Teutonick Teutonick
1109
BLOG

Wykolejona dobra zmiana

Teutonick Teutonick Rząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

   Wiele już napisano o ostatnich rejteradach uskutecznianych w ramach naszej polityki międzynarodowej, polegających zarówno na dodawaniu - na życzenie wszelkiej maści Inuitów - poprawek w ustawie o IPN, jak i z kolei - pod naciskiem różnorakich unijnych biurw - wprowadzaniu zmian w ustawach reformujących system sądownictwa. Ostatecznie pierwszą sprawę w fatalnym stylu „załagodzono” podając klasycznie tyły i puszczając w świat komunikat „o nierozerwalności odwiecznej przyjaźni polsko-izraelskiej”, w drugiej zaś dla odmiany zdecydowano się, najwyraźniej tworząc na tę okazję wspólny front z urzędującym prezydentem, postawić w ostatecznym rozrachunku na swoim, aby jednak nie dawać satysfakcji wiecznie nienażartemu podsuwanymi co i rusz kolejnymi dziewicami w postaci „rozwiązań kompromisowych”, wielogłowemu smokowi, złożonemu z różnego autoramentu junkrów czy innych timmermansów, pozostających - wraz z naszym, jakże umiłowanym przez oczekujący jego triumfalnego powrotu na białym koniu naród, kaszubskim patriotą - na krótkiej smyczy w zestawie z ciasnym kagańcem u gute Tante Angeli. Może faktycznie ktoś przeliczył się w kalkulacjach, może faktycznie - świadomie bądź nie - zdecydowano się otworzyć zbyt szerokie fronty doprowadzając tym samym do sytuacji, w której można było już tylko mówić o próbie wyjścia z okrążenia, w związku z czym po korekcie stanowiska rządu nie było innego wyjścia, jak owe linie styczności z przeciwnikiem skrócić, rezygnując z części postulatów składających się na otrąbione uprzednio wzdłuż i wszerz „wstawanie z kolan”.

   Jednak niesmak niewątpliwie pozostał. Parafrazując min. Becka jakby zapomniano o zasadzie mówiącej o tym, iż nie należy szafować pojęciem sojuszu za wszelką cenę, gdyż takowy sojusz może ciupasem obrócić się przeciwko nam, zamieniając się w sojusz dupy z batem i finalnie może okazać się, że więcej respektu i dobrej woli możemy spodziewać się ze strony wyczekiwanego wroga niźli od fałszywych przyjaciół, którzy gdy tylko zdążą zaznajomić się z powszechnie wyznawaną wśród naszych „jelit” jedynie słuszną, pozbawioną jakichkolwiek alternatyw doktryną, będą mogli bez żenady przystąpić do bezwzględnego wyciskania nas na wzór cytryny, aby następnie zrobić z pozostałościami wszystko to, co tylko zechcą uznać za stosowne. Gra na kilku fortepianach to abecadło polityki, rozumie to Merkel, rozumie Orban, rozumie też Netanjahu, że o Erdoganie i Macronie wraz Macronową nie wspomnę (ten ostatni duet dokooptowując raczej w celach rozrywkowych, jako że trudno kogokolwiek z osób weń zaangażowanych traktować poważnie - zresztą stopniowa degradacja poziomu prezentowanego przez polityków znad Sekwany postępuje już od czasów de Gaulle’a, także nie spodziewałbym się cudów również w następnym rozdaniu). Tymczasem u nas zwykło się stawiać wszystko na jedną kartę, nieraz być może z pobudek czysto emocjonalnych, co w zastanych po Smoleńsku okolicznościach mogłoby się nawet wydawać zrozumiałe, gdybyśmy tylko nie mieli do czynienia z materią polityczną, w której poważni gracze zwykli w obliczu nadarzających się okazji odstawiać na bok swoje sentymenty.

   Zmusza to do powrotu do pytań o przyczyny roszad kadrowych dokonanych w połowie parlamentarnej kadencji. Czy premier Szydło miała jedynie dawać twarz pewnemu projektowi, który po dwóch latach z przyczyn bliżej nieznanych zwyczajnie się skichał, w związku z czym powróciliśmy w stare utarte koleiny prowadzenia polityki na kolanach? Jak drodzy pisowscy „żeleźniacy” czujecie się z obrazkiem, na którym „gdy pan każe”, obie izby parlamentu wraz z urzędującym prezydentem biegusiem i w podskokach uchwalają co trzeba, aby tylko premier mógł się wyrobić na popołudniowy telemost z pewnym egzotycznym państewkiem buforowym, łamiącym notabene notorycznie i bez cienia żenady wszelkie umowy i konwencje międzynarodowe od tych mówiących cokolwiek na temat praw człowieka aż po układy o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej? Czy wciąż jesteśmy omamiani matrixem, w którym siląc się na stwarzanie pozorów niezależności, w rzeczywistości mamy do powiedzenia we własnych sprawach tyle co przysłowiowy judeopozytywny (by nie napisać Żyd, bo jak wiemy użycie owego słowa w niegodnym otoczeniu jeszcze do niedawna mogło zostać niechybnie poczytane za czystej krwi – że ośmielę się zastosować tutaj kolejną niepoprawną politycznie zbitkę – antysemityzm) za okupacji? Kto w takim razie realnie trzyma cugle? I czy w prowadzeniu tej naszej „realpolitik” nie idzie też komuś o przeczołganie nas i wskazanie elektoratowi miejsca w szeregu, aby zrozumiał raz na zawsze, że przecież my i tak nic nie możemy, są na tym świecie starsi i mądrzejsi i to oni decydują kto holocaustował biednych holocaustników, a kto niekoniecznie? Jednym słowem ktoś piecze dwie pieczenie nad jednym ogniem, z pełną świadomością usiłując złamać narodowi kręgosłup?

   I choć plują na koalicję rządzącą najbardziej ci, którzy chcieliby pełzać w tym szambie jeszcze głębiej, ścigając się na wyprzódki w konkurencji pt. kto lepiej da radę zrobić co trzeba każdemu wokół, kto tylko wyrazi chęć skorzystania z takowej usługi, to jednak należałoby się chyba poważnie zastanowić na innymi rozwiązaniami w zbliżającej się „trójpolówce” wyborczej (wyborów prezydenckich nie liczę bo to zupełnie inna bajka) biorąc pod uwagę fakt, że na gruzach całej tej hucpy, która niedawno znalazła swój finał w „pojednawczym”, a w istocie cokolwiek jednostronnie wiernopoddańczym, korespondencyjnym wystąpieniu sparowanych premierów, być może będzie miał szansę narodzić się jakowyś twór, który będzie w stanie wykorzystać cokolwiek obudzoną przy tej okazji świadomość narodową, także tyczącą się rozróżnienia tego kto realny wróg, a kto fałszywy przyjaciel. Moim skromnym zdaniem gwarancję spokojniejszego sumienia mogłoby stanowić oddanie głosu na „oszołomów” i rozsadzanych od środka narodowców niż na farbowanych lisów, jedynie markujących pobudki patriotyczne. I jedno jest dla mnie pewne – z tymi szujami i kanaliami, którzy pasjami potrafili strzykać jadem na naszą pamięć narodową, na państwo podziemne i na tych, którzy narażając swe życie ratowali częstokroć ich własnych przodków, w jakiekolwiek niewymuszone bezpośrednimi okolicznościami alianse wchodzić nie sposób, bez uszczerbku dla tego, zdefiniowanego niegdyś przez przywołanego już tutaj nieszczęsnego przedwojennego kreatora naszej polityki zagranicznej, pojęcia honoru. Pomijając już prostą okoliczność, że zasiadając do stołu rokowań z tego rodzaju sortem graczy, skórka nijak nie ma prawa pozostać warta wyprawki. A może i w ogóle nie ma prawa pozostać.


Teutonick
O mnie Teutonick

szydercza szarańcza

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka