Thales Socrates Thales Socrates
129
BLOG

Mojemu Mistrzowi 01000010110100001 cd

Thales Socrates Thales Socrates Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Rozdział 12

Chińskie Ciasteczko

Kin Lee Chan podjechał do opuszczonej starej hali fabrycznej. Kiedyś była to znana francuska winiarnia. Na parkingu stało kilkanaście aut. Rozpoznał samochody specjalnego przeznaczenia. Pindy z wywiadu już są – pomyślał i uśmiechnął się szyderczo. Z zawodu był specjalistą od spraw jakości chińskiej kuchni. Zarządzanie przez spacerowanie; kontrolował sieć swoich restauracji i barów jako zwykły doradca. Nikt nie wiedział, oprócz Syndykatu, że to on był właścicielem tych interesów. Które kontrolował poprzez rozproszoną siatkę połączeń kapitałowych i maskowanych praw. Do Syndykatu trafił tak jak większość towarzystwa. Był instruktorem wschodnich sztuk walki – do Europy przyjechał jako dziecko. Z Martyniki. Do sali treningowej – z ulicy, komplikacji jego dzieciństwa - wyłuskał go Chaos i pozwolił szkolić antyterrorystów. Wtedy myślał, że jest mistrzem. Tam go nauczyli, że mylił się. Ale ale; nie ma tego złego co by nie wyszło na dobre. Choć życie chińskiego imigranta to implikowana nić. Mieć wszystko, i nie mieć nic. Mieć jednakże wszystko. Zszedł do katakumb winiarni. Na jej środku, w drogim skórzanym fotelu prezesa – jakby wyjętym z biura międzynarodowej korporacji szklanej wieży pychy; pieniędzy mającej zapach krwi i ludzkiego potu – siedziała człowiecza postać. Człowiek ten oczy miał przesłonięte śpiochem. Maską pozwalająca zasnąć tym, którzy cierpią na syndrom światła. Usta zaklejone były taśmą klejącą; z napisem Big Data. Dłonie włożone w coś przypominające średniowiecznie dyby z palcem środkowym wsuniętym w skórzaną obrączkę. Taki układ mechanizmu tortur nie pozwalał obiektowi – jak go pieszczotliwie nazywał Chaos, albo spec służby - zamknąć dłoń. Zacisnąć pięść. Dłoń psychicznego oporu przed tym co ma nastąpić. Zwrócił uwagę na wielgachny sygnet na dłoni zatrzymanego.

– Sava? Usłyszał za plecami. We śnie rozpoznałby ten ton głosu. Chaos.

– Sava. Odbiło echo pustych zbiorników ciszy hali.

 – Kin! Tym razem nie recytujesz przepisu na kaczkę po pekińsku. Mam operat Davida. Złamał tych patałachów z chujni z patatajnią.

Mówiąc to wskazał na kilku typów nagrywających scenę przyszłych działań. Biorąc go pod łokieć zaczął go prowadzić w stronę wyjścia.

- Chodź zapalimy dobrego francuskiego cygana; mrugnął okiem i w szczerym uśmiechu pokazał platynowy implant jego białego kła. Wchodzimy! Według procedury; wiesz co robić? Powinienem się zorientować; masz dwadzieścia minut i się ulatniasz. Pogadamy chwile przed rozstaniem przy wyjściu. Później spotkamy się za dwa dni na kawie… W twoim chińskim barze…

Podeszliśmy do obiektu. Zerwałem mu taśmę z ust. Zacząłem tak jak chciał Chaos…

- Ni jiao shénme míngzi? Ni jiao shénme míngzi? Ni jiao shénme míngzi?

- Puście mnie. Nie wiem o co chodzi? Nie znam chińskiego.

- Hěn gaoxing renshí ni. Skoro nie znasz chińskiego wyrażę to w języku bardziej zrozumiałym. To nie jest amerykańska ściema, ani tym bardziej kiepski francuski film z Delonem. Nie będziemy w ciebie wlewać alkoholu ani podawać kokainy; żebyś po tygodniu naszej kuracji był już tylko szmatą. Mam kilka pytań więc grzecznie na nie odpowiesz i jesteś wolny. Lub też psie będziesz milczał wiecznie. Wybór należy jak zawsze do ciebie. Bałkański debilu. To zrozumiałeś? Wo jiao Lee. Jestem koordynatorem. Wszedłeś nam w nasz rynek. My nie poważamy konkurencji. Kto importuje? Która firma pośredniczy? Nazwisko szefów i port docelowy skąd odbierasz towar. Odpowiesz i jesteś wolny…

- Merde. Putany. Przecież mnie zwolnili. Ten towar nie był mój?

- Nie był twój? Pozwolisz, że zajmie się tobą mój asystent. Nie krzycz tylko; to chwila…

Chaos podszedł szybko do obiektu i zaczął od małego palca. Dwie sekundy i pękł jak słony paluszek łamany na wietrze powiewu wiatru; wystawiony z okna auta.

Obiekt tylko jęknął; słychać było echo jego złorzeczenia…

- Wyłuskam was. Nie jestem sam. Nawet nie wiesz chińska cioto w co wdepnąłeś. To przewyższa twój chiński rozumek. Jeżeli nie wrócę to zrobią z ciebie mielone dla psów. Puście mnie kretyni!

-- Wo jiao Lee. Bałkański psie. Pozwolisz, że powtórzymy pytanie?

Chaos mu złamał drugi palec. Chłopcy z wywiadu szczerzyli zęby jak do padliny. Od razu było widać, że skończyli pedagogikę, zaś o technice przesłuchań wiedzą tyle co o rosyjskiej ruletce…

- Zadam ci to pytanie jeszcze raz; zanim mój asystent odetnie ci palec. Zaczniemy od tego z sygnetem. Palec wyślę twoim wspólnikom zaś sygnet damy do lombardu. Będą szukać jakiejś niewinnej ofiary. Zanim twoi kumple dojdą kto; ciebie się pozbędą – twój jedwabny szlak będzie już tyle warty co zeszłoroczny śnieg w Alpach. Kontakt oraz nazwisko importera.

- Pierdolcie się. Nie wiem o czym mówicie?

Chaos złamał mu trzeci palec. W pustce hali słychać było krzyk; całą gamę krzyków. Chaos złamał mu czwarty palec…

- Masz jeszcze sześć. Zanim ci połamiemy pięć zaś szóstego odetniemy. Kto?

- Ile chcecie? Dam wam dziesięć milionów euro. To pomyłka – recytował obiekt. Prawie. Jestem tylko hurtownikiem. Drugą ręką. Nie znam źródła. Nie znam skurwysyni. Zrozumieliście? Interpol chciał mnie wkręcić w zabójstwo. Nic im nie powiedziałem. Daje dziesięć milionów wpisowego i skończmy ten cyrk. Jesteśmy w końcu biznesmenami.

- Nadal nie rozumiesz? Pozwolisz, że mój asystent założy ci teraz metalowe wiadro na głowę. Porozmawiamy za kilka minut. Nie odchodź nigdzie. Kolego biznesmenie…

Chaos nałożył obiektowi metalowe wiadro. Zaczął na nim wystukiwać rytmicznie palcami werble. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Podszedłem w tym czasie do pind wołowych…

- Cześć pizdy. Co bawi was? Do czego się szczerzysz pajacu? To przecież najemnik; to widać? Ty administracyjna cioto narobiłbyś w gacie i zsikał po trzecim złamanym palcu. Skoro już musicie nagrywać skurwysyni; to nie szczerz swoich kłów bo to nie twoja padlina… I nie pal tu kretynie; bo jeszcze będziemy musieli wezwać straż pożarną. Niedopałki schowaj w kieszeń marynarki; żebyś nie zostawił śladów DNA – po co twojej żonie emerytura po mężu?

Wróciłem do obiektu…

- Zdejmij mu to wiadro!

- Wo jiao Lee. Bałkański psie. Pozwolisz, że powtórzymy pytanie?

- Pierdol się. Kanton ci nie odpuści; gdy nie wrócę.

- To jednak chińskie ciasteczko? Cioto. Dobrze. Zrobimy tak. Gdy się ockniesz; pójdziesz do szpitala. Tam nastawią ci twoje paluszki. Będzie bolało na starość, o ile dożyjesz? Za mój stracony czas zabieram ci twój sygnecik. Jeżeli w arabskiej dzielnicy znajdę twój towar to wyślę kurierem ten sygnet do twoich chińskich mocodawców i umówię spotkanie. Moje słowo przeciwko twojemu. Chińska bezpieka wyśle cię tam, gdzie piekło jest niebem. Skurwysynie. Wypierdalasz na wakacje. Jedź sobie na Hawaje. Odpocznij. Podrwij sobie jakąś dziewczynę… zrelaksuj się. A teraz dobranoc...

Wyszliśmy z Chaosem z budynku. Chłopcy wkładali obiekt na tylne siedzenie jego samochodu…

- Tylko przypnijcie go pasami, żeby sobie krzywdy nie zrobił przy hamowaniu. Chamy…

Ryknęliśmy wraz z Chaosem śmiechem.

- Chaos. Masz swój sygnecik. Lekki jak na taki ogromny fingiel. Co się kręci Chaos?

- Kin. Przecież wiesz?

- Kto ich rozszyfrował? Naprawdę?!

- David! To było szczere. Potwierdził moje przypuszczenia.

- Masz farta w chaosie Chaos. Czy masz jeszcze jakieś zlecenie? Przypomniałem sobie, że nie mam żadnej knajpy w Polsce?

- Mam. Twój chiński móżdżek szybko mieli przypadki. Jesteśmy w kontakcie. Proszę tu czek. Ja muszę teraz zapierdzielać z tym sygnecikiem do Syndykatu.

- Dobrze cię widzieć Chaos.

- Ciebie też chińska kozo… Widzimy się za dwa dni na kawie!

Ryknęliśmy śmiechem; śmiechem tajemnicy tajemnic.

Rozdział 13

Syndykat

 Wszedłem do luksusowego budynku w centrum biurowym Paryża. Jedno z kilku biur Syndykatu. Dwadzieścia osiem pięter wchodzenia pieszo. Na miejscu przywitała mnie dwuosobowa armia smutnych panów.

- Dzień dobry. Ich uśmiech podobny był do maski afrykańskich szamanów. Pan prezes czeka?

- Mensiour Chaos! Poproszę ręce…

- Badaj synku; badaj – tylko pośpiesz się bo uśniesz. Prezes sam czy z radą dyrektorów?

- Sam. Czeka na pana. Jakiś blady. Po znajomości Chaos. Wcześniej był pan generał. Co pan nawywijał; bo wywiad lekko rozdrażniony. Strasznie bluźnił.

- Nie martw się synku. Gorylowania nie stracisz. W końcu ja ciebie tu umieściłem. Twój kolega tylko strasznie smutny. Co problemy rodzinne? Zagadnąłem.

- Nie szefie. Małże.

- No tak; zamelduj mnie..

Wszedłem do czterdziestu jeden metrów kwadratowych przepychu władzy - gabinetu zleceń dla cieni. Za stylowym biurkiem na fotelu wykonanym z najnowocześniejszych kompozytów spoglądał na mnie nerwowy facecik. Nerwowo masował swój łokieć. Przywilej luksusowego kabrioletu.

- Chaos! Kurwa. Czemu ten pierdolony Jugol nie…

- Dzień dobry Pierożku. Co masz nerwa?

- Chaos! Nie mów do mnie pierożku. Wywiad jest wściekły. Chcieli go zneutralizować. Popsułeś im zabawę. Przecież wiesz, że będę musiał zapłacić kary umowne. Ty do tanich nie należysz! Tak? Czy nie? Czy ty myślisz, że jak Syndykat obraca miliardami, to ja nie muszę liczyć każde euro? To biznes Chaos, a nie dawanie dupy.

- Pierożku. Gdyby nie ja, to byś cieciował na giełdowym parkiecie. Więc nie pierdol mi o drobnych. Masz baranie. Położyłem mu sygnet na stół.

- Co to?

- Sygnet.

- Widzę, Chaos. To ma mi zabezpieczyć pięć milionów euro twojej zapłaty? Za operację specjalną…

- Jeszcze mi dopłacisz następne pięć. W ramach premii.

- Chaos. Starcze. Ty zwariowałeś? Mam premiera na karku, zaś generałowie wściekli. Międzynarodowy diler narkotyków kręcący się koło córki generała NATO.

- Pierożku. Ja piję kawę. Gdybyś zapomniał? Poza tym ja mam w – no wiesz – pana premiera, prezydenta, generałów i dziennikarzy, o których tak się boisz, że dowiedzą się, iż ruda lalka o urodzie topowej modelki dorabia na stacji benzynowej, bo ma pojebanego ojca. Poza tym zrobili cię w bambuko. Wiesz co to znaczy?

- Ty chyba się zapominasz?

- Posłuchaj korporacyjny anormalsie. Wkręcili cię. Prześwietliłem sygnet. Ma kartę chipową. Gdyby nie moje układy z chłopakami to skradzione schematy sterowników Simensa - z tej elektrowni atomowej, o której trąbią media od tygodnia - zostałyby sprzedane do pakistańskiego nabywcy. Korporacyjna wydmuszko. Teraz poproszę grzecznie kawę, zanim złamię ci palec. Zrozumiałeś?

- Pie pie pierdolisz?

- Ze zwyczaju gdy to robię, to ruszam tą częścią ciała, która u ciebie robi za głowę. Dupo wołowa. Ja mam zjebać pana generała czy ogarniesz przestrzeń?

- Merde…

- Nie gówno, tylko życie. Dostanę tę kawę, zanim przejdziemy do następnego kontraktu?

- Tak oczywiście, ale wiesz…

- Oddychaj głęboko Pierożku… Aha. Wywiad nagrywał operację. Za moją prezentację oraz wystawienia Kina do tego kina, powinieneś mi wyrównać poniesione straty moralne. My nie robimy w filmie. Jugol nam dawał dziesięć milionów za swoje uwolnienie. Więc dorzucisz pięć oraz dzwoń do pana generała ile ma drobnych za schemat. Albo sam się udam do pałacu, jako zasłużony weteran, i opieprzę prezydenta, że ma cioty nie oficerów. W blasku fleszy…

- Chaos! Przyjacielu!

- Teraz przyjacielu? Dostanę tę kawę, czy automat do niej zamieniłeś na jakieś nowoczesne gówno; które nazywasz sztuką?!

Ciemnoskóra sekretarka o wyglądzie czarnej pantery, poruszając się z niebywałą gracją, podała nam kawę. Wysublimowane porcelanowe filiżanki z jednej z najdroższych fabryk świata zdradzały prostacki gust Pierożka. Rozejrzałem się ponownie po gabinecie. W sumie po kolejnej w tym roku zmianie scenografii nie wyglądało źle. Antyczne biurko skontrastowane z kosmicznym fotelem władcy gabinetu. Usiadłem na fotelu zaprojektowanym przez prekursora modernizmu. Zegarmistrzowska perfekcja. Na ścianie wisiały dzieła kilku znanych malarzy oprawione w nowoczesne srebrne ramy. Niestety. Do stylizowanej porcelany otrzymałem łyżeczkę, tak ergonomiczną jak wyciskarka do cytryny. To również przełknąłem. Łączymy tradycje z nowoczesnością – pomyślałem. Smak kawy rozwiał jednak moje zadowolenie przeżywania snobizmu wyższej klasy społecznej. Emocje opadły. Moje oczy obserwowały dyskretnie uzewnętrzniony grymasem satysfakcji kalkulator zarobku w umyśle Pierożka. Jego twarz, po tej operacji zaczęła przypominać postać zadowolonego Buddy. Żeby tylko nie lewitował – rozbawiła mnie ta myśl. No dobrze przejdźmy do roboty, bo jeszcze dwie godziny w jaskini władzy i mogę nie wytrzymać oglądania zadowolenia prezesa ze sknoconej operacji…

- Nie chciałbym być niegrzeczny prezesie, ale czekam na pana generała, gdyż następna misja, przy której będzie również Charlie wymaga określonych ustaleń. Pewnych porozumień. W swojej pewności postanowień; które niebawem zawrzemy. Oprócz tego prosiłbym cię o kawę po turecku, bo tej lury nie da się pić. Wiesz? Powiedziałem uśmiechając się do niego – chyba sprezentuje ci oryginalny rosyjski samowar. Na wszelki wypadek…

- Chaos! Co ty znowu wymyślasz? To najlepsze afrykańskie ziarno. Przywożą mi je specjalnymi konwojami. Czy ty wiesz ile płacę za kilogram?

- Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Smakuje jak z tyłka słonia, nie z trąby, co jest podobne do ciebie. Poprosisz tę miłą dziewczynę – nie daj się przekonywać. Rozumiem, że nie masz tego co jest potrzebne aby taki wykwintny w swojej prostocie napój dla mnie zaparzyć. Dlatego poproś o dwie łyżeczki zwykłej świeżo zmielonej kawy, ta miła dziewczyna dostanie ją na ulicy. To trochę niżej niż twoja głowa w chmurach…

- Czekaj! Dzwonię.

Pierożek przebił się przez sekretariat i umówił szczegóły rozmowy pomiędzy mną a oficerem. Ustawił zestaw głośno-mówiący. Gabinet rozlał się dźwiękiem płynącym z prawie niewidocznych głośników rozmieszczonych wielopunktowo w twierdzy jego władzy.

- Chaos. Usłyszałem. Znasz procedury, powinieneś podzielić się swoją wiedzą, a nie robić indywidualny tor jazdy. Popłatałeś nam grę operacyjną, ale…

- Panie generale, jesteśmy nagrywani stąd postaram się być kulturalny, aby nie obrazić pańskiej godności oficera wywiadu. Jednakże proszę pamiętać, że ja nie robię dla medalów i wywiadów w mediach. To pańska domena. Poza tym uważam, jako bardziej doświadczony życiem, że fizyczna neutralizacja jest objawem słabości. Tego z pewnością byście panowie nie chcieli, gdyby okazało się, że przyczyna ni jak ma się do skutku. Lecz to detaliki. Proszę o potwierdzenie pisemne zlecenia od Charlie i wchodzę. Sam pan rozumie, że to wielowymiarowa gra. Resztę ustalę z prezesem Syndykatu oraz z panem w pańskim biurze pod rygorem procedury lub tu w gabinecie; właściwie to bez różnicy skoro jest pod waszym nasłuchem.

- Dobrze. Kończymy tę konwersację.

Sekretarka przyniosła świeżo zmieloną aromatyczną kawę oraz zdobiony delikatnym wschodnim detalem czajniczek z wrzątkiem.

- Dopiłem kawę. Pierożek wyszedł do gońca z ministerstwa. Otworzył kopertę. W środku były dwa dokumenty z dość znacznymi podpisami. Podsunął mi je pod oczy; przeczytałem zawartość – złożyłem podpis. Przeszliśmy do pokoju gdzie mieściło się część archiwum Syndykatu. Swoim kluczem wraz z drugim będącym własnością prezesa otworzyliśmy ciężkie, grube drzwi, ściennej skrytki w stylu Art. Deco. Złożyliśmy dokumenty w firmowym sejfie…

- Nie będę ci wydawał zaleceń przy tej sprawie; ale pamiętaj robisz na własną odpowiedzialność; sam rozumiesz, że sprawa jest delikatna?

- Jak zawsze odpowiedziałem – kwota niestandardowa; tym razem. To ostanie moje zadanie pierożku.

- Miałeś nie mówić do mnie Pierożku; ojcze chrzestny…

- Słyszałeś co powiedziałeś? Jak chcesz to potrafisz. Ostatnią taką akcję Charlie przeprowadził wiele lat temu; w Polsce. Wtedy udało im się zakupić informację o siatce agentury. Przerzucę fałszywki wedle zlecenia; co jednak mnie niepokoi, iż z oficjalnego pisma wynika, że również tę samą drogą mam przetransportować elektroniczne dane wrażliwe; a jak wiesz Polska jest w naszym układzie wywiadowczym – więc znowu niedopowiedzenia ryzyka. Pierożku!

- To nie jest już moje zmartwienie Chaos. Zgoda. Ostatnie zlecenie…

Rozdział 14

Hakima

- Zeta Ro. Tutaj! Pomachałem serdecznie. Podszedł do mnie bujającym się krokiem; układając dziwnie stopy. Nawyki – pomyślałem. Surdulo był w legii instruktorem Aikido i Judo również konsultantem rosyjskich sztuk walki – Sistema oraz militarnego Sambo. Przywitaliśmy się mocnym uściskiem dłoni. Jak się masz?

- Mów głośniej; przecież wiesz jaki mam stopień utraty słuchu lewego ucha. Dzieciaku. Cieszę się, że widzę brata Jacoba. To zaszczyt dla mnie, że jesteś z nami. Jak zabrzmiało? Spytał radośnie się przy tym uśmiechając…

- Świetnie zgrywusie. Jeszcze kup sobie miecz samurajski i chodź z nim po tej luksusowej galerii handlowej. W sumie? Szukają plecaków to z pewnością będziesz wyglądał normalnie w tym burdelu; którzy urządzają tu twoi bracia.

- Przecież wiesz, ze terrorysta nie ma narodowości? Chodź ją formalnie posiada. Zresztą porozmawiamy na urodzinach Hakimy. Teraz się pośpiesz; bo musimy kupić dla niej jakiś prezent; Chaos mógłby się wycofać, gdybyśmy kupili bzdurę…

- Wiesz co? Asysta kilku bogaczy; mających na pieńku z Worem jest prostsza niż zakup prezentu dla Pasztuna. W dodatku kobiety. Co dzieję się teraz w Wazaristanie? Spokój?

- Nie wiem. Wyszedłem niedawno na wolność. Miałem trzymiesięczne wakacje; zlecenie od Chaos.

- Jak poszło?

- Schodzę z areny Jean. Zresztą Chaos wprowadzi cie w detale. Robimy ostatnią akcję – w tym składzie; jeżeli chodzi o moją skromną osobę…

- Wiesz co robisz Surdulo?! Dorosły jesteś. Eve będzie na przyjęciu?

- Może tak? Jest bardzo na mnie obrażona; kazałem jej nie czekać gdy byłem na wakacjach. Wiesz? Niezależna materialnie kobieta; samotna z dwójką białych dzieci wzięła sobie muzułmanina i czarnucha jak wy to mówicie. Tylko pozornie ludzie są wyrozumiali i tolerancyjni. Niby szczycą się dobrymi praktykami, a jednak jest wytykana palcami. To zresztą nieistotne.

- Może i masz rację. Najwyższy czas otworzyć dom weselny dla twoich braci..

- Popatrzył na mnie i ryknął śmiechem. To co jej kupimy?

- Nie wiem; pośpieszmy się. Robi się coraz tłoczniej… - Wiesz? Dodałem. Lubię obserwować tę humanoidalną masę bezwolnych robotów latających za cudzymi feromonami amoku kupowania dla kupowania!

- Ty poważnie?

- Nie żartowałem; uśmiechnąłem się. Sprawdzam twoją czujność; chodź lepiej do baru, napijmy się kawy; bo mogę dłużej tego nie znieść, chodząc po tej wystawce jak laski mające zbyt dużo wolnego czasu; puściłem mu oko…

Chaos nerwowo krzątał się po kuchni. Niby nic wielkiego; ale w jego wieku docenia się obecność kobiety. Hakima kończyła pięćdziesiąt pięć lat. Poznał ją piętnaście lat temu. Poznał? Nie był pewien czy to określenie było prawidłowe. Jej rodzina była podejrzana o sympatie z AQ. Była więc w kręgu zainteresowania służb. Jednakże straciła połowę rodziny w zamachu – to zmieniło jej podejście – w przeciwieństwie do jej rodzeństwa, które uległo radykalizacji. Wywiad nie był zadowolony z tej sytuacji; wiec przeszedł na prywatę. Współtworzył Syndykat. Związek zawodowy - stowarzyszenie byłych antyterrorystów. Z całego świata. Oddali zarządzanie po kilkunastu latach profesjonalnym menadżerom. Pierożka czyli Pierre protegował on. Chaos. Kiedyś legenda – legenda silnie zwalczana oraz brutalnie zwalczany człowiek poprzez lewicową prasę, za swoją kontrowersyjną postawę w byłych koloniach. Otrzymał w nagrodę publicznego pręgierza kilka mocno szkalujących artykułów. To spowodowało, iż skonfliktował się w wywiadem. Ale czas jest pojęciem względnym. Na takich jak on, buforujących strach administracji w ramach jednej z najstarszych zasad – byle do emerytury – jest zawsze popyt. Krzątając się po kuchni przygotowywał danie główne jego byłego partnera. Ojca Zeta Ro. Kus Kus. Jagnięcina starannie wymoczona kwaśnym w mleku czekała – już - na umycie. Najtrudniej było znaleźć ostre kiełbaski. W tych poszukiwaniach – zawsze - pomagają mu Turkowie. Pokrojoną paprykę wrzucił do wielkiego gara. Jagnięcinę pokroił w duże plastry: przesmażył krótko na rozgrzanej oliwie z czosnkiem; który musiał systematycznie zbierać; gdy jego barwa uzyskiwała odcień wpadający w czarno-brązowy kolor niedogodnego czasu. Starannie powolnymi ruchami porównywalnymi do elegancji Tai Chi, zmieszał mięso z warzywami. Wstawił na leniwy i gorący płomień – jego - chęci sprawienia przyjemności gościom oraz Hakimie. Będąc skupiony na pichceniu otworzył mimochodem butelkę markowego wina. Nabrał trochę, aby zaspokoić ciekawość nowości. Jego uśmiech zgasł tak szybko jak czas jego degustacji. Wypluwając resztki do zlewozmywaka usłyszał głos Zeta Ro.

- Nie jest to wino z winiarni twojego teścia?

- Nie jest. Gdyby żył z pewnością by już słał korespondencję pełną goryczy i żalu do prezydenta. Oddali naszą narodową dumę pod dyktat sieci handlowych, który nasz skarb fermentują w cztery dni. To nawet nie jest sikacz! Za to dobry do zakalca. Albo na eksport. Zawsze znajdą się nowi amatorzy. To dobre określenie. No bo co może powiedzieć taki osiołek, który nie zna smaku sprzed trzydziestu siedmiu lat? To tak jakby rozmawiać z trefnisiem o polityce.

- Chaos. Świat się zmienia, a ty się starzejesz. Masz syndrom lat. Innym nie przeszkadza, po co ich oświecać? Tylko się obrażą; petunia non olet…

- Fakt twojego taktu. Masz rację. Kwiatki w kloace nie pachną…

- Skąd masz koninę?

- Od znajomych. Przebadaną. Przywozi mi ją znajomy transportowiec. Zarządza siecią chłodni; handluje z Turkami i Rosjanami. Gdzie Jean? Co kupiliście? Pokaż?

- To nam się udało wybrać…

- Ulala. Daj buziaka Bambo…

- Przestań, bo się jeszcze rozpłaczesz. Wieczny nie będziesz; masz biologiczne dzieci, spadkobierców – przynajmniej po twojej ostatniej drodze będzie miała ubezpieczenie…

- No tak, z tego co widzę - nieskromne studio zlokalizowane na obrzeżach metropolii - powinno wystarczyć. Dobrzy przyjaciele jesteście… Pomożesz? Mało czasu. Zetrzyj proszę jabłka; pokrój daktyle, zmiel orzechy…

Rozdział 15

8 do uzy

 Kolacja dobiegała końca.

- Zostawiam was – zawodowcy?

Mówiąc to rzuciła nam całusa na wietrze. Zostaliśmy sami. David z wesołą mimiką obserwował towarzystwo. Zwrócił się do Chaos…

- Podpisałeś dokumenty ojcze chrzestny?

- Tak jesteśmy w tej chwili kryci przez i przez. Mówiąc to zatoczył ręką krąg…

- Co tak milczysz Surdulo? Zapytał Jean. Masz jakieś wątpliwości czy czekasz na przekaz dnia? Szczylek z podsłuchu tego nie zrobi; jest na etapie wibratora konsoli i palcówki numerycznej. Więc nie oczekuj.

- Dobrze; dobrze – rozumiem. Odrzekł Surdulo. W Polsce mają mieszany system inwigilacji. Poza kontrolą i na układzie. Wykorzystują stacje numeryczne na falach krótkich; swój system mają oparty na satelitach korporacyjnych i węzłach telefonii komórkowej. Wykorzystuje je Niemiecki Brat do swoich gierek; jest też druga grupa – Francuskiego Brata. To wszystko odczytuje eter z nasłuchu – te dane wyjścia nie są szyfrowane więc szklanka zbita. Jednak system ma luki, możemy wprowadzić przeciwnika w błąd. Dlatego Charlie nam przekazuje fałszywki. Zrobimy ten sam numer co z czekami dla burmistrza tureckiej wiochy od Jankeskiego nafciarza. Zwiążemy im czas i ręce. David – zresztą - ma doświadczenie. Sylvia przekazała mu schemat systemu wiele lat temu; co nie David? Ile lat gonią króliczka?

- Długo; ale nie było to łatwe zadanie… Musiałem się wystawić; a jak wiecie jeszcze potrzeba było zebrać dowody. Potrzebowałem wykorzystać nitki. Ich system opiera się na dwóch lukach prawnych. Braku ograniczeń dla stacji numerycznych oraz brakiem ograniczeń wprowadzenia danych w system medialnej sztucznej inteligencji. Brat Niemiecki wykorzystuje do tego program bezinwazyjnego podsłuchu. Podsłuchują telefonie komórkową. Dane przekazywane są w warstwę zakrytą – program tworzy z tego skorelowane informację. W ten sposób można po długim okresie zorientować się wraz z analizą zbiorów wspólnych. Wiecie o czym mówię? Oddzielną kwestią jest oprogramowanie ich służb specjalnych. Są takie jak wasze; więc sprawa jest prosta.

- A co oni nie mają sądów? Tak wszyscy sobie wszystkich szpiegują? Przepraszam; musiałam się wrócić. Nie mogę zasnąć; mogę zostać?

- Hakima. Sami swoi odpowiedział Zeta Ro – poza tym wszystko jest już rejestrowanego co robimy i o czym mówimy - od dnia dzisiejszego - przez wywiad. Podpisaliśmy kontrakt. Chcesz zobaczyć Polskę? Wtedy zrozumiesz co znaczą sądy – mówiąc to David uśmiechnął się szyderczo.

- Wy macie trzeci świat my zaś Republikę Post Bananową. Kontynuował swój logiczny wywód. Ale za to jakie nadęcie na okręcie – zresztą – gdybyśmy cię zabrali to ogon przyszedłby szybciej niż planujemy. Jesteś na celowniku. Tak jak Rosjanie. Zagrożenie państwowości Banana; a to, że tu każdy robi co chce? Za taki numer gdzie korporacje medialne śledzą ludzi na zachodzie by się nie wypłacili, pominę już utratę reputacji. Mieliście już kilka przykładów, gdzie media włamywały się do telefonów wynajmując hakerów. Słoneczna sprawa u fajfokloków. Owszem. Robią to, ale z większą dyskrecją. Bardziej profesjonalnie. Nie dają się sprowokować; stosują odstępstwa czasowe, zmieniają korelację znaczeń. Nie ma łatwo odkrywalnej joty w jotę. Nie tworzą korporacyjnej sekty z posłusznymi idiotami lub nadętymi redaktorzynami. Chronią przed anormalnymi – część to informacje podprogowe. Tutaj im jeszcze brukowce powiązane pochodzeniem kapitału wciskają swoje karty do telefonii komórkowej. Imei jest powiązany numerem urządzenia oraz numerem telefonu – karty sieciowej. Kierując do dystrybucji P2P korporacyjni hakerzy z bazy danych wiedzą kto. Resztę oddelegowują tworząc grona. Owszem. Korporacje informatyczne lub firmy zewnętrzne korporacji zajmujące się bezpieczeństwem informatycznym mają podpisane umowy ze służbami; ale to oczywistość. Tutaj każdy robi co chce pod warunkiem, że znajdzie lukę w prawie. Więc szpiclują dziesiątki tysięcy Polaków i jeszcze to nazywają dziennikarstwem. Torowym; He, he, he.. Cebularze.

- Co cię trapi Chaos? Zdajemy sobie sprawę, że przejęcie danych wrażliwych to śmierdząca sprawa. Skoro nie chcą ich przekazać drogą elektroniczną tylko gońcem w dodatku nie ich… Powinni je przekazać ich służbom w ramach naszych porozumień. Tym bardziej, że obecny rząd im to ułatwił. Wszystkie karty są rejestrowane za pomocą dokumentów tożsamości. Każda elektronika ma swój numer. W infostradzie nie jest trudno ich wyłowić. Wojsko teraz przejęło infostrady korporacji. Tej oficjalnej. Nad MW mało co panują; i tak nie wiedzą w co ręce włożyć bo każdy kolejny cywilny minister to albo jest posłuszną kukłą którą kręcą jak chcą; zmuszoną sama się douczyć pitoleniem z profesorami z wojskowych akademii, albo nawiedzeni – styropianowcy - rewolucjoniści którzy łykają dezinformację jak śląskie kluski i mówią ustami swoich durnych dziennikarzy, że to kopytka.

- Nic mnie nie trapi dzieci. Odrzekł Chaos. Zbyt długo żyję na tym świecie, żeby nie znać skundlenia służb; dziennikarzy, detektywów; pracowników korporacji. To szambo. Niektórzy to kurwiarze i kurwy. Zwykły burdel. Ćpuny, gnojki, matrycowani na kasę; na waciki, na szampana, na ratę kredytu. Mało jest przyzwoitych ludzi. Poza tym politycy w Polsce to nieudacznicy. Każdy szarpie później niż wcześniej do siebie. Mają swoje pieski; które szczekają żeby mieć dojście do swojej miski. To samonapędzający się system. System dawcy i pasożyta. Wracając do rozwiązań technicznych. Zagłuszanie nic nie da; reszta wiadoma. Logujemy siedem numerów. David przyjmujesz to na siebie. Wprowadzamy trzy nasze karty – tylko między nami. Telefony z wypiętymi głośnikami i mikrofonami starego typu, bez wi-fi i b-a oraz portu do net sieci. Reszta na krótkofalówkach. Jacob – przygotuje biały szyfr. Rozmawiamy tylko kodami cube-buce… Jasne?

- Jasne jak słońce. Czemu nie chcesz wprowadzić telefonów z szyfrowaniem danych?

- Po to żeby komuś się uroiło siedem waletów. Dupki. Mówiąc to uśmiechnął się… Poza tym nie ma sensu. Niech się zajmą nami najpierw idioci… Pindy wołowe zanim się zorientują; przebiegną przez szczeble; uzgodnią w ministerstwie to można byłoby ich pozbawić energii elektrycznej na obszarze połowy kraju. Dlatego wrzucimy im do systemu liczby losowe z oprogramowania do generowania rozwiązań dla Keno. Dla ciągu: ale-ale-ale-ale-ale-ale-ale-ale-ale. Ze zmiennymi a-l-e z powtórzeniem pierwszego taktu. Będą zmuszeni zrobić obejście, żeby nie mieli kolizji na MW. Zresztą. To pączkowcy. Pączusie. Tacy jak u nas. Dupokrytka w każdej szufladzie. Bez inwigilacji elektronicznej to jak dzieci we mgle… Dlatego Surdulo. Nasze auta bez GPS; odcinasz zbędną elektronikę mającą zakodowane numery fabryczne; bez radia. Zero niepotrzebnych impulsów elektromagnetycznych. Odcinasz komputery pokładowe; pomiar ciśnienia powietrza w kole przekazywane Internetem do fabryki nam nie jest potrzebny; o ile zrozumieliście? Nie zamierzam też uczyć nasz obecny parasol wszystkiego. Umiecie jeździć z pękniętą oponą. Pytanie retoryczne. Na wszelki wypadek bierzemy jeszcze trzech legionistów i grupę do rozróby. Nie mam jednak czasu na ładny scenariusz. Dlatego Zeta Ro obrazisz trochę kibolów, na zgrabną rozpierduchę. To plan B. Plan C określimy później. Mniej więcej scenariusze mamy.

 - To w takim razie wyślemy swoim info – rzekł David:

 - Cześć Calamagone – chcecie oryginał opowiadania z moim autografem zanim to zawieszę w necie? Czy nie? Jeżeli tak to wydrukuję kilka, bo jedno idzie do prezesa; jako prezent. Na gwiazdkę nie zdążę, ale pod koszyczek już tak. Wstaliśmy z rosyjskiego kolana; uklękliśmy na amerykańskim zaś jaja mamy niemieckie wraz z uwiązanym na taśmie srebrnym francuskim kutasem - Dziady bez Nędzników – utwór zależny na podstawie Adama Mickiewicza.

- Kim są twoi David? – zapytał z ciekawości Surdulo…

- Zeta Ro. Rozeta pełna ciemności. Kiedy staje się jasnością? Ciemnoskóry przyjacielu! W odpowiedzi zainteresowania gawiedzi, przypominam, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Piekła własnego ja. Jednakże zaspokoję twoją ciekawość – to moi znajomi; oni zaś wyślą tę wiadomość w nicość. Jak się bawić, to się bawić, spodnie sprzedać frak zastawić; lecz pamiętaj biesiadniku miły: tylko ten może deptać węże; głaskać lwy i tury, kto wyrwał z siebie żądło, rogi i pazury - moje barany…

- A to z czego? Zapytała z zainteresowaniem Hakima…

- To moja beżowo-brązowa przyjaciółko; bogini Bellony lub wolności prowadzącej lud na barykady - partnerko Chaos - od Adama. Taki polski wierszokleta; kiedyś był u was we Francji; ponad wiek temu – kręcił się koło czterdziestego i czwartego pułku francuskich wojsk…

Chaos nie wytrzymał – ryknął serdecznym śmiechem…

Wieczór upływał w serdecznej atmosferze. W ciężkim dymie zapachu cygaretek; francuskich cyganów i amfory leniwie uwalniającej Gina Surdulo ginęła poprawność polityczna i zaczynało się normalne życie chwilowo wolne od trosk…

- Zeta Ro - skosztujesz polskiej wódki? Allah w domu niewiernego nie widzi – rzucił żartobliwie Jean.

- Przyniosłam wam kawę i chałwę. Izraelską – dodała Hakima. Powinno smakować?

- Wielki Brat z Izraela trzyma was lekko w ryzach Hakima. Uwiera cię to?

- Nie tylko on, a bogaci Arabowie to co? Wszystkim jest na rękę stan wojny bez wojny…

- Nie chcecie usiąść do politycznych przestrzennych szachów z Hakimą, po co wam intelektualny łomot? Chociaż? Niech te pindy wołowe z nasłuchu czegoś się nauczą…

- Moi drodzy panowie. Wy jesteście od syzyfowej pracy; zejdziecie z areny przyjdą następni gladiatorzy. Nie popieram terroru politycznego. Żadnego. Ani ateistów, ani chrześcijan, ani muzułmanów. Idziecie wszyscy jak barany na rzeź bo tego chcą ci, którym będzie wiecznie mało. Ogromne pieniądze mają zapach krwi. Duże zapach olejków eterycznych – małe ludzkiego potu i łez… Wasza wspaniała cywilizacja uznaje jedne państwa wyznaniowe inne nie. Zlikwidowaliście kilku dyktatorów i satrapów, którzy rozpuszczali byty ludzkie w kwasie; utrzymujecie przy politycznym życiu psychopatów z dyplomem psychiatrii – którzy bawią się wami jak bezwolnymi pacynkami na scenie teatru waszego sami nie wiecie co chcecie. To co się dzieje to taktyka spalonej ziemi. Za kilka lub kilkanaście lat gdy już poprzesuwacie całe plemiona i klany do waszych fabryk, gdzie roboty zastępują ludzi zaczną tam inwestować ci, którzy nie chcą tego skończyć. Wtedy będziecie budować nowe oazy. Jesteście dumni z waszej cywilizacji, a na sto osób trzy wiedzą skąd ja pochodzę…

- Hakima. Chałwa wyśmienita. Izraelska. Wiedzą jak zrobić… Masz racje Madame. My to wszystko wiemy. Wiedzą to pindy wołowe i ci tchórze którzy zarabiają na handlu bronią.

- Nic nie wiecie. Wchodzicie w dupę po palcu Charlie, który wspierał szare wilki. Wasz Wielki Brat napuszcza jednych na drugich. Mają satelity, globalne sieci neuronalne zaś na kilku bosych biednych chłopów zrzucają bomby kasetonowe. W dodatku wszyscy wpatrzenie w tureckiego gościa któremu zapętliło się kilku mocodawców - zaś z 16 przeszedł na 61; nawet nie znacie 99 atrybutów Allaha. Ilu z was wie, że muzułmanie zapisywali kiedyś liczby w pionie zaś pisali w poziomie? Teraz zaś czytają od lewej do prawej zaś kolejność liczb zapisują od prawej do lewej. To pamiątki naszej cywilizacji zdobią wasze muzea i rozpalają wasze umysły tajemnic…

- Pamiątki waszej cywilizacji; którymi handlują międzynarodowi terroryści – zapomniałaś dodać…

- Nie zapomniałam. Terror jest tak stary jak świątynia nożowników. To krąg waszej cywilizacji czyżbym coś pomyliła?

- Nie pomyliłaś. Przerwał Chaos. Hakima. Proszę cię – dość już tej lekcji. My nie zmieniamy świata. To robią politycy, tak jak nie umieją… Dobrze ekipa. Świta. Zanim się rozstaniemy ustalmy czarno na białym. Ostatnie zadanie robimy na własną odpowiedzialność. Syndykat w przypadku kłopotów w innym obszarze prawnym umywa ręce. Charlie ma amnezję i gra w myśliwego.

- Duży łup?

- Kilka papierków. Weszli w globalny system bezpieczeństwa. Lokują światowe lego. Ich minister przekonał parę ławek do zajęcia pozycji finansowej. W Morganie przywieźli trochę sałaty dla trzymających władzę. To na ich siatkę. Zresztą schematy znacie. Dorwali głupków - chcą im sprzedać informację; których nie mają w swoich zbiorach specjalnych wraz z siatką na czas W. To nic nie warta makulatura; ale to ich zabawki. Muszą uzasadnić, że podatnicy wydają dobrze pieniądze; za ich pracę. Istnieje jednak obawa, że Rosyjski Brat chciałby im podłożyć kapiszona w ramach pedagogiki specjalnej. Stąd wystawiają trzy grupy zadaniowe. My robimy - za drobne - za jedną z nich.

- Czyli Chaos? Kompletny chaos…

- Czyli moje dzieci jesteśmy w domu…

- Intryguje nas jedno Chaos? Pogodzisz się z moim bratem?

- Jean. Dzieciaku. My byliśmy zawsze pogodzeni; Jacob to człowiek od zadań specjalnych. Nawet David – z całym szacunkiem do ciebie – nie wie promil tego co on. My nie potrzebujemy komunikacji. Tej, której znacie… Czego nie powiem wam ja – powie wam on. Dlatego David zaczekamy na wynik twojego pokera. Prosto z Berlina zabierzesz dokumenty od Sergieja. Będzie asekurował karetę.

- Z Damą?

- Nie z Jokerem – AT kret; a teraz spać dzieciaki; przynajmniej ja, Hakima już poszła. Udanej nasiadówki… Cobra Noc.

Ryknęliśmy śmiechem, aż radio zabuczało wesołym szumem sprzężenia zwrotnego…

Rozdział 16

FM

No dobrze towarzystwo. Kończymy imprezę? Zbliża się w pół do szóstej. Jak na leniwą francuską niedzielę – to jeszcze po małej głupotce?!

- Spróbuj tego sera. Szwajcarski!

- Oni przecież nie umieją robić serów!

- Za to Rosjanie potrafią siedzieć w smucie…

- Nie ma jak dobry humor. Skoro jesteśmy na nasłuchu, może David pochwalisz się swoim talentem. My mamy taką samą chujnię z patajnią jak u was Zrobimy małą reklamę masowym idiotom? Z joty…

- Czemu nie?

- Co proponujesz?

- Dialogi na cztery nogi. Sprawdzało się za komuszków, sprawdzi się i teraz. Zeta Ro zrób trochę głośniej – sprawdzimy ich; kto ich, kiedy oni nas… Jean podpowiedział rozpromieniony…

- Wojsko? Czy kosmici? Zapytał David…

- Z Marsa. Odparował Surdulo.

- Jak cywile wojakom - tak wojaki cywilom. Proszę was – nie rozśmieszajcie mnie. To co lecimy ze studnią? Odparł Surdulo.

- Adin, dwa, czteryje – pajechali rebiata – rzucił David.

- Wchodzisz!

David rozpoczął dialog z Jeanem…

- Ty się zdecyduj. W tamtym roku święty ci nie przeszkadzał. Jak idzie futrowanie białogłowy?

- Kogo?

- Białogłowy; tak u nas satyrzy mówią o Kobiałkach.

- O kim?

- O Kobiałkach… Wiesz? My w Polsce jesteśmy z-gry-w-us-ie…

- Myślę, że dobrze – szczytuje tylko w locie?

- Kiedy?

- Nie kiedy tylko w czym…

- W czym?

- W przelocie!

- To w końcu w locie czy w przelocie?

- W trasie.

- Nie rozumiem?

- Dlatego to on jest artystą…

- Dlatego to ona jest reżyserem?

- No dobrze, co wynika z tego dialogu?

- Scenariusz moje bary – He, he, he…

Minęło parę minut. We francuskim FM popłynęła szerokim eterem reklama linii lotniczych oraz przyjemnych wczasów… Za parę chwil w radioodbiorniku słychać było dostrojenia tajemniczych zielonych mundurów w bamboszach na stopach…

- Dobrze, że sitkowy nie ma durszlaka.

Ryknęliśmy jak zawsze – zdrowym - śmiechem dobrej zabawy… Jak system Polakowi tak Polak systemowi…

- David! Lepiej opowiedz jak wkręciłeś Litwina.

- Wy jeszcze nie spicie? Spytała rozbawiona Hakima. Tak głośno się śmiejecie, że Chaos chrapie, ja was zaś słyszę z detalami. Dlatego moi drodzy. Daktyle. Nie jedzcie już tej szwajcarskiej podróbki. Proponuje czarny kawior; bliny, daktyle oraz grzanki. No, i oczywiście kawa. Po turecku – taką jak lubi Jacob..

- Hakima. Wiedziałaś, że Chaos i Jacob są pogodzeni. Dlaczego mi nie powiedziałaś?

- Dlaczego twój bart nie powiedział tobie?

- Bo siedzę jak ten dups w Londynie?

- Sam sobie odpowiedziałeś. To ZOO. Tu nie ma sentymentów. Czyżbyś zapomniał?

- Może i masz rację? David – zanim twoja opowieść popłynie po eterze i zostanie zamieniona w reklamy, wiadomości, skecze sitkowych na kilku stacjach płazo-jadów to może coś specjalnego do tych kulinarnych luksusów?

- Do kawioru z grzankami oraz daktylami z migdałami i kawą…

- Ja proponuje śledzia po żydowsku…

- Do blin?

- Truskawki. Najlepsze są na Placu Czerwonym!

Przestań zgrywusie. My poważnie. Co pijemy gladiatorzy?

- Cesara…

- Hakima. Dwa Cesary, a dla reszty czym chata bogata…

Hakima uprzątnęła reszty biesiady rozpoczynając kolejną. Ze wszech miar aromatyczna kawa wypełniła przestrzeń wraz z zapachem amfory Zeta Ro.

David wznosząc kieliszek z solidnie zmrożonym szampanem wymieszanym z rosyjską wódką rozpoczął:

- Kiedyś caryca Katarzyna objeżdżała obszary swojego wpływu. W polu zobaczyła zdrowego rosyjskiego chłopa. – Podejdź; powiedziała. Zdejmij koszulę! Chłop wykonał posłusznie polecenie Najważniejszej. Zdejmij spodnie. - Ależ Pani! - Zdejmij chłopie jak ci każę w karze mej podniety. Zdejmując spodnie sprytny rosyjski chłop wykonał fikuśny fortel, czyli obejście rozkazu - zdjął spodnie, tajemnice przedstawień biblijnego Adama przykrył zaś słomkowym kapeluszem. - Podnieś ręce mój chłopie! Rozkazała rozbawiona w swej próżności caryca. - Ależ Pani! Podnoś mój robaczku zanim cię zgniotę jak karalucha prusaka! Chłop podniósł ręce. Jednakże kapelusik pozostał na swoim figowym miejscu. – Moi drodzy! Wypijmy za tego co trzymał ten kapelusik. Zdarowie…

- Hakima roześmiała się serdecznie. Drą sukno tak jak u nas. To jak to było David z waszym prezydentem? Chaos mi coś wspominał. Śmiał się trzy święte dni…

Rozdział 17

Jacob

- To było miłe kilkanaście dni – powiedziała Sylvia. Nasz spacer po lesie niedługo się kończy. Widać już twoją chatkę… Nie niepokoi cię, że twój brat nie daje znać co się dzieje? Trochę się o niego martwię? Co by nie mówić zjechałam z nim pół Europy tą jego sześćsetkonną popierdółką. Nie odczuwasz niepokoju?

- Nie! Ale masz rację. Minęło już wystarczająco czasu. Jedziemy do miasta. Tutaj się jeszcze nie loguj, i tak jestem zaskoczony, że wytrwałaś tyle dni bez spoglądania w telefon. Na cztery miejsca mojego pobytu trzy są monitorowane przez te kukły. Zapraszam. Aparat zostaw. Pojedziemy do mojej kawalerki. Tam mam czyste łącza.

- To twoja kawalerka? Spytała rezolutnie.

- Tak i nie. Zarejestrowana na jedną z moich firm; które kontroluję przez pośredników. Nie dojdą… Poza tym mam jeszcze kilka takich w kilku miejscach kraju. Wielu by wiele zapłaciło, żeby znać te lokalizacje. Lecz nie dla psa kiełbasa. Poza tym zapraszam cię na mały wypad. Popatrzymy sobie na ludzi, bo mam poważne obawy, że zdziczejesz w tym lesie, gdybyś miała jeszcze pobyć tu ze mną.

Mówiąc to otworzył szeroko drzwi…

- Jacob, to były bardzo miłe dni. Ja zapraszam ciebie do Genewy! Dobrze wiesz, że tam pracuje i sądzę…

- Cicho! Położyłem swój palec na jej usta. Nic nie mów; tutaj! Teatr się skończył. Zdajesz sobie sprawę w co tu się gra? Choć zbieramy się…

- Ale ja potrzebuję trochę czasu, żebym mogła trochę o siebie – rozumiesz?

- Daj spokój. W czwórce mam wszystko. Twoje rozmiary też…

- Jak to? Jacob!

- Proszę bez dąsów. Nie przewidywałem takiego rozwoju wypadków. To prośba od Chaos.

- Przecież nie kontaktujecie się – tak mówił Jean…

Mrugnąłem do niej okiem i zatoczyłem krąg przed jej oczami…

- Zbieramy się. Samochód jest czysty. Porozmawiamy w nim. Miałem to wcześniej powiedzieć. Znam cię bardzo dobrze, o ile można uznać okres sprzed czternastu lat, za obecnie obowiązujący.

- Jak to? Ja ciebie nie znam…

- Byłem twoim cieniem. Na prośbę Davida. Mieliście się pobrać i …

- Zaczyna to coraz mniej podobać się... Dlaczego w Syndykacie są sprawy o których nie wiem? Jestem w końcu koordynatorem.

- Są – pokazałem jej na palcach trzy - różne syndykaty.

 -Ale… Przecież ty nie…

Ująłem jej dłoń; chodźmy. Zostawmy te Baby Jagi tutaj! Puściłem jej drugi raz oko.

Z ciekawością dyskretnie zerkałem na jej minę. Była już dziwna gdy wyjechałem z garażu. Nic nie mówiła sadowiąc się do jednego z najmniejszych samochodów na świecie. Minęło kilka minut jazdy, jednak nie odzywała się do mnie. Spróbujemy inaczej pomyślałem.

– Ładna okolica? Spytałem, aby rozpocząć jakąkolwiek konwersację…

- Przecież wiesz, że jestem wściekła, więc po co pytasz? Od ponad roku przyjeżdżam do ciebie z Jeanem; prawie dwa tygodnie latam po lesie jak szalona z siatami, do sklepu i z powrotem. Nawet nie masz roweru. Za to w garażu masz ukryty samochód; w mieści zaś kawalerkę w innym następną. W sumie nie powinno mnie to dziwić: tylko dlaczego nie powiedziałeś mi, że pracowałeś dla Davida!? Dlaczego? Miałeś te specjalnych kilka dni konwersacji. Co by nie mówić. Zdążyliśmy porozmawiać o sztuce.

- I nie tylko - wtrąciłem…

- I nie tylko - odpowiedziała…

- Album przepiękny – prawda?

- Jacob proszę cię – bo to nie jest śmieszne. Gdybyś nie zauważył oczekuje wyjaśnień. Do miasta mamy prawie pół godziny drogi tym uroczym autkiem; w którym w dodatku jest miejsce na nogi…

Uśmiechnęła się szyderczo nachylając się w stronę kierownicy.

- Dasz poprowadzić? Wtedy przestanę ci robić wymówki i skupię się na słuchaniu. To co zamiana, czy boisz oddać twoje autko pod rękę kobiety? Mężczyźni – westchnęła..

-Nie, nie boję się. - Zatrzymałem się. - Przesiadka. Dokąd zmierzamy wiesz?

Zamieniliśmy się miejscami. Minutę dopasowywała miejsce kierowcy do swojej sylwetki. Minutę kręciła lusterkiem, w końcu gruchnęła głośnym śmiechem.

- Sprawdzam tylko twoją czujność. Mój drogi. Dodała z przekąsem.

Ruszyliśmy. Jazda szła nader płynnie. Szybko oceniłem, że jest dość dobrym kierowcą…

- Słucham. Co milczysz? Dlaczego mi nie powiedziałeś?

- Sylvia! Teraz jest czas na rozmowę. Słuchasz! Prowadzisz! Nie przerywasz! Dodam poproszę. Zacznę tę historię od początku. Nie pracowałem dla Davida. Byliśmy i jesteśmy przyjaciółmi. Ale po kolei: miałem sześć lat gdy poznałem rodzinę Chaos. Zacząłem do niego wyjeżdżać na każde coroczne wakacje. W końcu zacząłem uczęszczać do szkółki sztuk walki zorganizowanej przy jego pracy. Mieszkał w zamkniętym osiedlu do którego wchodziło się za okazaniem przepustki. Mieszkali tam wszyscy stopniem; starsi szeregowi oraz generałowie. Davida poznałem właśnie tam. Mieli ukryty program. Z kilku krajów, w tym Polski, Turcji, Wielkiej Brytanii, Belgii, Niemiec Zachodnich, Holandii – spotykali się z połową świata, utrzymując prywatne kontakty. Największe ryzykiem obarczona była Polska. Jestem również z pochodzenia Polakiem tak jak ty Polką. Zaczęliśmy razem z Davidem studiować na jednej uczelni. David przykładał się bardziej ode mnie. Równolegle kończył jeszcze studia za granicą. Ja zaś miałem zaplanowane nieporozumienie z Chaos. Musieliśmy uciąć znajomość – pomimo, iż oficjalnie został ojcem chrzestnym Jeana. Wszedłem do podziemia. Zacząłem pracować dla Syndykatu – nie pracując dla niego. Po drodze opracowałem z Davidem kilkanaście rozwiązań związanych z techniką obliczeniową. Poszliśmy inną drogą. Nie zaspakajało naszej ciekawości narzędzie, które można było kupić za kilka dolców. Przerwałem studia, zaciągnąłem się na opiekunkę do dzieci do dwóch zamożnych rodzin. Nadzór osobisty nad ich bezpieczeństwem. Zanim jednak rozstałem się z Davidem na rozkaz Chaos, opracowaliśmy pierwsze dość dobre narzędzia analityczne. Jak wiesz, a pracujesz w Genewie, David dużo inwestuje i ma dobre wyniki. Opracowaliśmy między innymi sygnał wybicia z trendu bocznego, czyli skorygowaliśmy matematykę klasyczną używaną w komercyjnym oprogramowaniu. Korzystam z tej metody również przy zakładach hazardowych dotyczących decyzji wyborczych w wielu krajach. Zdajesz sobie sprawę, że wszystko można obstawić, szczególnie gdy towarzyszy temu nieprzewidywalny lub niepoliczalny a priori element losowy. Do tej pory nikt nie zbudował skuteczniejszych algorytmów. Podzieliśmy się. On wszedł na rynek prognostyczny i zaczął doradzać – ja poszedłem w podziemie i wszedłem w szarą strefę oraz hazard. Gdy studiowałaś na Sorbonie i przyjeżdżałaś do niego, umówiliśmy się, że waruję i pilnuje okolicy. Z pewnością pamiętasz czasy były gorące, zaś Szwajcar z którym przyjeżdżałaś zajmował znaczne stanowisko w międzynarodowym banku. Gościłem go potem kilka tygodni; gdy już was opuścił. Śledziłem twój każdy krok. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę, że radio-telefon i kilku kilogramowa cegła nazwana dla zabawy telefonem komórkowym, którą lub którym można było powalić napastnika, to był szczyt techniki w Polsce. Kilka lat wcześniej, i kilka lat później. I tyle. W chudszym wydaniu. Mówiąc to zmieniłem ton głosu…

- Podsłuchiwałeś nasze intymne relacje?

- Nie, nigdy! Ja nie robię w obyczajówce. Chroniłem cię, przed złymi ludźmi. Nazwij to policją polityczną. Montowali ci – ujawnienie twoich szaleństw. Wysłali ci na adres zamieszkania Davida zwykłym listem - grubości połowy ryzy papieru - anonim. Tak to nazwę. Zdaję sobie sprawę, że decyzja życiowa była trudna. Dla was. Przechwyciłem te materiały, po prostu odebrałem je listonoszowi podając się za twojego brata z Francji. Miałem farta. Jednakże zajrzałem do środka. Nie było tam twoich zdjęć. Tylko zrzuty z esemesów. Kilkaset. Trochę przejrzałem i wyrzuciłem do rzeki.

- Nie wiem co powiedzieć?! Byłam trochę młodsza. Myślałam, że… zresztą wypłakałam przez niego wiele tygodni. Porzucił mnie; zostawił, wymyślił jakąś zgrabną historyjkę, potem zaś coś tam mamrotał… tak to ujmę.

- Mam propozycję. Skończymy już. Skręć w lewo na podziemny parking centrum handlowego. Zaparkujesz obok pomieszczenia strażników. Dalej pojedziemy komunikacją publiczną.

- Czym?

- Komunikacją publiczną, raptem kilka przystanków. Nic wielkiego…

Rozdział 18

Lokum Michaela

Podróż trwała piętnaście minut. W trakcie jazdy zastanawiałem się nad kilkoma szczegółami związanymi z opowiadaniem części życia mojej towarzyszki podróży. Lepiej pozostawmy na tym etapie resztę historii. Pomyślałem.

- Ładnie tu… Jak na miasto. Lubię miasto! Lubisz mieszkać w otoczeniu zieleni? Spytała patrząc mi prosto w oczy.

- Czemu nie? Niedaleko jest też trochę wody i łabędzie. Czasami zdarzają się czarne. Zapraszam – wskazałem trzypiętrowy budynek; który wyrósł niczym nieoczekiwana bryła zieleni.

- Ciekawa architektura; stwierdziła…

Blok był trzypiętrowym budynkiem, z dużymi oknami przebijającymi się ze ściany zieleni – mieszaniny bluszczu, dzikiej winorośli i innych pnączy. Dach był zarazem dyskretnym tarasem schowanym za póltarometrowym murem. Nie były widocznych rynien, ani anten telewizyjnych. Droga do niego prowadziła przez most gdyż budynek otoczony był fosą; w której pływały namaszczone czerwoną barwą łusek niemałej wielkości ryby. Weszliśmy do holu; którego środkową część zdobiły dwie skontrastowane wieże wchodzące w jego wysokość sufit. Winda umieszczona była w mleczno-białym szklanym kokonie, który dumnie odznaczał się na tle podobnej wieży, z tą różnicą, że zbudowaną nie ze szkła lecz z kolorowej cegły, wypełniającą przestrzeń niczym mozaika wieży puzzli. Dwie wieże… W CUBE.

Przeszliśmy do windy. Wychodząc, zwróciłem nieśmiało prośbę.

- Nie zwracaj uwagi; jest to dość nietypowe; dwupokojowe lokum z nieciekawą – inaczej - antresolą, którego wnętrze zdominowała ciemnografitowa delikatna siatka. Rafy de Ray; tak nazywałem tę metalową instalacje… To już wiesz…

- Ładnie tu. Powiedziała Sylvia rozglądając się po lokum. Masz również garderobę? Zobaczmy czy nie pomyliłeś się z moim rozmiarem?

Sylvia weszła do garderoby. Ja zaś zacząłem rozpakowywać nasze bagaże oraz zsunąłem aluminiowe żaluzje.

- Choć! Zawołałem. Otworzyłem łącza ze światem zewnętrznym. Możesz napisać swoją korespondencję. Pierożek się ucieszy…

- Mówisz o starym dokładnie jak Chaos. Powinnam sobie postawić dwójkę z mojej specjalizacji. Mogłam się domyśleć?

- Czy to ważne?

- Masz godzinę na swobodną korespondencję. Potem idziemy do teatru lub do kina. Wybór należy do Ciebie…

- Widzę, że masz łącze do e-casina więc pójdziemy do kasyna. Ogram cię! Pamiętasz, że byłam krupierką? Taka fanaberia; dla doświadczeń naukowych. David wspominał, że współpracuje z jakimś typem – miło cie poznać po latach. Duchu! Mówiąc to zaśmiała się serdecznie i rozpoczęła przeglądać zaległą korespondencję z Syndykatem…

- Idę doprowadzić się do porządku – skoro wyzywasz mnie na pojedynek. Odpowiedziałem.

- Już mi żal twojego skromnego wynagrodzenia. Uśmiechnęła się z widocznym przekąsem i przyklasnęła w dłonie. Gramy przeciwko człowiekowi czy maszynie – dokończyła swój żal?

- Przeciwko maszynie; odpowiedziałem czując zbliżający się grymas łotrzykowskiego uśmiechu…

Sylwia skończyła korespondencje oraz swoje kobiece sprawy. Gdy wychodziła z garderoby wyglądała dla postronnego obserwatora więcej niż interesująco. Ubrana w czarny kostium, znanego dyktatora mody, była przygotowana na każdą okazję – od teatru poprzez negocjację z kuwejckim Szejkiem, aż po wizytę w jaskini hazardu. Majestatycznie tupała po parkiecie pokoju wyłożonego afrykańskim drewnem. Jacob siedział skupiony nad małym laptopem; którego tylko jeden kabel zdradzał wpięcie do światłowodów; kierujących jego korespondencję do różnych biorców jego decyzji.

- Jestem gotowa. Przygotowana w dopełnieniu twojego zaproszenia. – Rozumiem, że ta jedwabna czarna bluza z kapturem założona do tego eleganckiego garnituru jest wyznacznikiem twojego kodu? Czy będziemy z kimś negocjować, a ja będę stanowiła miłe tło gejszy?

- I tak i nie… Jeszcze nie wiem. Z tego co widzę, jesteś przygotowana na każdą okazję. Seven! W garderobie w czarnym pudełku masz wybór torebek. Kopertówka byłaby miłym uzupełnieniem. W szufladzie są bransoletki. Zdejmij swoją biżuterię; jest charakterystyczna. Załóż to, poproszę, co sobie wybierzesz…

- Rozumiem, że to rodzaj swojego rodzaju użyczenia? Ma jakieś ukryte gadżety?

- Sylvia. Bogini lasu – wypowiedziałem na głos. To nie wyssany z wyobraźni scenarzysty film z Bondem. Tylko organizacja. Sama w niej pracujesz. Wchodzisz obecnie na wyższy poziom – Hmm… Wtajemniczenia.

- Nie niepokoją cię ewentualne podsłuchy?

- A czy ja zdradzam tajemnice kuchni?

- Tajemnice alkowy wystawiłeś…

- Musisz lub powinnaś się do tego przyzwyczaić. Po drugiej stronie masz tych; których możesz wpędzić tylko w kompleksy. Niech słuchają barany. Dobrze wiesz, że to ZOO; tu nie ma sentymentów, a my nie zabijamy. Nie pamiętasz? Poza tym to lokum to siatka Faradaya. Żaluzje nie pozwalają zbierać drgań z szyby. Oczywiście masz rację; są metody – które nie są wykrywalne… To paradoks grotu i pancerza. Naszym jest włócznia i tarcza…

- Zrobić kawy? Czy chcesz mi coś przekazać?

- Tak i nie? Jaki masz kolor bielizny pod… To zajmuje mi teraz moją wyobraźnię - skłamałem. Właśnie lokowałem się na portal hazardowy prowadzony przez jedną z wielu firm Syndykatu. Zalogowałem stały numer klienta, następnie spisałem kolejne kilkanaście wyników hazardowego rozdania. Wykonując te wszystkie czynności zobaczyłem postawiony ciemnoszary kubek z kawą podstawiony prawie pod nos…

- Będzie pasował do koloru twojego garnituru. A ty jaką masz bieliznę pod? Bokserki w serduszka? Mówiąc to pocałowała mnie w głowę…

- Usiądź na moich kolanach.

- Już siadam mistrzu…

- Podaj mi kartkę i ołówek.

- Proszę, co dalej?

 - Napisz to – mówiąc to zabrałem jej kartkę i napisałem; teraz nie mówimy – piszemy polecenia…

- Co mam napisać? Odpisała.

- Napisz alfabet nowo-łaciński dla formatu arkusza kalkulacyjnego i mi go podaj; zostaw średnie odległości pomiędzy znakami… Tak go numerujemy dla twojego obecnego poziomu nauki…

- Ciekawe…

- Teraz napisz podstawiając to – pisząc to podsunąłem wiersz polecenia…

- Odpisała patrząc na szkolną ściągę: 25-11-0-29-25-22-22-19-1-0-33-4-18-11-26-1-36-1-24-1-0-14-1-24-5-0-16.

- Bardzo dobrze – odpowiedziałem.

- Co to? Spytała szeptem.

- Przechodzimy niedługo na tekst mówiony, nie możemy zbyt długo milczeć. Napisałem. To? To – teatr życie – szczerze tylko ze mną piszesz. Nie masz prawa od tej chwili mówić co jest prawdą. Do czasu gdy będę pewny swobodnej konwersacji… Obowiązuje nas tylko i aż zmowa milczenia oraz gra aktorska. Nic ponadto. Jeżeli będziesz mi coś mówiąc kłamać, a chcesz mnie o tym poinformować – piszesz, lub pokazujesz umówiony znak. Tak jak robią to głuchoniemi. Później ustalimy. Kartkę drzesz i spalasz w kominku. Jak zauważyłaś mam je wszędzie. To na tym etapie. Na wyższym wprowadzasz karteczki z różnymi zapisami i zostawiasz w domu. Wytłumaczę ci wszystkie szczegóły nie teraz, później, później – długi trening cię czeka. Możesz odmówić. Napisz mi zgadzam się lub nie!

- Zgadzam się. Powiedziała i napisała, następnie dostałem kolejnego całusa…

- Dobrze. Odpisałem. Pozwolisz mi teraz, że wyślę następne dwadzieścia siedem zakładów na ten portalik. Mam dość dobre wyniki na nim… - Wychodzimy? Napisałem.

Sylvia ponownie wzięła kartkę. Rozumiem, że to do Chaos. Odpowiada ci w ten sam sposób; stwierdziła pisząc wrażenie swojej intuicji?

-Tak. Odpisałem. Na portalu jest zainstalowana specjalistyczna e-przystawka. Chaos ma poziom dostępu. Master. Zmienia ciąg liczb w generatorze liczb pseudolosowych. Ja to zbieram i prowadzę swoje badania. Cyber jest pełne poleceń. To oczywiście pod nadzorem wywiadu. Oprócz tego mamy w Syndykacie – to jest ten drugi – komórki dekryptograficzne badające cyber. Właśnie weszłaś do niego. Nie pytaj czym jest trzeci Syndykat.

- Okej. W którym ty jesteś?

- Ja jestem ojcem Syndykatu. To mój projekt; który wymyśliłem oraz wprowadziłem wraz z Chaos… Zanim powstała inna światowa konkurencja… Ale też w tej chwili to już jest międzynarodowa organizacja. Mamy dużo – bardzo dużo – uczestników. Nie jestem więc jego Szefem. Dobrym duchem. Angel. Michael.

- Wiesz co kochanie? Po pokoju rozszedł się jej wprost teatralny głos zwierzęcia, który ze zwierzyny stał się łowcą. Hazard mnie nie podnieca. Podniecają mnie duże, duże, ogromne pieniądze!

Podniosłem kciuk do góry. Dobra dziewczyna pomyślałem. Możecie majstra pocałować w dupę. Myśląc to wybuchnąłem gromkim śmiechem…

- Pajechali dziewoczka. Piczka mater. Pajechali. Mówiąc to ująłem jej dłoń i pocałowałem jej wewnętrzną stronę i głośno dopowiedziałem – Seven. W odpowiedzi ujrzałem dwa palce złączone w charakterystyczne koło.

Rozdział 19

Bar

 Surdulo wychodząc z taksówki włożył do lewego ucha słuchawkę. Specjalnie przygotowany telefon bez Internetu oraz z wypiętymi z niego urządzeniami, głośnikiem oraz mikrofonem, pozwalał wychwytywać wszelkiego rodzaje strumienie fal, które zakłócały odbiór FM. Wchodząc w zakres mikrofonów; kamer lub mini kamer; ukrytych w lokalu powolnym krokiem wyłapywał wycięcia nadawanej audycji. To proste urządzenie – po odpowiednim treningu rozpoznawania wyboru urządzeń monitorujących – pozwalało pracować oczami i uszami, bez zwracania na siebie uwagi. Murzyn przechodzący się po spelunie do której wszedł z miernikiem zakresu odbioru fal byłby raczej lekko śmieszny i co najważniejsze byłby debilem zauważalnym. Charakter naboru wymaga dyskrecji i ostrożności. Legion nowego zadania.

- Podaj mi kieliszek nalewki na pluskwach oraz dużą szklankę z piwem. Powiedział do barmana.

- Co to? Chandra? Odpowiedział barman.

- Nie łódź podwodna. Nalewasz czy książkę piszesz? Nie znasz zakończenia? To zwróć się do wróżki wysznytowany białasku. Mówiąc to położył na blacie sto euro, dodając – bez reszty.

- Masz tu swoje zamówienie… Barman podał ciemne – ciężkie irlandzkie - piwo i kieliszek zamówionego alkoholu.

- Nie obrażaj się kolego. Szukam Dudka. Rozległo się echem w barze skierowane do barmana zapytanie.

- Książkę piszesz murzynku i brak ci zakończenia – padło w odpowiedzi…

- Coś w tym rodzaju. To legionista. Znasz go? Często tu przychodzi, nie mogę go namierzyć od kilku dni, jestem jego znajomym z Afryki – mówiąc to Zeta Ro pokazał rząd białych zębów.

- Masz ładny zgryz brudasie. Wątpię czy dotrzymasz go do końca zadając takie pytania. W tym miejscu…

- Masz tu drugą stówkę; wystarczy tylko zapytać czy chce rozmawiać z Zeta Ro? To proste zadanie niczym nie ubliża twojej inteligencji.

- Poczekaj…

Bar niczym ul przyjemnie szumiał zmiksowanym głosem wypowiadanych komentarzy…

Barman udał się w drugi koniec długiego barowego blatu. Surdulo rozglądał się z ciekawością po lokalu.

- Wiesz? Krzyknął do barmana. Dawno mnie nie było…

Barman podchodząc do Surdulo mówił głośno trochę do słuchawki trochę do zainteresowanych typów w barze:

- Masz tu jakiegoś Zorro; który pyta czy go znasz, i twierdzi, że długo nie oddychał wolnym powietrzem. Jak na czarnucha to jakby ze świątecznej choinki się urwał jako prezent dla naszych chłopaków. Coś marudzi, że w Afryce prostował banany. Znasz go?

Po chwili przerwy padło długo oczekiwane stwierdzenie.

- Dudek mówi, że nie zna żadnego brudasa tym bardziej Zorro. Pyta również, czy ci życie miłe pytając skąd go znasz?

- Powiedz mu mistrzu świata nalewaka, że Zeta Ro nie Zorro. Głuchy!? Mam ci to przeliterować czy napisać, choć wątpię żebyś umiał czytać?

Bar gruchnął śmiechem, wulgaryzmami i kilkoma ochotnikami zbliżającej się awantury… Z jego głębi padło anonimowe stwierdzenie – kopiesz sobie dół swoimi słowami czekoladko…

- Masz! Dudek mówi, że zamieni z niewolnikiem kilka słów…

- Cześć Dudek. Gamoniu! Jak długo można negocjować z tą – daruje sobie porównania, bo mam kilku klientów, chyba… Przyłazisz zanim mnie wyrzucą lub zrobią krzywdę biednemu Afro Francuzowi. Czy twoi klienci palancie to samobójcy czy czerwone mięsko na bitki wołowe?

- Zrób na głośnomówiący, padło w słuchawce…

- Halo, halo! Pedały – macie odejść od tej czarnej sieroty. To wariat i ma wściekliznę; jak odgryzie wam ucho to wy dostaniecie wściekliznę; nie wiecie że brudasi to kanibale? Już tam jadę będę za piętnaście minut. Daj mi barmana, cześć…

Bar powrócił do swoich zajęć. Surdulo samotnie rozgrywał partię bilarda, pewnymi ruchami wbijając kolejne bile w ich miejsce umówionych reguł. Po dwudziestu minutach oczekiwania oraz gry odbijającej się echem wpadających kul, do baru weszła charakterystyczna postać. Dudek Jąkała.

- Sa – sa – sava? Zwrócił się do Zeta Ro.

- Nie sava; mówiąc to Surdulo wymachiwał kijem kreśląc w powietrzu ósemki.

- Na – na – napijmy się! Padło głośne stwierdzenie człowieka znanego w podziemiu z odcinania innym języków…

W barze robiło się coraz głośniej. W późnych godzinach wieczornych lokal zmieniał swój klimat. W tle płynęła psychodeliczna muzyka, dwie dziewczyny tańczyły na rurce. Klienci coraz mocniej pijani zachowywali się jakby stracili busolę swojego wątpliwego rozsądku. Kilka prostytutek odprawionych z kwitkiem przez Dudka Jąkałę było przesłuchiwanych przez ich niedyskretnych opiekunów. Zaczęli kłócić się z bramkarzami speluny. W ruch poszły wymieniane reklamówki. Jeden z wielgaśnych bramkarzy, w swojej urodzie podobny do zawodnika sumo z kiepskiego przedstawienia walk toczonych w komórkach dzielnic, do których zagląda tylko podziemie, zaś próba wstawienia policyjnych szpiclów kończyła państwową komedię podpalaniem komisariatów, podszedł do Zeta Ro i Jąkały…

- Dziewczyny! Zakończcie to przedstawienie. Nasi biali dostawcy nie tolerują kawy z mlekiem. Psujecie nam interesy, odmawiacie dziwkom, nie ćpacie i sączycie alkohol. Nieładnie. Dość! Wypad! Ty też Jąkała. Jak będę chciał odbyć stosunek z Legią Cudzoziemską to zaciągnę się do was – popierdolone cioty…

- Posłuchaj paróweczko! Odrzekł rozbawiony Surdulo. Nie sączymy alkoholu tylko delektujemy się łodzią podwodną. Jak i gdy będziesz grzeczny postawimy ci kolejkę zamiast wiadra z tym świństwem, który wpierdalasz na śniadanie i kolacje. Dotarło tarło do twojej główki?

- Źle chłopaki to rozegraliście. Wiemy, że Jąkała to egzekutor. Pozwolicie, że opuszczę wasze miłe towarzystwo. Wypierdolę was za dziesięć minut. Tyle wam pozostawiam czasu do namysłu. Sava?

Barman przysłuchujący się rozmowie zbliżył swoją twarz do Jąkały.

- Interesy, nic osobistego. Mówiąc to oddał dwieście euro Surdulo. Macie na dwa albo na trzy. Koło kibla jest martwy punkt. Poza tym masz pozdrowienia od mojego kuzyna - Dudek!

- Dobry z ciebie chłopak. Zostaw sobie te drobne, tu masz następne dwie stówki. To dla parówy za straty moralne. Wychodzimy. Odpowiedział Jąkała. Na dwa Surdulo. Wychodząc z lokalu kamery nie zarejestrują już tego zdarzenia. Dokończył…

Dudek podszedł do bramkarza. Jego krótki prawy prosty – bez zbędnego pożegnania wylądował w punkcie podwójnego podbródka niezaskoczonej paróweczki. Surdulo właśnie kończył amortyzowanie bezwładnie stykającego się ciała drugiego bramkarza z podłożem jego przyszłego wkurwienia.

- Teraz spierdalamy! Mówiąc to Dudek rzucił się biegiem wraz z Zeta Ro w czerń nocy…

Rozdział 20

Zbiórka

- No dobrze Jąkała. Pobiegaliśmy sobie, powspominaliśmy, pożegnaliśmy serdecznie bramkarzy. Zróbmy przystanek, bo mi serce wyskoczy. To nie triatlon? Pływać też zamierzasz? Pływanie to nie sport. Pływa się po to, żeby nie utonąć – podsumował tę część kondycyjną spotkania Zeta Ro.

- Tracisz wytrzymałość Surdulo?

- Wątpię! Wypiłem więcej niż ty czekając na twoje przybycie. Szukam cię parę dni. Gdzie się schowałeś królu szczurów?

- Zmieniłem adres zamieszkania, a co nie wolno? Cyrografu z tobą nie podpisywałem, z tego co pamiętam…

- Przejdźmy się. W ruchu będzie można spokojnie porozmawiać. Oddaj mi twój telefon na chwilę…

- Już go wyłączyłem. Umiem zadbać o swoje interesy…

- Twoja legenda cię wyprzedza. Egzekutor, wycinacz języków. Nadal masz układ w formalinie Akademii Medycznej?

- Szybko składasz fakty. Nadal. Dobrze wiesz, że pracuję z ulicą. Nie robię fuszek dla Syndykatu; nie sram forsą tak jak ty i Kin Lee Chan.

- Pożyczasz kasę na procent? Musze wiedzieć co robisz, zanim sprawdzę twoja obecną kartotekę. Być może dorzucę ci kilka drobnych do banku. Zlecenie…

- Taki mały lombard. Mam kilka punktów w aglomeracji ze wspólnikami. Z obyczajówki. Z branży się nie wychodzi, zmienia tylko kierunek dokonywanych płatności… Kartotekę mam czystą jak łza. Nie jeżdżę na misję. Zresztą sam wiesz, że nie jestem sadystą. Trochę razem przeszliśmy…

- Wiem. Teraz mi podaj swój telefon. Wyciągnij z niego baterię.

- Proszę! O co chodzi?

- Potrzebuję ciebie i jeszcze dwóch legionistów, których nie znam. Wystarczy mi znajomość z tobą…

- Co mamy robić?

- Ubezpieczać konwój. Z fałszywkami. Wziąć sobie na garb ewentualny wyrok. W przypadku użycia broni gładko lufowej w obronie własnej…

- Na ostro?

- Nie, na gumę idioto – to zlecenie nie zamówienie kłopotów. W innym obszarze prawnym. Nie mamy krycia z tamtymi pindami. Zresztą – będziemy na celowniku. Wyprowadzamy fałszywki z ogonem. Rogalik z masełkiem dla ciebie… Weekend dobrej zabawy.

- Za ile Surdulo? Ja nie prowadzę przytułku dla ubogich tylko lombard…

- Sto tysięcy na grupę - bez odsiadki. Dziesięć tysięcy za każdy miesiąc pudła. Na grupę.

- Mało?!

- Mało to był pewien Chińczyk z triady gamoniu.

- Pytam się, ile dla przewodnika tego stada, a nie ile na grupę? Jasne Surdulo?

- Premia dla ciebie, jak wszystko będzie w porządku? Dostaniesz bezzwrotną pożyczkę na rozwój twojej kasy zapomogowo-pożyczkowej. Podporządkowanej pożyczki. Będziesz siedział cicho bez podbijania sobie legendy umorzymy ci po pięciu latach nasz wkład. Będziesz pierdolił głupoty do chłopaków w spelunkach zabierzemy cały biznes. Teraz Jasne?

- Czeki czy pożyczka?

- Pożyczka. Zarejestrowana przez Syndykat. Powiedzmy dwa miliony…

- Szczodrzy jesteście. To ile wam płaci Syndykat? Co przerzucacie – odebrane materiały rozszczepialne? Czy diamenty?

- Fałszywki – baranie! Ile ci można tłumaczyć? Materiały wywiadowcze. Dlatego macie tylko gumowe kule. Gdyby to było coś innego szukałbym sadystę a nie bajkopisarza… Wycinacz jak z koziej dupy ser…

- He, he, he. Surdulo! FiFi będą sporządzać akta?

- Choć na kawę i tego rogala, bo zgłodniałem. Jak rozmawiasz o kasie to się nie jąkasz. Gamoniu…

W ciemności ulicy słychać było fale uderzeniowe głośnego śmiechu przeplatanego słowami piosenki – maszeruj albo gin…

Rozdział 21

Kareta: AT kret - ta ręka Serge Sergiejowicza Sergiusa

Prywatny odrzutowiec Serge Sergiejowicza Sergiusa wylądował na berlińskim lotnisku. Samochód obsługi lotniska podjechał do wejścia. Na schodach Jeana oraz Davida przywitała prywatna ochrona milionera.

- Zarezerwowane dla panów dwie godziny hazardu. Na lotnisku nie ściągną co mówicie. Macie trochę prywatności dla siebie. Poproszę teraz zostawić wszystkie wasze ozdoby i podnieść ręce do kontroli. Rutynowe postępowanie. Okej? Wchodzicie - zakończył procedurę były oficer FBI, kierując ku dołowi wykrywacz…

- Witajcie rebiata! Chrześniacy Chaos! Miło cię zobaczyć Jean. Mówiąc to klepnął rubasznie swojego gościa. David! Nic się nie starzejesz! Czas jest dla ciebie łaskawy. Dodał wyraźnie zadowolony.

- Witaj Sergieju Sergiejowiczu! Trochę czasu minęło. Odrzekł David. Prezent dla ciebie zostawiliśmy u tego wesołego szeryfa. Widzę, że każdy orze jak może?

- Znasz nasze przysłowia? Im dalej w las tym więcej wilków. Dzieciaku. Zaśmiał się Serge. Szeryfie! Przynieś nam polską wódkę od Wolfa dla Wolfa. Nigdy mnie nie zawiódł, jeśli chodzi o napoje. Mówiąc to zaczął parskać jak francuski buldożek. Nie zawsze musi być kawior rebiata. Zawsze musi być Black Swan Vodka. Rozgośćcie się w moim skromnym biurze…

- Rozumiem, że jesteśmy sami? Spytał Jean. Załoga ma dwie godziny wolnego? Nie marnujmy czasu. Dwie talie; od dwójek z Jokerem. Klasyczny czy amerykański?

- Amerykański moi przyjaciele. Zagramy w otwarte karty. Bank tysiączek…

- Siadajmy. Kto tasuje? Zapytał David…

- Gospodarz tego uroczego spotkania. Przy równowadze, ten kto trzyma bank zbiera pulę… Odpowiedział. Napijmy się za spotkanie. Mówiąc to rozlał alkohol do małych kryształowych kieliszków. Zdarowie!

- Na zdrowie!

Po godzinie gry i butelce wódki na stole zostało sto tysięcy nierozliczonego banku…

- Widzę Davidzie, że szczęście ci sprzyja… Manu fortuna est! Proponuje małą przerwę. Szeryf załatwi nam drodzy przyjaciele mojej rozrywki dodatkowe dwie godziny – wyuczony jak sabaka Pawłowa, w każdym moim hazardowym porcie wie co to przyzwyczajanie do nieskrywanej przyjemności naszej zwierzęcej natury! Lub mojego i jego – id! Mówiąc to pomasował dwa palce swojej dłoni milionera. Jedna butelka wódki jedna godzina. Mamy ich cztery – więc cztery. Prosty matematyczny rachunek waszego lub mojego szczęścia… Podkreślił to zdanie strzelając kilkakrotnie palcami.

 David się roześmiał i powtórzył trick.

Pierwsza godzina zaciętej rywalizacji, blefów, rezygnacji, kombinacji otwarć przeminęła w nieznośnej ciszy zapachu pieniędzy…

- Odpocznijmy. Stwierdził Jean. Dobrze nam zrobi mała przerwa. Co wy myślicie Siergieju Sergiejowiczu? Czym to wszystko się zakończy?

- Co rebiata? Krym czy wyjaśnianie zagadek lotniczych?

Spróbujcie prawdziwy smak hawańskiego tytoniu. Stwierdził gospodarz. W międzyczasie Szeryf przyniósł kolejną butelkę zmrożonej wódki i czerwony kawior.

- Załatwione Serge. Zameldował krótko pryncypałowi. Pozwolicie, że teraz usiądę do waszej miłej konwersacji?

- Ależ oczywiście strażniku – zażartował Jean. Sami swoi – nieprawdaż?

- Wypijmy moi mili goście! Jeżeli pytacie o Krym to krótko: Wielki Rosyjski Brat go nie odda. Pozostanie bazą militarną wraz z luksusowymi apartamentami oraz strefą finansową dla naszych drogich przyjaciół z Knesetu. Przecież dobrze wiecie, ilu z nas wyemigrowało do naszej Ziemi Obiecanej? Myślę, że zgodnie z obietnicą gospodarza Kremla jedno wielkie kasyno będzie miłym uzupełnieniem tamtejszego wspaniałego klimatu. Chwilowo muszą jednak uzgodnić międzynarodowy stan prawny. Wtedy ruszą inwestycje. Poza tym europejskie elity muszą uniknąć kazusu waszego wolnego miasta Gdańsk. Czas na pokój i spokojne zarabianie pieniędzy. Wszyscy już są zmęczeni tymi przepychankami. W dodatku niedługo koklusz - też - będzie naszą winą, i rosyjska stonka… Mówiąc to zaśmiał się serdecznie…

- Ciekawa koncepcja. Odpowiedział Jean. Słyszałem, że wasz były szef koszernego wywiadu udał się na leczenie do białoruskich instytutów. Wam to nie przeszkadza, że szprycują go lekami; niedozwolonymi lekami, którymi handlują muzułmańscy terroryści i koreańska mafia? Te leki otrzymywane są z organów ludzkich…

- Jean. Nie bądź służbistą. Każdy chce żyć, a szczególnie ci, którzy decydowali o życiu innych. Tego mechanizmu nie da się wyprzeć. To silniejsze niż zasady moralne. Nie oczekuj sprawiedliwości na świecie. Ile lat żyjesz? Dużo już widziałeś w Syndykacie? Wiec pomińmy ten małym nietakt twojej uwagi kolejną kolejką naszej narodowej Dumy.

- Sergiej! Mam do ciebie pytanie. Skoro sam zaproponowałeś ten temat naszej rozmowy. Interesuje mnie, osobiście – tak to ujmę - co u was mówią o naszym lotniczym przypadku? Mówiąc to David wbił swój wzrok w gospodarza niczym myszołów walczący z wężem…

- Różne rzeczy gadają. Angielska prasa pisała, kilka tygodni po katastrofie waszego prezydenta, że to rosyjski sabotaż. Może i tak? Jesteś analitykiem?! Powiem tobie więc tak Davidzie. Szacujemy prawdopodobieństwo zamachu na jeden do trzech… Taki jest nasz punkt widzenia. Waszą prawicową prasę znam. Któż wie jak to było? Na tym lotnisku – przeznaczonym do zadań specjalnych o czym było wiadomo - ktoś mógł zgubić wcześniej paliwo w powietrzu. Awaria silników to już tylko konsekwencja ciągu dalszego.

- Nie stawia to władz Imperatora w dobrym świetle.

- Imperatywu Imperatora? Nie zaszkodzi mu to! On jest nieusuwalny, a wolne wybory to są na Malcie, nie w Wielkiej Rosji. Tam też giną dziennikarze śledczy. Dodał, zerkając z zaciekawieniem montażysty kamuflażu psychologicznego. Giną dziennikarze, którzy chcą patrzeć władzy na ręce. Mówiąc to wzniósł kolejny nietaktowny w swojej przekorności toast. Za naszą szlachtę – rebiata…

- Kolejny trafny sarkazm gospodarza – odrzekł rozbawiony całą sytuacją były oficer FBI…

- Wracamy do gry? Stwierdził oczekująco Jean.

- Marginesem twojej uwagi, mam ochotę ograć waszą szlachtę Siergieju Sergiejowiczu…

- Mnie możesz ograć zawsze Davidzie. Geopolityki i geoekonomii nie ograsz, żebyś pękł…

- Siadajmy więc. Zaproponował Jean.

- Podnoszę wejście do banku. Dziesięć tysięcy - rebiata… Dobrze to nam zrobi!

- Wchodzę!

- Również ja! Wchodzę!

- Rozdajcie szeryfie z łaski swojej. Amerykańska ręka może nie będzie sprawiedliwa, za to będzie szczęśliwa dla któregoś z nas!

Na stole bank urósł do połowy miliona. Kończyła się trzecia butelka wódki. Szeryf z widocznym rozbawieniem przysłuchiwał się w międzyczasie opisywanym anegdotom, plotkom z wyższych sfer jak i wspomnieniom wspólnych inwestycji Davida i Sergieja Sergiejowicza.

- Co rebiata? Najwyższa pora, żeby FALCON otrzymał co mu się należy? Ostania czwarta butelka czwartej godziny. To ten czas…

- Co u żonki Sergieju Sergiejowiczu? Pozwolisz, że spytam – skierował swoje pytanie David do wyraźnie popadającego w melancholię gospodarza spotkania. Zadowolona z ostatniego niemałego jachtu? U mnie skromniejszy. Polskie rzeki są przepiękne. Ładniejsze niż Karaiby, jak długo można wytrzymać dogodności życia w złotej klatce?

- Masz rację David. Ja już nawet nie próbuję jej zrozumieć. Ma wszystko; jest bywalcem na salonach, została producentem filmów – zna całą śmietankę Krainy Snów. Jeszcze nie jest jej dobrze! Bez wódki tego nie rozbierzesz… Przyjacielu! Raz w tygodniu chodzi do znanego nowojorskiego psychoanalityka. Przecież oni są przereklamowani niczym Jung. U nas – w Maskwie – gdy ja kończyłem psychologię kliniczną były przyjmowane dzieci notabli albo dzieci naszej sterowanej opozycji. Ten stan sprowadzał się do jednego mianownika, iż mieli problemy ze sobą! Połowa instytutów psychologii to ludzie mający problemy ze sobą. Zresztą wystarczy zaznajomić się z życiorysem Junga. Wypijmy za choroby bezobjawowe. Psychuszki u nas mieliły równo… To nasz wynalazek…

- To sarkazm oczywiście Sergieju Sergiejowiczu?

- A jakże inaczej? David nie znasz mnie? Wychowałem się w tamtym systemie. Moich dziadków, którzy byli znanymi profesorami i kierowali kilkoma instytutami, zabrał Wujek Misza. Ot, tak jak strzelanie palcami. Już ich nie zobaczyłem w moim życiu. Później; gdy Sajuz padł, Amierikańce przeprowadzili drenaż mózgów. Wybrali najzdolniejszych jak rodzynki z sernika babci. Ja dochodziłem do wszystkiego sam! Nikt nie pomagał biednemu żydowskiemu sierocie z Rosji. Nic nikomu nie zawdzięczam! Do pewnego czasu – mrugnął porozumiewawczo przy czwartej karcie. Teraz zaś pas! Jaka wasza decyzja?

Jean miał wyraźną przewagę na stole. Mógł rozbić bank. Skumulowany milion będący wykładnia taktyki graczy leżał bezczelnie nienaruszony na stole gry.

- Pas - oczywiście…

- David? Zwrócił się szeroko ziewając gospodarz...

- Pas! Siergieju Sergiejowiczu!

- Wsio charaszo! Szeryf! Bank jest twój – zgodnie z naszymi zasadami. To ja teraz pójdę się odlać – wy zaś załatwcie resztę. Mówiąc to strzelił porozumiewawczo palcami. Pstryk-pstryk, pstryk!

- Miło was było poznać, panowie. Szybko przeszedł do meritum sprawy ochroniarz milionera. To instrukcje od Charlie – poza systemem waszego wywiadu. Z wyrazami pozdrowienia dla Mensiour Chaos. Od pana X…

Rozdział 22

Wapica

W sztucznej oazie arabskich piasków Inez czuła się dość dobrze. Była tu wielokrotnie, przyzwyczajając się do życia na walizkach pomiędzy Europą a Emiratami Arabskimi. Przyzwyczaiła się również do bycia kochanką jednego z szefów największego imperium medialnego na świecie. Wielka przestrzeń oazy - ukrytej pod kopułą szkła; w której panował miły mikroklimat, setki pracowników zespołu hotelowo-sprzedażowego toczącego rozmowy w różnych językach - dawała jej poczucie komfortu psychicznego. To tu zapadały najważniejsze decyzje dotyczące rynku wydawniczego oraz inwestycyjnego. Dyskretna znajomość z wszech-bogatymi Szejkami, ich osobista znajomość z nimi jako łącznika oraz konsultanta wielu decyzji imperium bankowych to był jej świat. Czasami tylko zastanawiała się co robi jej siostra? Tylko czasami. Sylvia stała się jej wrogiem wiele lat temu, gdy opowiedziała się za jej ojcem. Nieudacznikiem – jak w zwyczaju miała Inez go nazywać przy całej rodzinie. Nieudacznikiem walczącym o prawa robotników. Niespełniony socjalista to było jej ulubione określenie. Jeden ojciec – dwie matki. Zamknęła laptopa. Spokojnym gestem ręki przywitała jednego z najważniejszych ludzi w Emiratach…

- Salam…

- … salam

- Usiądź Inez. Odparł. Mam dla ciebie materiały od naszego Ojca. Nie jest zadowolony rozwojem sytuacji. Uważa, że Pierre nie powinien już też kierować Syndykatem. Jednakże nie mamy teraz możliwości ingerencji kapitałowej, aby pozbawić go władzy. Uważam jednak, jako doradca Szejka i szef bezpieczeństwa jego rządu, że macie możliwość zaproponowania fuzji waszej części imperium, aby plan naszego Najważniejszego mógł się spełnić. Tę dyskretną misję powierzam tobie. Uważam, że tylko ty możesz taką operację przeprowadzić – z zachowaniem odpowiedniej dyskrecji. Szejk już przygotował dla Ciebie poświadczenie nabycia praw właścicielskich w kompleksie hotelowym, który plac budowy rozpościera się obok nas. Czy masz jakieś pytania?

- Nie mam. No może oprócz jednego. Rozumiem, że oczekujecie mojego wpływu w moim nieformalnym związku?

- Dobrze wiesz, że nie jest on tutaj tajemnicą pod naszą dyskretną osłoną. Wasi wścibscy dziennikarze - w tym miejscu - swoją pychą zapłaciliby głową, albo wieloletnim więzieniem. Ale masz rację. Szejk oczekuje twojego osobistego zaangażowania.

- Jak wiesz; jestem niezależną europejską kobietą. Nie obowiązują mnie wasza prawa podległości. Nie muszę nosić wszystkiego przy sobie, gdy Szejk stwierdzi, że już mu się nie podobam. Nie jestem też najstarszą jego żoną! Jestem niezależna, nie zaś bezwolną nałożnicą…

- Ostro negocjujesz!

- Nie negocjuję. Mam wystarczająco dużo, aby odmówić Szejkowi jego prośby…

- Co sugerujesz?

- Sugeruję ci ministrze, że nie załatwiam z tobą sprawy. Sugeruję również, że przybędę wraz z moim kochankiem jak to określiłeś do niego i w mojej obecności ustalimy szczegóły. Sugeruję również, że prawa właścicielskie to ziarenku piasku w pustyni. Sokół aby łapał gryzonie potrzebuje sokolnika. Te słowa przekaż waszemu Szejkowi. Teraz dziękuję za spotkanie, możesz odejść ministrze bezpieczeństwa. Pozwól, że wrócę do swoich zadań.

Mówiąc to otworzyła laptopa… Kątem oka obserwując nerwowe gesty odprawionego ministra mówiącego coś do swojego telefonu komórkowego. Palant! Ta myśl wprawiła ją w wesoły nastrój. Mając klucz dostępu na najwyższym poziomie zaczęła przeglądać wewnętrzną korporacyjną pocztę… Plotki, przekazy służbowe, raporty korporacji. Przywilej asystentki - nie Suki! Po kilkunastu minutach wiedziała już prawie wszystko o tym kogo zwolnić kogo awansować… Ta młoda pinda nie będzie już miała swojego programu! Ta myśl prześladowała ją już od wielu tygodni. Teraz miała twardy dowód. Przy okazji bezpieka Szejka ma niezły ubaw – domknęła swoje niezadowolenie i wysłała maila:

- Potwierdzam rezerwację apartamentu pana prezesa. Informuję również, że wpłynęło oficjalne zaproszenie skierowane od Szejka dla Pana. Potwierdzę szczegóły w dniu następnym. Wizyta jest zaplanowana w przyszłym tygodniu.

Zamykając ponownie laptopa przywołała ruchem ręki kelnera…

- To co zawsze poproszę. Mrożoną kawę.

Kelner z uśmiechem przyjął zamówienie. Inez skierowała swoją dłoń w czeluść torebki. Wymacała woreczek z kokainą. Delikatnie rozdarła go i bezczelnie wsypała jego zawartość do postawionej właśnie przez kelnera mrożonej kawy… Delektując się rozkosznym ciepłem promieniującym w jej wnętrzu pomyślała, że endorfiny rozsadzającą jej mózg niczym tor jazdy bobslejem w lodowym korytarzu. Rozpoczęła kolejny list:

- W odpowiedzi na kompletny chaos powstały w kręgu naszego zainteresowania inwestycyjnego uważam, że media mylą się; jak zwykle. Główny polityczny architekt to spryciarz. Trzyma ich w szachu samonapędzającej się przepowiedni. Wrzucił kilka plotek do obróbki dziennikarskiej i kręcą się wokół swojego ogona. Nauczył się najtrudniejszej sztuki zarządzania plotką w komunikacji medialnej. Wystawił kilku naiwnych dziennikarzy głównego nurtu, którzy rozpoczęli efekt spirali medialnej. Taki medialny zakalec. Nie ciasto. Zwykła podróbka, zresztą tam nie ma niezależnego dziennikarstwa, zaś blogo-sfera jest nawiedzona niczym aromat Salem. „Listekmiety” – myślę, Siergieju Sergiejowiczu, że nie trzeba więcej dodawać… Nie znam jeszcze nazwy firmy doradczej, ale dojdziemy do tego… W nawiązaniu. Klasyczny błąd myślenia życzeniowego w tym obszarze. Owszem mają mocną kartę, ale ujawnią ją wiosną. Dlatego szybciej mi kaktus na dłoni wyrośnie i zakwitnie, niż do czwartku drogi Serge wymienią – tam – premiera, o ile zamiana stanowiska na wicepremiera jest wymianą. Być może chodzi o nadzór nad służbami specjalnymi, co ułożyłoby związek przyczyny i skutku, maskowany przed innymi projektami socjalnymi i uzasadnieniem reform gospodarczych. Przyjmij ten zakład Siergieju Sergiejowiczu. Butelka dobrego francuskiego szampana będzie pucharem nagrody naszego zakładu. Marginesem mam dla pana interesującą nowa propozycję inwestycyjną w branży hotelarskiej. Jak pan pamięta – kilka miesięcy temu – sieć moteli, w której posiadł pan akcje, pozwalające na kontrolę rady dyrektorów, uległa atakowi hackerskiemu. Nasi przyjaciele – tutaj - tłumaczą to wyciagnięciem listy gości… Których? Ustalę w przyszłym tygodniu. Do zobaczenia. Ps. Oczywiście, kontroluję dwa sygnały inwestycyjne. Trzeci pozostawiam panu, aby rodzina była zadowolona. Przypominam również, że HK podejmie decyzję o pańskiej licencji w Macao przyszłym miesiącu. Świat azjatyckiego hazardu stanie przed panem otworem…

Rozdział 23

Hacker

Oficer operacyjny sekcji specjalnej AMAN podszedł do pulpitu.

- Co masz?

- Jeszcze nie wiem?! Mam problem z maskami ich sieci.

-Przejdź na filtr – szybko. Procedura uproszczona…

- Mam!

- Przesuń wektor do naszego bufora. Sekcja analiz tym się zajmie. Należy ci sie medal synku, że to wychwyciłeś…

- Panie kapitanie; jak to nie wychwycić jak ktoś nie maskuje imei dysku twardego i karty sieciowej? Otworzyła nam bramę do ich sieci wewnętrznej. To jakby zaprosić pijaną świnię na ucztę islamistów…

- Daruj sobie porównania…

- Al Mosad?

- CIA?

- Przesunąłem strumień danych. Zmykam – bez odcisku czy z…?

- Bez. Dopóki nie dostaniemy nowych instrukcji… Zamknij to do katalogu Abraham.

Wychodząc z helikoptera wyższy stopniem oficer AMAN-u rzucił.

- Melduj do pana Premiera. „Abraham”, nie będę tu sterczał?

- Pan premier już czeka generale…

Wchodząc do gabinetu prawicowego premiera oficer chłodno przywitał wychodzących rozweselonych parlamentarzystów.

- Przecież oni nawet nie pamiętają Kibucu. Z kim ty się zadajesz? Nie masz do urabiania innych partnerów? Twojego kuzyna te pieprzone lewaki powiązały z ostatnim kontraktem na łodzie podwodne. Co oni nie wiedzą, że te niby łapówki to refinusują nasze ukryte działania. Informacja kosztuje…

- Taki mam wywiad! Dopuściliście do wycieku; gdy ja byłem ministrem?

- To myślałeś o arabskiej cipce… Mają w poprzek, co nie sprawdzałeś?

- Co masz? I nie o arabskiej tylko żydowskiej. Wyśmiali mnie za tezę, iż Adolf wspierał głównego Imama, aby nam tu zrobić jeden wielki piec. Pierdolone lewaki. Masz rację, to polityka, dedykacja Himmlera dla „Jego Eminencji Gross Mufti” to co? Gęsi pipek?

- Operacja Abraham. Inez uaktywniła informację z naszego laptopa.

- Co?

- Kto się zorientował?

- Młody gil. Zresztą?! Jak miał się nie zorientować jeżeli ekran zaczął mu wariować; to nie jest problem wyłapać z infostrady ciąg z naszym kodem…

- Zorientował się we wszystkim?

- Nie; ale odznacz chłopaka i daj do nadzoru najnowszych myśliwców…

- Takie asy?

- Dobrze, że nie pedał jak tamten jankeski żołnierz, który przekazał informacje wywiadowcze do portalu tej australijskiej cioty. Nawet nie umie pierdolić rosyjskich jaskółek… Ze Szwecji!

Premier wybuchnął nieudawanym śmiechem. Myśl o anarchiście trzymanym w południowoamerykańskiej ambasadzie, w kraju będącym w międzynarodowym porozumieniu policyjnym z Rosją wprawiała go w miły nastrój zadowolenia z pracy kombinacyjnej…

- Poproszę teczkę… Operacja Abraham? To jak hacking baru. Hagana! Dobrze, że nie nadaliście jej Stern. Kto wam nadaje te nazwy konspiracyjne? Begin się w grobie przewraca. On nie miał łatwo, gdy nikt nie chciał uznać naszego terroru…

- Dywersji premierze…

- Co ty pamiętasz? Jak słusznie zauważyłeś - jesteś młodszy ode mnie. Irgun mój drogi! Gdyby nie francuscy nasi bracia w wierze, to dzisiaj wypasałbyś wielbłądy… To raport analityczny z naszego systemu neuronalnego (?) - www.random.com to przejął?

- Nie. Nie było ścieżek do ich portalu… Co nadal wkurzenie?

- Na co? Na to, ze teraz koszarach uczą was historii równoległej? Dobrze, ze Ben-Gurion poczuł bicie Serca Usraela… Determinista! A ty Kubuś Fatalista… przecieki, wszędzie przecieki, a kampania zbliża się siedmiomilowymi krokami…

- Tomcio Paluch?

- Nie, Max Thornburg! Taki pro-nafciarz… Negro nas zhakował raz. Raz! Podsłuchiwać to sobie może niemiecką kanclerz, nie naszych polityków.

- Może to Falasz? Stąd to zainteresowanie? Nasza demokracją…

- Nie, bez przesady… jego dziadek był z CIA - no kto jak kto, ale ty powinieneś oba źródła informacji mieć w małym paluszku…

- Czy u ciebie w gabinecie to nie ma już możliwości napicia się kawy? Spytał zmęczony wytężaniem swojej pamięci szef amanowskiej wywiadowni, próbując nadążyć za skrótami myślowymi swojego premiera.

- Jeszcze może o chałwę poproś; o co tu chodzi? Zapytał premier analizując materiały „Abraham”. To jakiś bełkot sztucznej inteligencji. Nie może tego przerobić człowiek nie maszyna. Niedługo światło nam wyłączy…

- Emiraty maja zasoby ropy jeszcze na dziewięć lat…

- To wie cały świat. Tak jak to iż są inwestorami w największym amerykańskim banku.

- Obwód zamknięty. Pamiętam materiały House Banking Committee…

- Ale to już jest bełkot. Posłuchaj: „Delta”. J odkrył akronim irańskiego wirusa. Informacja przeszła z grafów Wikipedii. IC potwierdził w zmianach „The Bridge”. J jest blisko Inez. Co jest? Sieć sugeruje, że jeden z naszych najtajniejszych agentów w Emiratach jest powiązany z jakąś pracownicą francuskiej firmy, która siedzi od kilku tygodni w Arbarego! Zaś on w dodatku był kontaktem operacyjnym niejakiego „B” – pseudonim operacyjny Chaos.

- Co z tym zrobisz?

- Jeszcze nie wiem… Gdzie ta chałwa i kawa, której tak się domagałeś? Na co ty czekasz? Zamówiłeś? Moja sekretarka jest normalna. Trzeba ją poprosić; inaczej te pierdolone robactwo z Knesetu weszłoby mi na głowę…

- Zawsze im możesz zrobić gwałtowne hamowanie… Jakie robactwo?

- Wirus, robak, pasożyt. Ktoś im zlecił te przecieki. Hamowanie powiadasz? Raz im zrobiłem. Z polską delegacją. Z raportu wynika, że ten pieprzony goj puścił wcześniej fałszywkę… Bezczelny gówniarz. W dodatku powiązany z rodziną Begina. Jego familia tworzyła siatkę w Palestynie. Polski kontrwywiad podczas włamania - kilkanaście lat temu - zabrał wszystkie pamiątki rodzinne wraz ze zdjęciami jego ciotek z Beginem i ich z nim korespondencją. Wiesz co? Zamów w końcu tę kawę…

Do gabinetu premiera sekretarka wniosła chałwę i kawę…

- Dziękuje ci bardzo Tamaro! Poproś jeszcze szefa wywiadu cywilnego. Ma dwadzieścia minut…

- Może się spóźnić panie premierze… Kordony…

- To niech weźmie taksówkę. Im w Mosadzie już dawno sufit na głowę się opuścił. Rozpuścili lobbystów na świecie jak króliki potomstwo, a nasze drony to ja muszę wciskać. Katolom. W dodatku Watykan chce nuklearnego rozbrojenia. Przecież my nie mamy broni jądrowej. W szafie…

- Dobra chałwa… Z kakao…

- Z plantacji mojego kuzyna. Którego pozwoliłeś wkręcić w aferę…

- Będziemy sobie prawic złośliwości? Twoja sekretarka ma na imię Tamara?

- Czy ty jeszcze robisz zakupy w aglomeracji czy tylko koszary? W Izraelu połowa nas to Europa Wschodnia. Rachela to była kilka dekad temu. Co ty wtedy robiłeś generale?

- Nosiłem teczkę za panem premierem…

- Żartowałem. Pamiętam cię jako młodego oficera. Wtedy było wszystko proste…

Do gabinetu wszedł szef cywilnego wywiadu.

- Witam panów. Powiedział oschle…

- Nie sadź się od wejścia, bo później połowa świata ma was na językach. Co zapomniałeś co twoi poprzednicy zrobili z oscylatorem?

- To nie było za mojej kadencji panie premierze…

- Ale to był twój dyrektor z pionu finansowego twojej Firmy. Przez takie akcje musimy więcej wydawać na nasze fundacje, aby łagodzić przekaz. Antysemityzm to choroba wrzodowa strefy naszego wpływu. Wiesz ile musiałem pracować nad tym, aby tej katolskiej popierdółce wybić z głowy Wielką Księgę Syjonu?

- Protokoły Mędrców Syjonu!

- Nie mędrkuj! Dobrze?

- Ta popierdółka to obecnie nasz sojusznik! A Paul nie wymienił Sikorskiego ani razu, ani razu… wtrącił niespodziewania generał, który przez moment odzyskał animusz i pamięć długotrwałą: z zajęć specjalnych wywiadu wojskowego…

- Tak wiem. W końcu ja im wcisnąłem nasze drony nie ty! Odpowiedział premier dwóm asom: Izraelskie Oko. Dodał z nieukrywaną satysfakcją swoich wspomnień…

- Jaki jest cel spotkania panie premierze? Udowadnianie wyższości wywiadu wojskowego nad cywilnym? Zagaił najwyższy – mosadowski - sprawozdawca.

- Nie. Zreferuj co się dzieje… Przykryliście naszego ukraińskiego oligarchę? Rozmawiamy właśnie o Polsce. Przypomniało mi się, że mają bursztynową aferę… Do czego już doszli?

- Do niczego! Kręcą się wokół koordynatora, marnują czas podatników, zresztą policja polityczna przykryła wszystko. Pogubili część nasłuchu…

- Czasami do czegoś się nadajacie. Nawet nie chcę znać, ile to kosztowało naszych izraelskich podatników. Gdyby to zdarzenie wypłynęło, to afera z moim kuzynem byłaby rodzynkiem w serniku babci… Ty też żydowska sieroto nie potrafiłeś zapobiec przeciekom?

- Ależ panie premierze! Przecież wszyscy wiedzą, że te niby łapówki to na operacje specjalne. Władzy chcą pieprzeni lewacy…

- Taka postawa mi się podoba. To co ty jeszcze tu robisz? Szukaj na nich haków, szukaj… To tartak. Gdzie drwa rąbią tam wióry lecą. Wypij kawę i oddal się w pokoju. Czyli? Spieprzaj. Aha! Pozdrów żonkę i przypomnij o szabasie w piątek u mojej żony…

Po wyjściu szefa cywilnego wywiadu sekretarka przyniosła zalakowane koperty.

- To te materiały panie premierze. Z archiwum. Właśnie je przyniósł kurier…

- Czy jest coś o czym nie wiem? Spytał leniwie generał…

- Gdybym wam wszystkim miał ufać jak mojej babci to zabrakłoby mi kuzynów. To od Charlie.

- Szybko pan premier działa? Mogę zapytać skąd wiedzieli?

- Tamara jest mądrzejsza niż ty. Nie dziwię się, że są przecieki… Poczekaj chwilę, pozwól, że skupię się nad tym…

- Masz czytaj! To niejawne materiały więc już zapomniałeś co przeczytałeś. Teczka personalna Inez…

- Siostry? Sylwia i Inez to siostry!

- Co mam ci przetłumaczyć z angielskiego na hebrajski? Siostry. Mają wspólnego ojca…

Obaj panowie zagłębili się w lekturze raportów specjalnych… Po pięciu minutach ciszy wymienili teczki miedzy sobą…

- Ładne róże… Po co on to robi? Rozwiązał poprzez iterację zerową wana\wcry… Dla czterech zer to ECAC.

- Może mu odbiło?

- Nie to coś innego. To sekcja wewnętrzna. Policja w policji…???

- Cywile?

- Nie Syndykat. To prywatna firma. Tak jak Blackwater - tylko że z francuskim rodowodem…

- Nie możemy ją przejąć?

- Nie jestem pewien… Jak myślisz skąd Charlie ma te materiały?

- Z Echelonu?

- Zbierz mi wszystkie informacje. Wszystkie! Czy ty wiesz, co oznacza AAAA?

- Jestem generałem nie informatykiem!

- Fakt! Nie dziwię się, że dopuściłeś do przecieku… Skoro nawet nie wiesz co to robak! Umów spotkanie z ich gwiazdą. Poziom najwyższy… Idź już. Aha. Nie zapomnij przekazać swojej żonie…

- Pamiętam premierze. Pamiętam…

Rozdział 24

Zloty Haczyk

Klasyczny apartament w arabskim drapaczu chmur wyglądał przytulnie w radości swojego przepychu. Złote zasłony, pozłacane meble i jedwabne poduszki w kolorze złota – klasyczne antyki wraz ekranem telewizora oraz luksusowym zestawem odtwarzającym - złożony na specjalne niekomercyjne zamówienie przez jedną z najdroższych firm na świecie - skrywany był w meblu; stylizowanym na dzieło królewskich stolarzy końca osiemnastego wieku. Na biurku, ze staranie ułożoną hotelowa papeteria, z wodnym znakiem hotelu najbogatszego Szejka Emiratów, leżał - bezczelnie w swoim oczekiwaniu – srebrno-platynowy nóż: krzywizną zbliżony do lunarnego nastroju wypełniającego wnętrze; z drogim kamieniem wieńczącym jego rękojeść. Księżyc milo penetrował zaciemniony salon. Jego środkową część dopełniał rozłożysty wypoczynek, przed którym stal lakowany czarną perłową masą niski owalny stolik. Kryształowe wolnostojące lampy, rozstawione zostały w rogach pokoju. Abażury rżniętego szkła inkrustowano drogimi kamieniami, dopełniały całość przepychu zadowolenia przygotowanego dla zagranicznych gości Szejka…

- Spróbuj! Powiedziała Inez podając czarny długi kieliszek…

- Co to? Twoja mrożona kawa? Z kokaina? Lubię…

- Wiem, przytul mnie… Musimy porozmawiać, ustalić plan spotkania w Europie… Mówiąc to Inez usiadło blisko swojego szefa.

W pokoju w miłym rytmie wypowiadanych wariantów i scenariuszy nowych programów wydawniczych czas nabierał zakrzywienia rzeczywistości upływających wspólnych chwil pary kochanków…

- Nie jestem pewna czy to jest dobre rozwiązanie?

- Jakie masz wątpliwości? Natury prawnej? Nie wiesz co zostanie przedstawione na spotkaniu w Berlinie. Nie powinniśmy wychodzić przed ich propozycję. Przecież nie będę cię uczył?

- Przedstawiono mi ich oczekiwania w korespondencji w tamtym tygodniu? To trudni wydawcy… Nie chcesz tego przedyskutować? Inez wstała kierując swoje kroki do podręcznego barku…

- Nie! Chce ciebie! Chodź do mnie! Salon odbił się echem męskiego zdecydowanego głosu…

- Jak twoja żona? Nie denerwuje ją twoje ciągłe wyjazdy do Emiratów? W Europie nawet się nie spotykamy…

- Do czego zmierzasz?

- Do tego samego co ty kochanie! Optymalizuję naszą znajomość. Jestem dorosłą dziewczynką?

- Czasami śmiem wątpić? Przyjdziesz do mnie?

- Nie?! Odpowiesz mi na pytanie?

- Znasz nasz układ. Naszą umowę. Nie rozwiodę się z żona. To nie jest akceptowane w naszej korporacji.

- Z powodu tego, ze cześć twojej premii wypłacana jest w akcjach?

- Jesteś zazdrosna? Ty niezależna kobieta. Robisz co chcesz i spisz z kim chcesz. Równie dobrze może to być ten kreteńsko uśmiechający się kelner, który przynosi co kwadrans mrożoną kawę…

- Co pół godziny! Mój drogi – w pokoju hotelowym rozległ się szyderczy śmiech… Przecież lubisz gdy jestem w tym nastroju…

- Zaczyna mi to doskwierać… Owszem lubię twoje szaleństwo – gdy…

- Gdy co? Powolnymi kocimi ruchami Inez zaczęła się rozbierać. Podeszła do niego w samej bieliźnie…

- Nareszcie przyszłaś…

- Tylko na chwilę… Możesz sobie popatrzeć…

- Dotknąć?

- Gdzie? Co chcesz zobaczyć? To?

- Miły wstęp? Do dalszej gry?

- Patrz! Gwałtownie ujęła jego twarz. Patrz gdy ci każę!

- Chodź tu!

- Nie zasłużyłeś! Patrz i milcz… Patrz! Gdzie odwracasz twarz! Pozwoliłam ci?

- Nie podoba mi się… Nie mam dziewiętnastu lat, poza tym szkoda mi czasu na patrzenie! Odwróć się! Słyszałaś co mówię do ciebie?

- Poproś ładnie! Może wtedy cię posłucham! Poproś!

- Proszę – przesuń swoją dłoń tutaj…

Nachylając się do jego ucha szepnęła…

Chcesz żebym była twoja dziwką? Tego chcesz prawda? Więc przesuń ty swoją dłoń! Tutaj! Dobrze. Bardzo dobrze! Teraz mnie zerżnij!

Hotelowy korytarz popłynął dyskretnymi jękami rozkoszy dochodzącymi z pokoju. Przechodzący po nim bogaci obcokrajowcy głośno komentowali zachowanie nieznanych im gości hotelowych. Kilku z nich przywarło swoje uszy do drzwi pokoju i wulgarnymi gestami pokazywali upust swojej wyobraźni. Czterech młodych boyów hotelowych chowało się po zaułkach korytarza robiąc zakłady, co do ilości szczytów miłosnych igraszek. W końcu w korytarzu zaległa cisza…

- Podaj mi… Wiesz co? Skoro już wstałeś. W torebce mam jeszcze kilka działek. Weź jedna torebeczkę, wsyp mi do napoju i wymieszaj…

- Proszę… Smaczne… Jak zawsze… Powiedział - połykając zbyt duży łyk wyraźnie zaznaczony odbitym dźwiękiem jego przełyku..

- Nie przyzwyczajaj się! Na twoim stanowisku mógłbyś zalać się potem i dostać arytmii, gdyby zabrakło ci tego pod ręka… Palisz? Podpal i mnie…

- Proszę…

- Dziękuje! Złamany kutasie… Mówiąc to ryknęła głośnym śmiechem. I jeszcze jedno kochanie. Gdy pójdziemy do Szejka – jeżeli będziesz zachowywał się tak jak na ostatnim spotkaniu u ambasadora to ci go odgryzę, a następnie rozwalę twój łeb tą ciężką kryształową popielniczką; po tym gdy już cię zastrzelę!

- Naćpałaś się! Nie wiesz co mówisz!

- Mam pełną świadomość korporacyjny bucu co mówię. To, że mnie rżniesz, nie oznacza, ze jesteś moim panem i władcą. Nie jestem twoja wysuszoną żona… Mówiąc to poderwała się z łóżka udając się z niebywałą z gracją do łazienki…

- Długo będziesz zastanawiał się nad dalszym ciągiem? Spod prysznica było słychać miły ciepły kobiecy glos… Twoja część koktajlu powinna zacząć już działać kochanie. Chodź do mnie! To nie ostatnie tango w Paryżu… Nie zastrzelę cie! Przynajmniej nie dzisiaj… Idziesz? Ile można czekać na mojego władcę?

- Jesteś nienormalna? Wiesz o tym? Z łazienki dochodził stłumiony ton wypowiedzianej zagubionej pewności siebie…

- Nie kłam! Lubisz moje fantazje i bezczelność. Gdyby było inaczej już ta młoda pinda z redakcji miałaby swój program. Nie musze ci tłumaczyć, ze wybór należy do ciebie…

- Zazdrosna jesteś? To przywilej bycia szefem! Ja jej nie naskakuje… To ona zachowuje się jak pacynka…

- Wiem – w końcu ty mi dostarczyłeś klucz do waszej sieci wewnętrznej i zrobiłeś swoją asystentką. Nie kiwnęłam palcem… Aby być twoją asystentką. Dokończyła z wesołym grymasem jej kącików zmysłowych ust.

- Znowu kpisz? Dostałem polecenie od naszego strategicznego inwestora. Dlatego! Równie dobrze mógłbym się zwolnic! Umyć ci plecy?

-Poproszę. Weź ten żel…

- Coś sugerujesz? Ponownie? Kocico… Ostrzysz na kolejny raz swoje pazurki?

- Nie, nic! Nic nie ostrze. Możemy spokojnie porozmawiać pod prysznicem. Dobrze wiesz, ze arabskie hotele pełne są podsłuchów. Ustalmy tak. Młoda pinda wylatuje. My zaś dopniemy deal z Szejkiem. Wynegocjuje dla ciebie kilka milionów drobnych. Zaspokoi to twoje potrzeby manifestacji władzy. Jeżeli się zgodzisz…

Mówiąc to ucałowała czule swojego kochanka niczym matka; która dba o swoje jedyne dziecko…

Rozdział 25

Gra

Wieczorem ulica prowadząca do kasyna tętniła życiem. Brukowana aleja miasta, z zakazem ruchu samochodów, którą przechadzał się tłum sprawiała wrażenie kolorowego pasma tęczy wolności – nocnego sposobu spędzania czasu. Ludzie wypełniali restauracyjne ogródki – zajęci swoją frywolnością wyglądali na beztroskich klientów… Rozświetlone, zadbane stare kamienice nadawały nobliwości miejsca. Podświetlane maszkarony dodawały tajemniczości minionych lat. Jacob zatrzymał się przy miejskiej rzeźbie, która dumnie wyrosła z boku ciągu komunikacyjnego, organizując cały przyboczny plac głównego deptaku…

- Usiądźmy na chwilę. Padła propozycja skierowana do Sylvii.

- Śmieszna rzeźba. Stwierdziła rozbawiona obserwowaniem toastów młodych dziewczyn wznoszonych w jej pobliżu. Skojarzeniowa. Miałeś jakiś cel zabierając mnie tutaj?

- Nie, dlaczego, o ile pominąć moją chęć skonfrontowania twoich skojarzeń? Z moimi… Ma fantazję, zimna i gorąca, zmiany pór dnia, pór roku – mnie też intryguje, ilekroć tu przebywam…

- Często tu jesteś?

- To zależy. Mam do kasyna stąd kilka kroków. Lubię tu na ławce przeglądać prasę; i patrzeć na tłum… Gdy już znudzi mi się bełkot gazeciorów i medialnych przekaziorów, zabieram się do szkicowania ludzkich postaci w tym miejscu. Notatnik mam przy sobie; w nim zapisuję sekwencje z rulety gdy gram, i szkicuje typy ludzkie, które widzę w polu mojego wzroku. Czasami tylko zastanawiam się nad inspiracją twórczą tego rzeźbiarza, który umieścił swoją prace – tutaj. Akurat w tym miejscu…

- To abstrakt. Tylko on wie co jest prawdą subiektywną jego twórczości. Nie wygląda – to - na kompromis miejsca… Pomińmy na chwilę ją – wskazała palcem obcą dziewczynę obok rzeźby. Ma swój urok pięknej i bestii. Ludyczności zatopionej w socjalizacji. W społeczeństwie!

- Masz intuicję! Szukałem materiałów na ten temat, ale autor nie odniósł się do inspiracji. Widocznie uznał, że tak będzie lepiej… O co chciałaś zapytać?

- Czy ty coś ukrywasz przede mną? Oprócz tego co już wiem i na co wyraziłam zgodę…

- Pytania osobiste?

- Tak! Masz dzieci?

- A ty jesteś matką?

- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. Ja poważnie. Chcę znać twoją sytuacje rodzinną…

- Mam czwórkę dzieci. Trojkę tutaj – córki, jedno za granicą… Chłopak. Właściwie to już dorosły mężczyzna. Z kilku związków. Czy to już pozwala zakończyć temat mojego rodzicielstwa?

- Nie masz ochoty, nie mów…

- To nie tak Sylvia. Łączy nas praca do wykonania. Poza tym wchodzenie w bliskie relacje rodzinne nie jest mi na tym etapie na rękę. Gdy przygotowywałem się do wyjścia odczytałem w tajemnicy przed tobą wiadomość od Chaos. To ostatnie zlecenie. Jego. Ja natomiast nie zamierzam kontynuować działalności dla innego patrona z Syndykatu. Inaczej – grupa zadaniowa zostaje rozwiązana. Poza tym Genewa jest daleko i nie zamierzam do niej się wybrać… Mam nadzieje, ze nie zabolało?

- Szczerze! Nie mam dzieci. Czasami myślę o macierzyństwie, ale szybko mi przechodzi ten stan. Mówiąc to zaczęła się serdecznie śmiać… To co? Przygotowany na walkę ze mną, skoro to kilka kroków?

- Wiesz, to coś innego ryzykować swoje? Gdy reprezentujesz stół jesteś wygrana. Tu nie licz na zaprojektowaną przewagę…

- Nie znasz mnie! Chodź. Nie marudź. Aha. Ta rzeźba to macierzyństwo. To płód. Życie… Jesteś sprytny Jacob. ustawiłeś mnie drugi, albo trzeci raz - nie będę sobie wystawiała ponownie dwójki. Edukację skończyłam już dawno i daleko mi do socjalizacji szczurów. Zresztą teoria przereklamowana…

- Jak większość szukania odpowiedzi…

- Czy masz jeszcze jakieś tajemnice zanim usiądziemy do gry… Mówiąc to wsunęła swoja rękę do jego płaszcza i mocno ujęła jego dłoń…

- Tak. Jestem inwigilowany. Wszystko co piszę w lesie i przez telefon…

- Wiem. Twoja pisemna instrukcja była jasna. Poza tym domyśliłam się wcześniej, po sposobie twojego rodzaju opowiadania półsłówkami – gestami - tutejsze służby…?

- Gorzej. Bufor służb. Sieć układu kilku stacji radiowych. Jedna z nich ma prowadzącą technikę w tym zakresie. Bezobjawową – no prawie, czasami zawiesza oprogramowanie. Nie o to jednak teraz mi chodzi, aby tłumaczyć szczegóły techniczne. Natomiast to co zbiorą idzie powietrzem, eterem, stąd kilka stacji śledzących tę stacje ma to u siebie. Jestem Królem Eteru. Mówiąc to Jacob roześmiał się serdecznie…

- Jak jest w kawalerce u ciebie?

- Jest czysta, to znaczy bez podsłuchów i przejmowaniu sygnałów. Na razie. Ale kiedyś się wyda i ta lokalizacja. Stąd zasady ostrożności, które już poznałaś.

- Jakoś to przeżyje… Podobny schemat przekazywałam Davidowi jakiś czas temu. Dostałam go od Chaos. To było dziwne spotkanie po latach. Nie chciał kontynuować naszej znajomości…

- To nie jest istotne Sylvia. Zapraszam do Jaskini Hazardu. To tutaj…

Kasyno było pełne gości, w powietrzu pomimo specjalnie zaprojektowanej klimatyzacji pozwalającej zmniejszyć odczuwalność ludzkiego potu i dymu papierosowego czuć było zapach nikotyny. Jacob i Sylvia usiedli wygodnie przy maszynie, w symulatorze zadań specjalnych. Niczym nie różniąca się gra od klasycznych zasad rulety oprócz faktu, że nie ma przy niej krupiera… Maszyna powtarzała swoje czynności, dźwięk podnoszonego talerza który połykał kule w swojej głębi tajemnicy mechanizmu wprawiał w podświadomy stan - rozróżniania innego postrzegania - czasu. Rytmu cyklu…

Jacob spoglądał na pozostałych graczy. Wietnamczyk obstawiał tylko znanym mu systemem. Kilkanaście tysięcy na jedno rozdanie. Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa i małą korektą częstotliwości można było policzyć chwilę jego nieskrywanej radości i okazywanej złości przy pominięciu jego oczekiwań. Drugi z graczy obstawiał jeszcze wyżej. Znany w kasynie bywalec – właściciel kilku butików i fabryk w ciągu godziny przegrał wartość standardowego samochodu; co jednak nie zrażało go do zmiany stylu jego gry. Bywały dni, ze wychodził wygrany w zadowoleniu topniejącego jego majątku…

Minęła piata godzina zmagań z losem. Sześciogodzinny maraton, niczym sesja na międzynarodowym parkiecie handlu derywatami… Nowi gracze przychodzili i odchodzili. Jacob kątem oka obserwował waleczność Sylvii. Nie okazywała emocji. Widać było doświadczenie wyniesione z dwóch lat pracy krupiera…

- Wypłacamy zakład?

- Okej! Mam już dosyć!

Oboje stali w kolejce do kasy. Po odbiór nagrody ich umiejętności.

- Z tego co widzę, to pozwolisz, że postawie drinka? To co masz nie wystarczy na kawę - tutaj…

- Łobuzie – emocje opuściły Sylvię i zaczęła się śmiać z byle czego, z każdego gestu, z każdego gracza… Nie daruje ci tego.. Miałeś przewagę – znasz maszynę…

- Nie znam; to maszyny losowe, nie wasze strzelanie palcami… Na tarczy!

- Skąd wiesz?

- Nie chcesz wiedzieć – chodźmy do barku…

- Miałeś znajomą krupierkę? Mówiąc to usadowiła się na wysokim stołku i poprosiła wielokolorowy drink nowojorskich drapaczy chmur.

- Partnerkę, przez kilka lat. Poza tym? Ruleta francuska – sama rozumiesz? Jedna z form szkolenia…

- Twoje zdrowie w takim razie – mistrzu!

Mówiąc to roześmiała się serdecznie…

- Twoje zdrowie! Choć zbieramy się. Przedstawię dalszy plan gry. Spacerem mamy godzinę do naszego lokum…

W trakcie spaceru Sylvia wyraźnie skupiona – wsłuchiwała się w monolog Jacoba…

- Niedługo Jean cie odbierze. Wrócisz do Genewy. Poprosisz o kilkutygodniowy urlop… Nie wiem jeszcze wszystkiego, ale skoro wyraziłaś zgodę na dalszą propozycję to część biznesową przedstawi już najprawdopodobniej Chaos. To co z nim ustaliłem: gdy wrócisz przejdziesz specjalne szkolenie dywersyjne pod moim okiem. Koło lasu jest kilka opuszczonych wyrobisk. Nauczę cię detonować niekonwencjonalne ładunki wybuchowe. Taki kapiszonik. Nie narażę cię na niebezpieczeństwo, wiec bez zmartwień. Po prostu zrobimy kilku redakcjom dziennikarskim psikusa. Pod ich wozami transmisyjnymi. Przerzucamy fałszywki. Skoordynujemy to w ramach dezinformacji. Ja podłożę te ładunki, musisz tylko nauczyć się nie bać. Druga część planu jest taka, że w tym czasie nauczysz się również posługiwać się specjalnym programem inwestycyjnym. Kasyno jest elementem treningu, nauczę cię wiedzieć inaczej, postrzegać, widzieć to czego inni nie widzą. Będziesz inwestować w naszym imieniu na giełdach nasz fundusz rezerwowy. Możesz go nazwać rentierskim. To rodzaj zabezpieczenia, które dokonywaliśmy na czas przejścia w stan spoczynku Chaos. Jean był koordynatorem rezerw. Program jest unikalny, niszowy, nigdzie nie był publikowany. Stanowi go zbiór strategii kombinacyjnych wraz z oprogramowaniem. Miły prezent ode mnie dla niego. To był ukryty projekt… Wie, że go zbudowałem, ale jak wiesz nie widziałem go ponad dwie dekady… Resztę instrukcji przywiezie Jean… Zadowolona?

- Co z moją pracą zawodową? Dużo zawdzięczam Chaos…

- Wiem Sylvia. Jeżeli Chaos odchodzi z Syndykatu, a odchodzi, potraktuj to jako pewnik, wtedy Pierożek nie będzie miał sentymentów. Wykosi, wytnie, zniszczy całą jego kadrę. Ciebie też. Oni się już nie dogadają… Weszli w inne niekompatybilne światy. Życie Sylvia. Życie… Dlatego też otworzysz w Genewie - dla nas - prywatną fundację. Ona założy prywatny fundusz inwestycyjny. Witam na pokładzie – panią prezes… Czerwono krwisty rubin doczeka się odpowiedniej oprawy… Chaos potraktował cię jak swoje przybrane dziecko. Protektor! Nie wiesz tego ode mnie, to niejawna informacja. Twój ojciec był jego najmłodszym bratem. Rozdzielili ich w trakcie okupacji niemieckiej. Tego nawet nie wiedziało wojsko…

- Jest jeden szkopuł w tym planie Jacob, powiedziała cicho lekko zszokowana Sylvia. Twierdzisz, że nie będziesz odwiedzał Genewy!

- Nie martw się tym… Sava?

- Sava! Łobuziaku. Sava…


https://www.facebook.com/profile.php?id=61555025342937

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura