Decyzja o dymisji ministra Sikorskiego zaskoczyła wielu, dla mnie było to naturalne. Facet, który ma ponad 40 lat na karku i używa infantylnego zdrobnienia imienia nie wzbudzał nigdy mojego zaufania. Powierzenie mu bezpieczeństwa Polski, to tak jak by dać pieczę nad finansami państwa Olivierowi Janiakowi, gdyż kiedyś był klientem banku. Epizod korespondenta wojennego to za mało aby kierować armią. Gdyby takie kwalifikacje wystarczały, to ja mógłby być szefem MSWiA. Na szczęście dla mnie i dla tego resortu, tak się nie stanie.
Dla jednych na szczęście, dla innych już mniej fartownie – MSWiA nie będzie kierował Ludwik Dorn. I to już jest sporym zaskoczeniem nie tylko dla tych, którzy wiedzą o wieloletniej przyjaźni Dorna z premierem. Dorn to jeden z niewielu ludzi, którym Jarosław Kaczyński może w pełni ufać. Są razem od początków Porozumienia Centrum, w którym Dorn nie był jednak gwiazdą. Pozostawał w cieniu Maziarskiego, Hniedziewicza, Urbańskiego, Orła, Wójcika czy Anusza. Ludzi, którzy w różnych momentach odwrócili się od Kaczyńskiego, wierząc, że bez niego są w stanie cokolwiek sensownego zbudować.
Dorn był zawsze wierny Kaczyńskiemu, niemal tak jak Gosiewski. W przeciwieństwie do stada młodych partyjnych wilczków - złaknionych kariery - miał przygotowanie i determinacje, aby zmieniać to co dawno powinno ulec przeobrażaniu.
Niestety prezes Kaczyński ma dobre intencja, ale słabo zna się na ludziach. Obawiam się, że w miejsce kompetentnego Dorna pojawi się jakiś bezkrytyczny aparatczyk, pragnący bawić się w nadpolicjanta.
Dlaczego doszło do scysji między przyjaciółmi. Jestem przekonany, że poszło między innymi o sposób rozwiązania kwestii spóźnionych oświadczeń samorządowców. Więcej zapewne dowiemy się wkrótce.
Inne tematy w dziale Polityka