Maciej Świrski Maciej Świrski
1492
BLOG

13 grudnia, Pan Zbyszek, Sowieci i paliwo rakietowe

Maciej Świrski Maciej Świrski Polityka Obserwuj notkę 1

Skacowany Pan Zbyszek bladym świtem w niedzielę wsiadł w samochód i pojechał z powrotem. Zwykle jeździł skrótem przez las, żeby dostać się do szosy siedleckiej i dalej do Warszawy. Las był uczciwy, wysokopienna sosna, w lecie grzyby i jagody, zimą zające. 

Mniej więcej w połowie skrótu, na środku leśnego duktu stał czołg. Pan Zbyszek zatrzymał się przed nim i wysiadł ze swego fiata. W czołgu otworzyła się klapa kierowcy i wynurzyła się głowa ze skośnymi oczami i w hełmofonie. Cisza była zupełna, silnik czołgu milczał, a „fiacina chyba się z wrażenia zesrał  - jak powiedział Pan Zbyszek, celując Jaruzelowi strzałką do darta w oko w ciemnych okularach.
- Kuda ty jediesz? - zapytała głowa.
- Na Berlin - odpowiedział Pan Zbyszek i ugryzł się w język.
- To my w Germanii? Rebiata - głowa zwróciła się do wewnątrz - my kalco ujechali i apiat  w Berlinie!
„O kuuuuurwa  - pomyślał Pan Zbyszek.
 
Na słowa Głowy-w-Hełmofonie otworzyła się klapa na wieży i ze środka czołgu wyskoczyła reszta pancernych. Nie było psa, zauważył Pan Zbyszek w podrygach spanikowanej świadomości.
Czołgiści otoczyli przybysza. Wszyscy oprócz jednego byli Azjatami. Dowodził Rosjanin. Zgubili się, a mieli prikaz dojechać do jakiegoś punktu i tam poczekać, aż przyjdą rozkazy przez radio. Problem polegał na tym, że czołg się zepsuł i właśnie mijał dzień, jak stali w tym miejscu bojąc się użyć radia i wezwać pomocy, bo zarządzona była cisza radiowa. Politiczeskij rukowaditiel opowiedział im o wyjątkowych niebezpieczeństwach, jakie czyhają na nich w Polszy, gdzie Amerykańcy robią powstanie przeciwko sajuzowi sowieckich respublik. No i wsio sekrietna.
Przede wszystkim byli głodni. Pan Zbyszek ulitował się nad nimi, wyjął z bagażnika kawał świni i dał im. Dalej wszystko potoczyło się szybko - Sowieci wydobyli z czeluści czołgu 20-litrową bańkę i blaszane kubki, ognisko zaczęło wesoło płonąć, brakowało tylko harmoszki i Marusi. W bańce był kazionnyj trzystuprocentowy spirt, po którego zażyciu włosy się prostowały na sztywno.
 
Po spotkaniu z sowietami Pan Zbyszek nie był w stanie jechać dalej. Odczuwał pewien niepokój związany z tym spotkaniem, niepokój, który kazał mu jak najszybciej wracać do Warszawy. Z drugiej jednak strony, gdy zasiadł za kierownicą i chciał ruszyć, okazało się, że nie wie, gdzie ma przód, a gdzie tył. Czołg był unieruchomiony, po bokach drzewa, nie ma jak zawrócić. Sowieci widząc ten kłopot otoczyli fiata, zaparli się, podnieśli go i obrócili w miejscu. Pan Zbyszek rozczulił się i postanowił sprowadzić im swojego mechanika, który naprawi im ten czołg - kurzasz jego w lufę kopana mać, ruskie barachło!
Pojechał z powrotem, a sowiecki samogon jak paliwo rakietowe napędzał jego skołatany mózg.
Gdy zajechał pod dom mechanika, ten właśnie kończył kopanie w ogrodzie, w zmarzniętej ziemi, dołu, do którego zamierzał wtoczyć metalowe beczki ze spirytusem, trzymane do tej pory w stodole. Uniwersalny środek płatniczy jest zbyt cenny żeby stać na wierzchu w czasie wojny - tak uczy doświadczenie pokoleń.
„Ruskie!  - krzyknął otwierając drzwi, chciał wysiąść z samochodu, podejść do mechanika i namówić go, żeby pojechał z nim naprawić czołg. Zaplątał się jednak we własne nogi i legł jak długi w zamarzającej kałuży.
Rodzina mechanika zamarła, wstrząśnięta, a potem rozległ się okrzyk najstarszego, starca z siwą brodą.
- Kobiety i dzieci do piwnicy! Józek - na dach, patrzeć z której strony idą. Szybciej zakopywać ten spiryt. Stodołę zamknąć i cisza. Franek - krowy i konie do lasu, nosa nie wychylaj.
 
Gdy Pan Zbyszek pozbierał się z kałuży, na podwórku nie było żywego ducha, jedynie w ogrodzie mechanik kończył zakopywanie dołu. Pan Zbyszek był u szczytu możliwości napędowych paliwa, które wchłonął wspólnie z nowymi przyjaciółmi. Podszedł do mechanika i zaczął go ciągnąć do samochodu. Na ten widok z domu wyskoczyła reszta rodziny i zaczęła ciągnąć mechanika w przeciwną stronę. Wyglądali jakby przeciągali zwłoki nad świeżym grobem. W zupełnej ciszy słychać było zawzięte sapanie, gdy rozległ się wreszcie głos najstarszego, który nadszedł podpierając się kosturem wielkości maczugi Herkulesa.
- Spokój kurwa ma być!!!
W tym momencie przeciążony mózg Pana Zbyszka przestał przetwarzać informacje i nastąpił kaniec filma.
 
Obudził się w ciemnościach z piramidalnym kacem. Chyba był w piekle - słyszał głos Jaruzela, a nad głową pełgał odblask ognia. Pozbierał się i z jękiem stanął na nogi.
Mechanik z rodziną oglądał telewizję, a pod kuchnią paliły się brzozowe szczapy. Był wieczór i nikt nie wiedział, co będzie dalej.
Trzeba było jakoś wrócić do Warszawy. Narady trwały dwa dni. Wieści z kraju były niejasne - telewizornia pokazywała koksowniki, których pilnowali uzbrojeni wojacy, Ruskich ani śladu. Wolna Europa buczała, a Głos Ameryki wył. W ogóle nie było wiadomo co robić. W końcu Pan Zbyszek postanowił wracać bez względu na to, co się dzieje. Ci cholerni komuniści nie mieli kiedy robić tej wojny, tylko akurat teraz, gdy on miał pełno zamówień przed świętami! A klienci czekają! Przecież nie poprosi o azyl w Białej Podlaskiej! Karrwa!
 
Wsiadł we fiata i pojechał. Pod siedzeniem trzymał 10 butelek uniwersalnego środka płatniczego, na tylnym siedzeniu siedział młodszy brat mechanika (zawsze to we dwóch raźniej), bagażnik miał po brzegi wypełniony towarem strategicznym, czyli rąbanką. Pojechali.
Białą Podlaską minęli leśnym skrótem. Po czołgu został wygnieciony ślad, koleiny tak głębokie, że fiat szorował brzuchem po ziemi, momentami zawisając czterema kołami w powietrzu. Jakoś dotoczyli się do szosy siedleckiej i z duszą na ramieniu Pan Zbyszek skierował dziób swojego okrętu w kierunku Warszawy.
 
Pierwszą rogatkę zobaczyli przed Siedlcami. W poprzek szosy stał Skot, obok koksownik i czterech żołnierzy. Była 7 rano, grudzień, blady świt. Przez zaszronione oddechami okna fiata Pan Zbyszek usiłował dostrzec, jakie to szarże pilnują koksownika, a żołnierze ze zdumieniem patrzyli na warszawską taksówkę zbliżającą się do nich na włączonych długich światłach.
Podjechał i odkręcił okno. Zanim żołnierze zdążyli podejść bliżej Pan Zbyszek wystawił głowę i zaczął wołać.
- Panowie, zróbcie przejazd, żona rodzi, trzeba szybko do szpitala! - szturchając kijem brata mechanika, owiniętego kocem z poduszkami, w damskiej czapce i wyszminkowanego na różowo. Brat mechanika zaczął jęczeć rozdzierająco, przez otwarte okno słychać było go było wyraźnie. Żołnierze patrzyli na siebie niezdecydowani, jeden z nich podszedł do samochodu i chwycił za klamkę, wtedy Pan Zbyszek szturchnął mocniej kijem do tylu, brat wrzasnął, bo kij trafił w słabiznę.
- Widzi pan, panie sierżancie, już rodzi!
Żołnierze cofnęli się przerażeni. Pan Zbyszek dodał gazu i znikli w zaczynającej się zadymce.
 
 
 
 
A jak kogoś interesuje dalszy ciąg, to zapraszam na stronę www.szczurbiurowy.com , gdzie sprzedaję ostatnie egzemplarze mojej książki, z której pochodzi powyższy fragment. Z okazji 13 grudnia odręczny autograf;)
 

www.szczurbiurowy.com

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka