Natalia Przybysz to piosenkarka, ponoć znana. Ja usłyszałem o niej pierwszy raz i to nie z powodu artystycznych dokonań ale w kontekście wypowiedzi na temat zabicia jej poczętego dziecka jakiego dokonał, oczywiście za zgodą pani Natalii, ginekolog w bratniej Słowacji.
„- Wszystko trwało pięć minut. Czuję wielką ulgę. Nagle cieszysz się wszystkim w swoim życiu, tym, co masz. To najbardziej uskrzydlające przebudzenie. Pięć minut - i masz z powrotem swoje życie - opowiada piosenkarka.”
Oto wypowiedź owej szansonistki czyniącej z morderczej skrobanki cnotę i powód jeśli nie do chwały to przynajmniej zażyłej akceptacji. Idąc ścieżką niesławnej po przez ciąg swoich aborcyjnych wyczynów, ikony aborcyjnego feminizmu – Marii Czubaszek, Natalia Przybysz zyska na pewno akceptację salonowych, ideologicznych pobratymców. Hartman cmoknie z zachwytu, Bakuła pokiwa głową z aprobatą marząc o wyeliminowaniu jeszcze kilku płodów dzieci z wadami genetycznymi zaś Monika Olejnik da twarde, siostrzane wsparcie i być może zorganizuje ruch wyjścia z szafy aborcjonistek…
A co ma powiedzieć porządny człowiek i jak zło dobrem zwyciężyć? Czy można tu mówić o zrozumieniu i wejściu w skórę” nieszczęsnej” morderczyni „czującą wielką ulgę i cieszącej się wszystkim w swoim życiu’ z tego powodu, ze zabiła własne dziecko… Ja nie winem… Nie potrafię spokojnie myśleć o takich… i na razie nie stać mnie na chrześcijańskie miłosierdzie i ludzkie przebaczenie.
PS.
Ostatnio po notce antyaborcyjnej zostałem przez blogerkę Eskę nazwany mizoginem. Proszę Pani, ja nie jestem silnie uprzedzony i stać mnie na odruch współczucia, ale przy takich okazach jak powyżej potrzebuję więcej czasu na rozruch funkcji elementarnej rozpoznawalności, że mam do czynienia z człowiekiem.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo