Agnieszka Holland, znana, polska reżyserka, choć owa polskość, to dla Holland tylko miejsce urodzenia, a nie cała reszta, a szczególnie nie twór mistyczno heroiczny jakim jest polska dusza, dołożyła swoje trzy grosze do cyklu wypowiedzi rodziców dzieci homoseksualnych zamieszczonych w książce Wiktorii Beczek pod tytułem „Rodzice wyjdźcie z szafy”. Owe trzy grosze czyli rozmowa o homoseksualizmie córki reżyserki, jak się okazało, to tylko pretekst, aby przedstawić swój stosunek do otaczającego ją świata, a szczególnie świata obyczajowości i moralności, oraz, co chyba najważniejsze, do polskości, której reżyserka nie trawi programowo i organicznie, tak jak organizm nie przyswaja skrobi albo glutenu.
Ów wywiad miał miejsce dosyć dawno, może rok temu, lecz teraz zaistniał ponownie w książce jaka pojawiła się obecnie, napisaną przez dziennikarkę Wiktorię Beczek, współpracowniczkę GW i znaną ze swoich „oryginalnych” poglądów odnośnie moralności i rodziny, działaczkę lgbt.
Owa rozmowa przypominała w jakiś dziwny sposób filmową „Rozmowę” (w końcu mówimy o reżyserce) – film nakręcony przez Francisa Forda Coppolę, a szczególnie końcową scenę, kiedy bohater grany przez Gene Hackmana, demoluje całe mieszkanie, zrywa tapety i niszczy ściany, aby odkryć podsłuch zainstalowany w miejscu, w którym mieszka. Podobnie Holland rozwiewa wszelkie pozory, rozbija niedopowiedzenia i demoluje elementarne wartości, aby znaleźć ów ukryty mikrofon - dla niej znienawidzony symbol dawnych zasad i niemodnych bo nie libertyńskich idei i zniszczyć go, aby nie zakłócał już kontemplacji nadchodzącego, wspaniałego świata.
W tym wywiadzie jest wszystko to, czego możemy spodziewać się po osobie opętanej kosmopolityzmem i to tym najgorszym, negującym kulturę narodu z którego wyszła Holland i czyniącym z owego kulturowego dorobku jedynie mierzwę, na której mogła wzrosnąć reżyserka ku, w jej mniemaniu, wzniosłym ideom nowoczesnej moralności, które już dawno odcięły gałąź tradycji z której wyrosły.
Holland tropem zdegenerowanych matek gender i ojców lgbt , lansuje teorię o ewolucji ludzkiej moralności w jedynym dla reżyserki, pożądanym kierunku – ku libertyńskiej swawoli, pozwalającego człowiekowi na wszystko i do wszystkiego nawołującej. To nieistotne, że według prawideł ekonomii, a za nimi prawideł życia społecznego, zły pieniądz wypiera dobry, a narody mylące wolność z ową właśnie moralną (seksualną) swawolą, degenerują się jak osobnik z wsobnego chowu. Nieważne także, iż wszelkie obyczajowe ideologie, i wszelkie inne próby przedefiniowania moralność, muszą się mieścić w ramach elementarnego porządku i zasad przetrwania gatunku. Holland tego nie dostrzega, dla niej seksualna entropia pozwalająca na wszystko ze wszystkimi to tak jak u Stanisława Lema w „Cyberiadzie” najwyższa faza rozwoju, istniejąca w świecie reżyserki sama dla siebie jako idea, nieważne, że zabójcza dla trwałości narodów i jedności społeczeństw.
Agnieszka Holland nie chce także dostrzec istotnej roli religii. Pomija jej nadrzędną rolę w cementowaniu społeczeństw i w utrwalaniu cywilizacji. Dla niej to tylko przeszkoda w zaistnieniu upragnionego świata a’la Sodoma, który zaczyna się na homoseksualizmie i kazirodztwie, a kończy niewiadomo gdzie.
Dla Holland, podobnie ważna jak akceptacja homoseksualizmu i innych dewiacji jest walka o równouprawnienie kobiet. Rzecz jasna w jej wydaniu, walka o równouprawnienie, to walka o wyrwanie kobiety z jej odwiecznej roli matki i żony pilnującej ogniska domowego i tworzącej rodzinę. Podobnie jak w kwestii moralności, także i w tej dziedzinie jest ona przewidywalna do bólu jako zwolenniczka dążenia do zamiany kobiet w jakieś monstra męsko podobne i nie różni się niczym od takich propagatorek kobiecości inaczej jak Środa, Płatek czy Fuszara.
Biorąc pod uwagę „wartości” reprezentowane przez reżyserkę, nietrudno przewidzieć jakimi uczuciami darzy Polskę i Polaków. Dla niej jesteśmy krajem homofobów i twardogłowych zacofańców, nie tolerujących jej nowoczesnych ideałów. Oczadziała kalifornijskim powietrzem przesyconym wszelkimi możliwymi dewiacjami, przesiąknięta jak dragiem, zgnilizną najbardziej perwersyjnych zachowań seksualnych, wchłaniająca to wszystko przez lata, nie potrafi już żyć w środowisku ludzi normalnych. To tak jak z przysłowiowym Ślązakiem, który zemdlał od świeżego, nadmorskiego powietrz i można go było reanimować jedynie przystawiając do rury wydechowej samochodu. Tak samo jest z Holland. W Polsce męczy się jakby cierpiała na moralną rozedmę, wraca do zdrowia dopiero u siebie pod rurą dewiacji.
Nie mam już zdrowia dla tych wszystkich gender feministek i kobiet wyzwolonych z kobiecości, które tak jak Tokarczuk albo wmawiają nam udział w holokauście, albo jak Holland, uważają, że dwie kobiety, nurkujące nawzajem między swoje uda to najnormalniejsza normalność pod słońcem. Nic bowiem nie boli mężczyzny tak bardzo jak wchodzenie w jego spodnie, gdyż z natury rzeczy, dwie płci się w nich nie zmieszczą. I nic nie wkurza człowieka przyzwoitego tak bardzo jak kontestowanie jego przyzwoitości. Dobrze by było aby pani Holland miała tego świadomość.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo