KM-ka „pędziła”, a wraz z nią wczesnopopołudniowi powracacze do domów po zużytym pracą dniu. Wszystkie okna pozamykane, taka polityka, czy wiosna, lato, jesień, zima, w nowych pociągach okna są szczelnie zamknięte, to nic, że upał czerwcowy zgniata ciężarem swej presji, podróżujący wytrzymają, muszą.
Najpierw siedziałem i czytałem. Siedzący naprzeciwko mnie niepełnosprawny mężczyzna poprosił, żebym otworzył okno. Nie odmówiłem i usłużnie spróbowałem sprostać wyzwaniu. Okazało się to jednak niemożliwe, ponieważ okienko było zaplombowane, w związku ze wspomnianą powyżej polityką zarządu i w związku z rzekomo mającą działać klimatyzacją (dodam tylko szybko, że klimatyzacja nie działała). Dwie stacje później musiałem ustąpić miejsca starszej pani, więc podróż odbywałem stojąc, ale zawzięcie czytałem nadal książkę, oszukując się, że jest fajnie, żem szlachetny, żem młody…
(Przy okazji podaję tytuł czytanej przeze mnie książki, był to „Kompleks Portnoya”).
Lecz zamiast odczuwać ulgę przychodzącymi i wywoływanymi, z wyobraźni Rotha obrazami, ich przekaz powodował coraz silniejsze urojenia, dreszcze, ból i kurczenie w pewnym miejscu (jak ktoś doczytał tę książkę do 50 strony, wie o czym mówię, szczególnie faceci… nawiasem mówiąc, w sytuacji, gdy książka nie za bardzo mnie pociąga, mam dylemat, czy czytać ją dalej, czy zostawić na inny czas, albo pożegnać, zawsze mam z tym problem, i daję szansę książce do 50 strony, wówczas podejmuję decyzję, czy brnąć w jej treść, czy nie. Przyznaję od razu, że najczęściej brnę dalej, bo szkoda mi tych 50 stron i „przeczytanego” czasu, ale nie zawsze wychodzi mi to na dobre z punktu widzenia estetycznego. Harry Mathews powiedział kiedyś, że nie warto tracić czasu na niektóre książki, nawet jeśli uważane są albo za bestsellery, albo za klasyki, a ja wciąż się tego muszę uczyć na nowo).
Kilka minut później przyszło znużenie w wyniku coraz cięższego powietrza, otoczony gromadą pasażerów, dusiłem się w dotkliwych wydechach dwutlenku węgla, a pociąg wlókł się niemiłosiernie wolno do docelowej stacji.
Poszukiwałem słów, które mnie, na jakiś czas przynajmniej, wyzwolą z tego ścisku, gwaru, zaduchu ludzkich ciał, i kiedy rozświetlałem pamięć resztkami sił, przygniatany wyziewami galaretowej lawy kwaśnego potu moich sąsiadów, na wołanie o pomoc odpowiedział mi Karol. Przypomniał mi się jego wiersz „Élévation” znany w przekładzie Wisławy Szymborskiej. Ponieważ znam go na pamięć pozwalam sobie go przytoczyć po polsku właśnie:
Nad doliny, nad góry, jeziora i morza,
Nad chmury, poza kręgi słonecznych promieni,
Poza kres wypełnionej eterem przestrzeni,
Dalej niźli sięgają sferyczne przestworza,
Unosisz się, mój duchu, i lżejszy od tchnienia
- Jak doświadczony pływak niesiony na falach -
Nurzasz się w bezgranicznych i bezdennych dalach
Z samczą pożądliwością nie do wysłowienia.
Unieś się ponad ziemię owiniętą morem
- Duch tym czystszy się staje, im wyżej ulata -
I ogniem, który płonie w kielichu wszechświata,
Zachłyśnij się i upij jak boskim likworem.
Kres jałowym marnościom, kres wszelkim niedolom,
Pod których się ciężarem istnienie ugina;
Szczęśliwy ten, co skrzydła szeroko rozpina
Szybując ku świetlistym pozaziemskim polom!
Szczęśliwy, czyje myśli zdolne są do lotów,
Kto z chyżością skowronka wznosi się nad chmury
Na życie spoglądając z wysoka i który
Rozumie mowę kwiatów i niemych przedmiotów!
Ale było mi za mało, nie czułem zanadto ozdrowieńczych efektów działania liryki, choć, pocieszałem się: przynajmniej minęło kilka minut do mojej stacji.
Szukałem dalej pomocy, książka mnie raczej zniesmaczyła (choć w sumie aż tak pruderyjny nie jestem, twórczość Celine’a, czy Kundery nie jest mi obca), poezja też nie zadziałała zanadto, i kiedy się martwiłem gdzieżby tu uciec, w sukurs zbolałemu ciału przyszedł pewien znany obraz Caspara Davida Friedricha,„Der Wanderer über dem Nebelmeer“.
Wspomnienie płótna tego niemieckiego romantyka namalowanego w 1818 r., orzeźwiło mnie, dzięki niemu odbyłem, można by rzec, podróż w podróży, i doświadczyłem prawdziwego wzlotu ponad ciężką materię.
Pomimo upalnego dnia, przez moment, wydało mi się nawet, że nieco chłodniej zrobiło się w środku gnuśnego pociągu.
Potem musiałem już wysiadać. Byłem naprawdę wolny.
