty poziom mogliśmy zaobserwować dzięki wydarzeniu sprzed kilku dni nie są inni niż społeczeństwa, które ich wybrały na te stanowiska. Popkultura, oswojenie z najbardziej wulgarnymi przedstawieniami, powszechność widowisk, w których zabójstwo jest czymś codziennym - wszystko to spowodowało znieczulicę moralną, w której śmierć człowieka, a szczególnie zbrodniarza, nie ma kontekstu eschatologicznego, a jedynie ludyczny. Owszem, konwenans happy endu nakazuje, aby zło było ukarane, ale sama śmierć, to czym jest, jej sens został we współczesnej popkulturze zupełnie zatracony, co owocuje rozpowszechnieniem takich zachowań jakie widzieliśmy. I czy skoro to już wiemy, to gdzie tu destrukcja o której pisze Skwieciński?
I ta diagnoza pokazuje, że jako społeczeństwa oderwaliśmy się od cywilizacyjnego korzenia. Został przekroczony jakiś Rubikon - teraz już wiadomo z pewnością, że "władcy tego świata" są dokładnie tacy sami jak lud który ich wybrał. Jeśliby ktoś do tej pory o tym nie wiedział albo w to wątpił.
Nie ma złudzeń. Dobrze wiedzieć
Inne tematy w dziale Polityka