
Nastroje jak widzę są minorowe - i o to chodziło chyba twórcom tego “eventu”, jakim było przemówienie ministra Sikorskiego, oby żył wiecznie (©Seawolf), wygłoszone w Berlinie przed audytorium tamtejszych prawdziwych Europejczyków, a raczej euro-pejczyków, bo pejczykiem będą chcieli nas do tej Europy zapędzić.
To co Rybitzky napisał w swojej notce, że woli Berlin niż “but ruskiego żołdaka” jest może i kolorowo-fantazyjne i obrazowo powiedziane, z dodatkami historycznymi , odwołaniem się do czasów saskich oraz ponurej ówczesnej historii zmierzchu Rzczpospolitej Obojga Narodów, ale nijak się ma do rzeczywistej sytuacji, którą mamy teraz.
Otóż (abstrahując od dygresji i analogi historycznych, Wettinów na tronie Polski, rosnącej ówcześnie potęgi Rosji Piotra I itd) - to co się dzieje obecnie, to nie jest jakiś dramatyczny wzrost potęgi Niemiec, ale opadnięcie propagandowych zasłon, którymi Unia była okryta.
Mit o równości narodów, równoprawności decyzji i mechanizmach demokratycznych został wreszcie obnażony i wszyscy już dokładnie wiedzą jak ta Europa naprawdę wygląda. To co wiedziano za kulisami wreszcie zobaczyła publiczność. I nie wiąże się to z jakimś nagłym wzrostem potęgi Niemiec. Można powiedzieć, że ze względu na to, iż trzeba ratować ulubioną walutę euro-pejczyków, to Niemcy są słabsze niż były - są reaktywne, a nie proaktywne. Gdyby rzeczywiście były takie potężne jak lamentują niektórzy, to nie dopuściłyby do tego co się dzieje teraz. Przede wszystkim Grecy byliby już dawno wzięci za twarz i nie dopuszczonoby do gigantycznych fałszerstw statystycznych, dzięki którym Grecja została przyjęta do eurostrefy, a przecież stąd cały ten klops.
Lamentowanie to jedno, a drugie - to świadoma decyzja, jak się w tej nowej sytuacji, wzrastającej pewności siebie Niemiec, zachować. Nieszczęście polega w tej chwili na tym, że ci, którzy mogą podejmować decyzje nie mają ku temu kwalifikacji, a ci którzy te kwalifikacje mają - nie są u władzy. I w tym kontekście sytuacja jest groźna - nie z tego względu, że nagle znajdziemy się w granicach Niemiec, czy pod niemiecką jurysdykcją - chociaz nie jest to niemożliwe. To co realnie nas czeka, to wejście w głęboki kryzys, z powodu załamania się euro, a za tym - załamania się gospodarki Niemiec, nie mogących udźwignąć ratowania tego co jest do uratowania. Ponieważ kasynowa gospodarka świata, w tym w strefie euro, zapada się, to nawet najbogatszy kraj Europy też nie może uratować kasyna, a przede wszystkim - banków. To będzie klęska dla Niemiec porównywana chyba tylko ze zniszczeniami II wojny światowej, bez zniszczeń infrastruktury, ale z podobną utratą kapitału. Odbudowa będzie trwała dziesięciolecia.
Tak samo druga strona - ten przyjaciel Niemiec, o którym pisze Rybitzky, czyli własciciel buta - Rosja. Egzystencja Rosji oparta jest na eksporcie surowców, przede wszystkim ropy i gazu. Jeśli gospodarka Europy upadnie, to zmniejszy się zapotrzebowanie na te produkty i Rosja też wpadnie w poważne kłopoty. Zresztą - to co piszę powyżej dużo zgrabniej ode mnie napisał Tomasz Urbaś na swoim blogu.
Wniosek z tego jest taki, że owszem, jesteśmy w przededniu armageddonu europejskiego i cała warstwa pasożytnicza ma się czego bać. Dla nas jednak, dla Polaków, otwiera się szansa wybicia sie na prawdziwą suwerenność - w tym sensie, jest to sytuacja analogiczna do 1914 roku, lub jeszcze bardziej - 1918. Z tym, że teraz jesteśmy w o tyle lepszej sytuacji, że - po pierwsze - nie ma potrzeby prowadzenia działań zbrojnych (choć nigdy nic nie wiadomo), a po drugie - nie ma możliwości zakwestionowania istnienia państwa polskiego. Jest za to - możliwość objęcia przywództwa regionalnego w Europie środkowo-wschodniej. I jest tylko jeden kłopot - kto, w chwili kryzysu, będzie tym, który poprowadzi naród? I to jest pytanie kluczowe, a nie zastanawianie się, czy wywiesić już szwabską flagę, czy jeszcze trochę poczekać.
Inne tematy w dziale Polityka