Gdy świat spojrzał z lotu ptaka na wyspę Honsiu –
Było już po wszystkim, ucichł marynarzy śpiew.
Sendai nie miało ulic, rzeka Hirose wpływała w ląd.
Po drugim wstrząsie, droga rozkleiła się na pasy,
I zjechała w przepastne duce, i zabrała ze sobą
Drzewa, zgiełk ulic, a z gór Ou strzęsione głazy.
Samochody spadały z mostu w nurt swoich grobów –
Mieszały się rzeczy, mury, ludzie i czasy.
Nikt nie wołał spod rumowisk, zamilkł gniew.
Tylko ta dziewczyna siedziała, taka niema,
Na kikucie asfaltu jak na perskim dywanie.
Na jej twarzy nie było przerażenia –
Bolesne źrenice nie widzą skutków i przyczyny.
Już w oczach lalek jest więcej blasku i cienia.
Jeśli te oczy kiedyś zapłaczą – to cierniem tarniny.
Dookoła niej piętrzyły się stosy upiornych form
Znitowanych falą tsunami,
Ubrania wytaplane w szlamie, rozerwane na strzępy,
Suknie, etole, wszystko co kobiety nosiły.
Pola ryżowe – bagniste moczary.
Nikogo nie ma poza nią, w tym diabelskim pejzażu.
Nad Sendai niebo kłębi się pożogą – tu stały domy!
Słońce w kędziorach dymu tapla się z jakiegoś rozkazu.
Tu już nikt nie doczekał kwitnienia wiśni.
Tylko ona pokornie siedzi na progu Sodomy.