Biedny Polak patrzy na Londyn i widzi Nierządnicę babilońską:
Upadkowi brytyjskiej cywilizacji, jaką dotąd znaliśmy, są winne brytyjskie elity, które straciły kontrolę nad własnym państwem. Dla większości polityków hasłem przewodnim stało się: "nie drażnić społeczeństwa". Nie drażnić dotkliwymi reformami, nie drażnić przypominaniem o obowiązkach, nie drażnić złymi ocenami w szkole ani gadaniem o "moralności".Moralność została wyrugowana z języka debaty publicznej, za to niepodzielnie króluje freedom. Dlatego Brytyjczycy mają kłopot z odróżnieniem dobra od zła.Można olewać szkołę, nie czytać książek i mieć wszystko gdzieś, a jak zabraknie na szykowne spodnie, to się je po prostu buchnie z H&M. Bezkarnie. Można zajarać skręta na przerwie między lekcjami, bo i tak nikogo to nie obchodzi. Można sobie pograć w fajną gierkę na PlayStation i zarzynać seryjnie przeciwników za pomocą piły mechanicznej, bo mamusia nie ma nic przeciwko temu. Można spędzić całą noc przy komputerze, oglądając pornole, bo mamusia i tak nie zajrzy do pokoju (o tatusiach nie wspominam, bo na Wyspach większość tatusiów ma już zazwyczaj nowe żony).
15-letnie dziewczyny mogą się ścigać w "zaliczaniu" kolejnych kolegów z klasy, a potem spokojnie się wyskrobać – mamusie o niczym się nie dowiedzą. A w nagrodę wyzwolone dziewczęta dostaną jeszcze od państwa paczkę prezerwatyw czekającą w dystrybutorze na szkolnym korytarzu. Oraz obejrzą filmik sfinansowany przez Ministerstwo Zdrowia, z którego się dowiedzą, jaką straszną rzeczą jest... zajście w ciążę.Nigdy w życiu żadnemu brytyjskiemu urzędasowi nie przyjdzie do głowy, żeby sfinansować kampanię ostrzegającą przed zgubnymi skutkami pornografii. Albo namawiać nastolatki do tego, by jednak zaczynały współżycie płciowe nieco później, kiedy będą bardziej dojrzałe. Co to, to nie. Najważniejsze, żeby nie zaszły w ciążę. A poza tym mogą robić, co chcą: oralnie, analnie, od przodu, od tyłu, na boku. Totalny freedom.
Zachłyśnięcie się mirażem wielokulturowości tylko przyspieszyło zapaść brytyjskiego społeczeństwa. Wszelkie autorytety, polityczne i religijne, zostały obalone już dawno.
Zamieszki w Londynie i kryzys rodziny - Magierowski
Pisałem o fenomenie biednych Polaków, którzy po latach spędzonych w Sztokholmie, Bordeaux czy Londynie nie potrafią wydukać dziesięciu słów w języku tubylców, telewizję mają nastawioną na Polonię i Polsat 2, gazet miejscowych nie czytają, a całą wiedzę o kraju pobytu i wydarzeniach tam zachodzących czerpią z organów w rodzaju "Polska Niepodległa" albo "Stop islamizacji Europy".
Pisałem o powielaniu manipulacji, nieporozumień i zwyczajnych kłamstw przez przywódcę opozycji.
Polacy, duża ich część, źle się integrują. Nie uczą się języka, zamykają w getcie etnicznym, metalnie tkwią w Polsce, kraju osiedlenia nie znają i pogardzają jego mieszkańcami i obyczajami.
Wybór na doradcę do spraw dyplomacji publicznej prezydenta Andrzeja Dudy dziennikarza, który pogardza perwersyjną, bezbożną cywilizacją śmierci, nie rozumie jej ale skrycie zazdrości z pozycji biednego prowincjusza nie był najlepszym pomysłem.
Co można było chociażby zauważyć przy okazji kryzysu medialnego wywołanego słowami Andrzeja Dudy w osławionej rozmowie telewizyjnej z Rymanowskim, gdzie prezydent brał w obronę wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, wyraźnie nie zdając sobie sprawy, jakie echo paplanina o chorobach przynoszonych przez uchodźców spowoduje poza granicami Polski.
Reakcja Marka Magierowskiego w owej roli doradcy prezydenckiego była... taka sobie. Przyczepił się tytułu omówienia słów prezydenta przez AFP. Dość słabe toto:
Być może opinie Marka Magierowskiego znajdują poklask w Polsce. Ale na pewno nie ułatwiają zrozumienia świata poza jej opłotkami. Rolą doradcy powinno być ustrzeganie prezydenta przed podobnymi wpadkami. Chyba jednak brak mu kompetencji i obycia.
Inne tematy w dziale Polityka
