Wódz syryjski Naaman, który był trędowaty, zanurzył się siedem razy w Jordanie według słowa proroka Elizeusza, a ciało jego na powrót stało się jak ciało małego dziecka i został oczyszczony. (2 Krl 5,14)
Jezus zaś rzekł: «Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec». Do niego zaś rzekł: «Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła». (Łk 17, 17-19)
Takie mamy czasy w naszej ojczyźnie, że kiedy zdarzy nam się poważnie zachorować to od razu dostajemy gęsiej skórki na myśl o procesie uzdrawiania w wykonaniu polskiej służby zdrowia. Trzeba odwiedzić lekarza pierwszego kontaktu, aby on mógł stwierdzić, że naprawdę jestesmy poważnie chorzy i skieruje nas do specjalisty, który z kolei zacznie nas kierować do innych specjalistów na badania, by potwierdzić swoje podejrzenia i teorie na temat naszego zdrowia. Zanim dojdzie do wypisania odpowiedniego leku, zabiegu czy operacji – mijają tygodnie, miesiące, a nawet lata. Kiedy słyszę jak moja mama opowiada mi o swoich przygodach leczenia się „państwowo”, które można krótko zatytułować: „Koniec Limitu” – najzwyczajniej na świecie jestem wściekła. Podatki na służbę zdrowia odprowadzała całe życie, a teraz będąc na emeryturze musi tygodniami czekać na to, aż łaskawie ktoś ją przyjmie do gabinetu na 5 minut rozmowy.
Mnie to nie dotyczy. Osobiście państwowo się nie leczę. Korzystam z opieki zdrowotnej prywatnej przychodni, która dość sprawnie działa. Nie czekam w kolejkach dłużej niż 15 minut, a specjalistów mam pod ręką w zasadzie od ręki. Kiedy zostaję skierowana do przychodni państwowej, to najczęściej już po pierwszej próbie umówienia się telefonicznego mam dość współpracy. Nie czekam na zmiłowanie i łaskę zblazowanej (bo zamęczonej systemowymi rozwiązaniami) pani w recepcji i jadę do ulubionego prywatnego gabinetu, gdzie szybko i w miłej atmosferze wykonuję potrzebne badania i analizy. Płacę co prawda i to słono, ale wolę to niż upokarzające traktowanie mnie jak uprzykrzonego insekta: taka młoda i śmie chorować, co za bezczelność! Moje podatki wzmacniają więc konto kogoś innego, bo i tak dodatkowo dopłacam do interesu.
Dlaczego o tym piszę na początku rozważań nad biblijnymi słowami? Kiedy czytam o cudownych uzdrowieniach „od ręki”, za które ceną jest „tylko” wiara, to zastanawia mnie, dlaczego tak mało na kartach Ewangelii jest wdzięczności za te niecodzienne zjawiska. Mamy tam historie o ludziach nękanych okropnymi chorobami i dolegliwościami, które to cierpienia trwały latami. A tu nagle przychodzi Lekarz, który jednym dotknięciem czy słowem oddala to wszystko. W jednej krótkiej chwili czyni człowieka zdrowym. Ktoś taki przydałby się w polskich gabinetach lekarskich. Wdzięczność ludzi nie znałaby granic. A może nie? Może byłoby tak samo jak z tymi dziewięcioma trędowatymi? Opuściła ich straszliwa choroba, wiedzieli kto ich od tego uwolnił. Ale mimo to nie podziękowali. Może byli tak zaskoczeni jak dziecko, które dostając wymarzony prezent tak się zapamiętale nim zaczyna zajmować, że zapomina podziękować? Może to po prostu niedojrzałość i brak odpowiedzialnego podejścia do przyjmowania daru? Tylko jeden z tej grupy chorych miał odwagę i podszedł do niezwykłego, obcego uzdrowiciela, aby mu okazać wdzięczność. Dodatkowo, był to Samarytanin – cudzoziemiec, uznawany przez Żydów za nieczystego. Mimo bariery kulturowej, mimo uprzedzeń człowiek ten był w stanie podejść do Jezusa - Żyda, podziękować mu za niezwykły dar. On naprawdę w pełni skorzystał z daru uzdrowienia. Samodzielnie opuścił stan choroby wewnętrznej – wyszedł z jej kręgu i okazał wdzięczność. Opuścił teren duchowego paraliżu i niemocy. Dlatego Jezus powiedział: twoja wiara cię uzdrowiła.
Zastanawia mnie też scena z 2 Księgi Królewskiej. Wyleczony król chce okazać wdzięczność Elizeuszowi, ale on jej nie chce przyjąć. To przesuwa akcent bycia wdzięcznym w innym kierunku. Pokazuje prawdziwego Uzdrowiciela i ku Niemu skłania uwagę władcy, który zaczyna nie tylko widzieć, ale i uznawać wielkość i potęgę Boga Izraela. Wracając do braku wdzięczności ze strony trędowatych w Ewangelii. Czy ludzie czasów Jezusa byli aż tak oswojeni z cudami, że jeden w tę czy w tamtą stronę nie robił na nich wrażenia? Czy może w naszej grzesznej ludzkiej kondycji jest gdzieś zapisana obojętność na dzieła Boga?
Zastanówmy się. Uzdrowienie z trądu na pewno wyglądało spektakularnie. Gnijące i cuchnące od choroby ciało nagle zostaje oczyszczone. Trędowaty przestaje być „nieczysty”, znów może działać, być wśród ludzi, pracować, nawiązywać relacje, uprawiać ziemię, hodować owce, handlować, spędzać czas z bliskimi, podróżować w grupie. Może dotknąć drugiej osoby, poczuć bliskość i przestać odczuwać samotność. Przestaje być odtrzucony przez społeczeństwo. Jezus zwrócił tych ludzi rodzinie ludzkiej, która ich odtrąciła. Dotychczas choroba sprawiła, że mogli być tylko wśród chorych. Jezus zburzył tę barierę. Teraz mogli odłączyć się od siebie, poszerzyć terytorium egzystencji, znaleźć nowe drogi, poszukać nowych towarzyszy życia. Ale tylko ten jeden naprawdę zrozumiał, że Jezus ze stanu wykluczenia (trędowatych w społeczeństwie odsuwano na margines, unikano ich i karano za kontakty ze zdrowymi) przerzucił go w stan „wybrania”, uwolnienia od trądu, od grupy zniewolonych chorobą. Wykluczył ich z „terenów nieczystych”, przeznaczył do nowego istnienia, zaprosił do włączenia się na powrót do życia pełną piersią.
Gdybyśmy tu i teraz mieli zatrzymać się i spróbować zobaczyć ile cudownych uzdrowień Bóg dokonuje wśród swoich dzieci, może zaparłoby nam dech? Ile razy Bóg ratuje nas od trądu trawiącego naszą duszę? Od alkoholizmu zniewalającego charakter i zniekształcającego osobowość. Od narkomanii, której skutki w organizmie są nieodwracalne. Od innego rodzaju zniewoleń, którym uleganie czyni z nas „trędowatych” w społeczeństwie. Czy nie ma w naszym życiorysie takiej sceny uzdrowienia? Może nasza wiara ulegała latami zdegradowaniu, gniciu pod wpływem grzechu, braku pokory, przeintelektualizowania, zaniedbania, nierzetelności? Trędowata i zepsuta od skutków zła dusza nie potrafi dobrze widzieć, czuć, nie umie dotknąć Boga i Jego tajemnic. Pozbawiona jest relacji z Nim, prawidłowej relacji. Gdy zaczynamy oddalać się od Boga, przestajemy Mu dziękować.
Biblia mówi: „Choć bowiem poznali Boga, to jednak nie oddali Mu chwały jako Bogu i nie złożyli Mu dziękczynienia, lecz w swych pomysłach utracili wszelkie rozeznanie, a ich nierozumne serce znalazło się w ciemnościach.” (Rz 1,21)
Może trądowi i zepsuciu ulegały też nasze relacje z ludźmi? Grzech oddziela nas od braci i sióstr, tworzy podziały, izoluje nas od innych i sprawia, że zbytnio skupiamy się na sobie i nie pamiętamy o potrzebach naszych bliskich. Bóg nieustannie dotyka człowieka, uzdrawia go, odtrąca jego grzech i zepsucie, włącza człowieka z powrotem w zdrową tkankę życia duchowego. Robi to nieustannie, a my czasami po prostu odchodzimy ciesząc się z ulgi i powrotu sił. Jakby nam się to należało. Tylko nieliczni z nas potrafią zatrzymać się i wrócić do Boga – podziękować Mu.
Podziękować za to, że jestem zdrowym człowiekiem, że mogę się modlić, śpiewać, pracować, być wolną istotą. Żyć pełnią życia, cieszyć się zdrowiem i pogodą ducha. Podziękować za to, że mogę być chrześcijaninem, odwdzięczyć się za dar wiary i łaskę zaangażowaniem w życiu mojej wspólnoty – rodzinnej, parafialnej, może jeszcze innej. Podziękować, że mam siłę przeprosić żonę, męża, że potrafię dobrze wychować dzieci i nawiązać z nimi trwałą relację. Podziękować za talenty i umiejętności, które pozwalają mi włączać się w życie społeczeństwa, czuć się docenionym, spełnionym. Podziękować, że nie jestem odrzucony i samotny.
Na koniec moich refleksji chciałam podzielić się niezwykłym zdarzeniem, jakie miało miejsce w moim domu. Wiąże się ono z czytaniem z 2 Księgi Królewskiej. I według mnie pokazuje jaką siłę i moc ma wiara w Słowo Boże. Kilka dni temu moja 7-letnia córka obudziła mnie w nocy wołaniem. Okazało się, że przyśnił się jej koszmar. Uspokoiłam ją i uśpiłam, nie pytając o to, co się jej śniło. Na drugi dzień mała opowiedziała, co ją tak przestraszyło. Sen był faktycznie niepokojący. Śniło jej się, że bawiła się z kolegami w jakimś domu, w którym stała wielka beczka z niebezpieczną gotującą się cieczą. Wszyscy uważali, aby tam nie wpaść i unikali tego miejsca. Koledzy postanowili jednak zrobić dziewczynce brzydki kawał i wrzucili ją do tego płynu, a ona zanurzając się w nim trochę się cieczy napiła. Wieczorem siedzieli przy ognisku i mała poczuła, że coś jej przeszkadza pod bluzką. Spojrzała na swój pas i biodra i stwierdziła, że zaczyna gnić. Potem spojrzała na swoje ręce i nogi i zrozumiała, że to trąd. To ją tak przeraziło, że się biedaczka obudziła z krzykiem.
Po tym, jak ją uspokoiłam i uśpiłam, znów miała ten sen, ale już nie obudziła się z krzykiem. Przypomniała sobie w tym śnie, że tata jej kiedyś czytał biblijną historię o królu, który był trędowaty. I że prorok kazał mu się zanurzyć siedem razy w Jordanie, żeby mógł wyzdrowieć. Moja córka poszła więc w swoim śnie nad rzekę Jordan i zanurzyła się w niej siedem razy, za każdym razem sprawdzając czy już trąd ją opuścił. I dopiero za siódmym razem wyszła z rzeki zdrowa.
Niesamowite, prawda? To jest właśnie siła wiary i znak działania Słowa Bożego. Dziecięca ufność i wiara pomogły mojej córce zmienić senny koszmar w przygodę o dobrym zakończeniu. Ale najbardziej niezwykłe jest to, że w czasie przeznaczonym na pisanie rozważania do tekstu o uzdrowieniu z trądu, ona miała taki sen. Czy to przypadek? Mam nad tym przejść do porządku dziennego, tak jakby nic się nie stało?
Bóg czyni cuda na co dzień. Mi pomaga właśnie w ten sposób – uwalnia moją wenę, pomaga mi oczyścić myśli i wrażenia, abym mogła napisać coś wartościowego, coś nowego. Okazując wdzięczność dzielę się darem pisania, oddaję go innym ludziom. W ten sposób mogę uwielbić Boga i podziękować Mu za talent i pomysły. Nie bójmy się dziękować i być wdzięcznymi. Zacznijmy od zaraz.
Rozważanie na XXVIII Niedzielę Zwykłą, rok C2
Blog portalu Tezeusz; pod redakcją Michała Piątka
Tezeusz jest portalem dla osób zainteresowanych problematyką religijną, kulturalną i społeczną. Zwracamy się jednak szczególnie ku katolikom i innym chrześcijanom, którzy pragną pogłębiania swej wiary, by móc pełniej żyć Ewangelią i owocniej świadczyć o Chrystusie w dzisiejszym pluralistycznym świecie.
Wierzymy bowiem, że Jezus Chrystus jest źródłem sensu życia i zbawienia, a Kościół katolicki wspólnotą wiernych, powołaną do dawania świadectwa Bożej i ludzkiej miłości. Promujemy katolicyzm czerpiący z bogatej tradycji Kościoła, zdolny do twórczej obecności we wszystkich dziedzinach życia osobistego i publicznego oraz nie lękający się wyzwań współczesności.
Z "Misji" Tezeusza.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości