Narrator: Przed czym ostrzega brytyjski MSZ turystów wyjeżdżających za granicę? Otóż np. w Hiszpanii należy uważać na piratów drogowych, w Stanach Zjednoczonych strzec się huraganów, a we Włoszech uważać na podróbki markowych towarów. W Polsce przestrzega przede wszystkim przed izbami wytrzeźwień. W raporcie napisano, że polska policja bardzo restrykcyjnie podchodzi do osób pijących w miejscach publicznych: „Jeśli zatrzymają cię pijanego, możesz być odwieziony na wytrzeźwienie do specjalnej kliniki i przebadany. Nie będziesz zwolniony dopóty, dopóki nie wytrzeźwiejesz, co oznacza całonocny pobyt, za który będziesz musiał zapłacić”. Według statystyki, tylko w popularnym wśród Brytyjczyków Krakowie, do listopada 2008 roku do izby wytrzeźwień trafiło aż 43 Brytyjczyków. Większość była zszokowana panującymi tam warunkami, jednak jak się wydaje, sami na własne życzenie wykupywali w barach bilet wstępu do tej instytucji. Nie jest tajemnicą, że większość Brytyjczyków, szczególnie tych młodych, przyjeżdża do Polski na weekendy po to, żeby się upić. Są tak dokuczliwi, że w niektórych kawiarniach w Krakowie pojawiły się informacje po angielsku, że pijani Brytyjczycy nie będą obsługiwani.
Dariusz Karłowicz: Nie wiem, czy pamiętacie, była kiedyś taka dość zabawna komedia: „Giuseppe w Warszawie”. W tym duchu pamiętam jeszcze jeden film z głębokiego PRL-u: „Przygody Włochów w Rosji”, owoc przyjaźni sowiecko-włoskiej. W takich komediach chodzi zwykle o to, żeby popatrzyć na siebie życzliwie i z lekką przekorą oczami innych i żeby było miło. Pytanie, które dzisiaj stawiam, jest takie: czy przygody angielskich turystów w Krakowie nadają się na materiał takiej ciepłej komedii typu „Giuseppe w Warszawie”. Na pierwszy rzut oka nie zanadto, bo dość trudno byłoby zyskać sympatię wobec bandy rozwydrzonej młodzieży pijanej na umór. Tu byłby więc pierwszy problem dla reżysera. Po drugie dlatego, że jednak izba wytrzeźwień, nawet pod Wawelem, to tylko izba wytrzeźwień, ale spróbujmy. Mam taką propozycję, zamiast do „Giuseppe w Warszawie”, układajmy teraz założenia do scenariusza „John w Krakowie”.
Dariusz Gawin: Pierwszy dowcip napisało samo życie. Czy wiecie panowie, na jakiej ulicy w Krakowie znajduje się izba wytrzeźwień, bo w Warszawie jest to legendarna Kolska, która - każdy w Warszawie wie - nie ma żadnego potencjału komediowego, chyba żebyśmy powiedzieli, że leży tuż obok muru Powązek, ale w tym jest raczej potencjał na jakiś czarny humor. Ale w Krakowie - rzecz zupełnie niewiarygodna - izba wytrzeźwień mieści się na ulicy Rozrywkowej pod nr 1.
Dariusz Karłowicz: No to moim zdaniem, mamy już slogan do angielskich przewodników po Krakowie, np. „Gwarantujemy pierwszorzędną rozrywkę” albo np. „Numer 1 w rozrywce”.
Marek Cichocki: Można powiedzieć tak: chcieli brytyjscy turyści rozrywki, to ją mają. Posłuchajcie, tutaj mam fragment z koszmarnych, traumatycznych przeżyć Grega, który tak opisuje swój pobyt na Rozrywkowej 1: „To był koszmar – mówi Greg – próbowałem rozmawiać z pracownikami, ale zignorowali mnie, bo nie znali angielskiego. Gdy zacząłem krzyczeć, że chcę iść do domu, najpierw zrobili mi zimny prysznic, oblali zimną wodą z węża, później przywiązali mnie skórzanymi pasami do łóżka, a na koniec tego wszystkiego, już rano, wystawili mi rachunek.”
Dariusz Karłowicz: Swoją drogą, sprawa mocno pachnie PRL-em, izba wytrzeźwień to pozostałość dawnych autorytarnych czasów. Sprawdziłem, instytucja ta powstała w 1956 roku. Greg i jego angielscy koledzy mogliby się zdziwić, ale to, czego doświadczyli, to była już złagodzona forma karno-represyjnych sposobów traktowania ludzi pijanych. Jeśli Greg został potraktowany przez zliberalizowany system w sposób tak pryncypialny, co by zrobiono z Gregiem w poprzednim systemie, nawet boję się myśleć. Obecnie izby te funkcjonują na podstawie ustawy o wychowaniu w trzeźwości, napisanej w rozmiłowanym w wolności 1982 roku. W uprawnieniach mamy zatrzymanie i przemoc bezpośrednią, a więc mówiąc po ludzku, przypięcie do łóżka, polewanie, kaftan i takie rzeczy.
Dariusz Gawin: Tutaj można też wpleść poważny wątek. Mówisz o reliktach PRL-u, ale ja widzę korzenie, które sięgają jeszcze dalej w przeszłość. Są tutaj jakieś bardzo dalekie ślady eugeniki z początku wieku. Eugenika była wiarą, że aby walczyć ze zwyrodnieniem rasy, trzeba o ludzi dbać i proponować im higienę, a choroby takie jak alkoholizm biorą się ze zdegenerowanych warunków społecznych. Sprawdziłem: izby wytrzeźwień piszą o sobie, że zapewniają świadczenie higieniczno-sanitarne, co w zasadzie może oznaczać prysznic pod szlauchem. Zdaje się, że ten Anglik Greg tego właśnie doświadczył: nadopiekuńczości polskiego państwa, sięgającej jeszcze połowy XX wieku.
Marek Cichocki: Myślę, że trudno byłoby w sobie wykrzesać jakąś sympatię wobec takich instytucji jak izba wytrzeźwień. Niemniej jednak, kiedy widzę hordy pijanych Anglików na rynku krakowskim - niestety równie często są to Angielki, co wygląda jeszcze bardziej niesympatycznie, każdy kto czegoś takiego doświadczy, musi przeżyć szok, być może nawet większy, niż szok Grega pod tym zimnym prysznicem - to myślę sobie, że chociaż ludzie ci niekoniecznie zasługują na, jak to określiłeś, przymusowe świadczenia higieniczno-sanitarne, to jednak cieszę się, że policja ich z tego rynku zabiera.
Dariusz Karłowicz: Jest jeszcze jeden intrygujący wątek historii Johna w Krakowie. Chodzi mi o stosunek do ludzi z Zachodu, który się zmienia, co widać na przykładzie tej sprawy. To pośrednio dowodzi, że stajemy się ludźmi Zachodu. Przypominam sobie taką anegdotę z czasów PRL-u. Znajoma opowiadała mi, że była na ślubie córki koleżanki z pracy i pan młody był Francuzem. Po uroczystości zapytała się, kim jest pan młody. „Francuzem” – usłyszała. „No tak – mówi - ale kim” - nie dawała za wygraną. „Francuzem” - powtórzyła mama panny młodej. Wtedy ta znajoma już zrozumiała, że dalsze pytania są niedorzeczne, bo pan młody był Francuzem i już. Nikogo nie interesowało nic więcej. To jest już za nami.
Dariusz Gawin: To jest miła strona tej historii. Widać, że są kompleksy, z których się wyrasta, wyrastają ludzie i społeczeństwa. Tutaj jest jeszcze jedna rzecz. Widok pijanych Brytyjczyków jest straszny. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem tych ludzi na rynku w Krakowie, to myślałem, że po prostu kręcą film, to było aż tak niewiarygodne. Budzi to nie tylko zgorszenie, ale i zdziwienie. To jednak pokazuje, że w Polsce coś się zmieniło i to na lepsze. Przecież zaledwie trzydzieści, dwadzieścia parę lat temu widok kompletnie pijanych ludzi na ulicach dużych polskich miast i to w miejscach pryncypialnych, a nie gdzieś tam na opłotkach, to był standard. Picie na umór też było standardem i to nie było tylko taką przyjemnością ludową, ale zdarzało się też w najlepszym towarzystwie inteligenckim. Świadczy o tym literatura. Jak się weźmie Tyrmanda, Hłaskę czy Konwickiego, tam bohaterowie za kołnierz bynajmniej nie wylewają. Nie twierdzę, że to się teraz już nie zdarza, ale styl mimo wszystko zasadniczo się zmienił i w tych rankingach spożywania alkoholu na głowę mieszkańca zjechaliśmy z góry w europejski środek. I to jest jedna z niewielu przyjemnych rzeczy, jakie z tej historii można wyciągnąć.
Inne tematy w dziale Polityka