Dalibor Kot Dalibor Kot
348
BLOG

Przypadek Niesiołowskiego a sprawa polska (1): 2005–2006

Dalibor Kot Dalibor Kot Polityka Obserwuj notkę 1

Bulwersująca sprawa pana Niesiołowskiego, mimo pewnej prostoty i przewidywalnosci, zawiera szereg ciekawych aspektów i nasuwa wiele politycznych wspomnień, skojarzeń, analogii. Zacznijmy od roku 2005, gdy PO z ledwie skrywaną wrogością podeszła do rozmów z PiS na temat powszechnie oczekiwanej koalicji zwanej POPiS-em. Ze strony PO padło m.in. żądanie transmitowania rozmów przez telewizję, co nie jest normalną praktyką. Nawiasem mówiąc, to już 7 lat jak PO tresuje polskie społeczeństwo w nienawiści – to epoka, która wiele zmieniła. Epoka, która powinna wreszcie się zakończyć. Na początku tej epoki ukryty system medialno-polityczny został przestawiony na nowe tory, czego rezultatem jest dość prymitywna propaganda – maszynka do prania mózgów, która przy każdej okazji stara się wspierać PO i niszczyć PiS.

Wróćmy do niedoszłego POPiS-u. Pamiętamy, że PO postawiła nierealne ultymatywne warunki dla stworzenia tej koalicji nazwane szyderczo „21 postulatów”. Z dzisiejszego punktu widzenia interesująca jest oddzielna sprawa stanowiska wicemarszałka Senatu z PO. Zgodnie z parlamentarnymi zwyczajami każdy z głównych klubów mógł wysunąć swojego kandydata na wicemarszałka (tak w Sejmie jak i w Senacie), ale PiS nie zgadzał się na Niesiołowskiego. Spór o kandydaturę Niesiołowskiego został wykorzystany do medialnych ataków na PiS. Strona PO przedstawiła tę sprawę jako dowód na brak dobrej woli ze strony PiS. W mediach wskazywano, że odrzucenie przez PiS kandydatury Stefana Niesiołowskiego na wicemarszałka Senatu ostatecznie przypieczętowało zamknięcie rozmów o koalicji.

Brak zgody PiS na kandydata PO – Niesiołowskiego – rzeczywiście wydawał się wówczas dla publiczności niezrozumiały i został skutecznie wykorzystany jako jeden z argumentów, że to PiS nie chce koalicji. Czas – w tym ostatnie wydarzenia (11.05.2012 przed Sejmem) – pokazał, że Jarosław Kaczyński miał słuszność. Po raz pierwszy wykazał się ostrożnością, nie przyjmując Niesiołowskiego do PiS w 2001 roku. Dziś jest jasne, że Niesiołowski starałby się skompromitować PiS lub wyczekałby i wybrał taki moment i taką formę pożegnania z PiS, by wyrządzić maksymalne szkody, podobnie jak było to w przypadku Sikorskiego i innych. Kaczyński musiał już wówczas znać słabość Niesiołowskiego do postkomunistycznego układu a także odrzucający sposób bycia tego polityka, czyli demonstracyjną wściekłość ledwie utrzymywaną na granicy patologii.

W chwili szczerości tuż po wygranej Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem w wyborach prezydenckich Komorowski powiedział, że „koalicja z PiS nie ma sensu”. Później jednak tę wypowiedź zatuszowano i PO zaczęła pozorować gotowość do rozmów. W rzeczywistości było to pasmo oskarżeń, zaczepek i prowokacji ze strony tej partii przy jednoczesnym głośnym oskarżaniu PiS o jak najgorsze intencje. Taką taktykę PO stosuje zresztą do dzisiaj. Będąc u władzy od wielu lat, PO unika realnego rządzenia krajem, zadowala się ochroną interesów postkomunistycznych elit, trwaniem przy władzy i niszczeniem PiS niezależnie od kosztów. W 2005 wysunięcie kandydatury Niesiołowskiego było po prostu jednym z wielu konfrontacyjnych posunięć PO.

W tym miejscu szerzej omówię elementy propagandowego przemysłu uruchomionego w 2005. U widzów nieustannie nakręcano negatywny stosunek do PiS, przy czym nie miało to nic wspólnego z debatą czy sporem politycznym. Nie chodziło zwyczajnie o to, że system medialno-polityczny prezentował odmienne poglądy czy recepty dla Polski. Właściwie niewiele to miało wspólnego z jakimikolwiek poglądami (choć na potrzeby pewnego segmentu wyborców PO i media stosowały jeszcze zasłonę liberalizmu gospodarczego). Konsekwentnie tworzono atmosferę czy wrażenie ogólnospołecznego sprzeciwu w stosunku do ówczesnej władzy PiS o następujących. Ten sztuczny sprzeciw składał się z następujących elementów:

1. Bardzo ordynarna nienawiść do PiS widoczna w ciągłym odnoszeniu się do powierzchowności braci Kaczyńskich. Społeczeństwo było wręcz bombardowane zdjęciami, na których Jarosław lub Lech Kaczyński byli kadrowani tak, by wyglądali na komicznie niskich lub mieli marsowe oblicza, otwarte usta itp. Media nagle zapomniały o grubym i niskim Wałęsie oraz o równie niskim i groteskowo chudnącym i opalonym każdorazowo przed wyborami Kwaśniewskim. Fakt, że Lech i Maria Kaczyńscy byli najpiękniejszą parą prezydencką nie miał szans przebić się do opinii publicznej, dopóki nie zginęli. Nawet nazwisko Kaczyński było – według ludzi aspirujących do inteligencji – tematem do niekończących się niewybrednych żartów o „kaczej grypie”, „polowaniach na kaczki” itd. Był też neologizm, potworek językowy wymyślony w celu dokuczenia Kaczyńskim, czyli „kaczyzm”. Do dziś na forach „Gazety Wyborczej” czy TVN24 dominuje internetowa tłuszcza popisująca się głównie genitalnymi przeinaczeniami nazwy PiS. Przykład dali im polityczni idole: Senyszyn (profesor!) ze swoim „IV RP poszła w PiS-du” czy Drzewiecki, który o politycznej konkurencji mawiał „pisiory”. Mało tego, typowy, mieniący się wykształconym, wyborca PO dostawał szewskiej pasji na samą myśl o tym, że Jarosław Kaczyński ma kota Alika, nie ma żony i mieszka z mamą. Pamiętam odcinek telenoweli, w którym jedna z głównych bohaterek rozmawia przez telefon z koleżanką, która zwierza się ze swojego romansu: „Kawaler? ... I ma kota? ... To ty lepiej uważaj, tacy są niebezpieczni.”

2. Sianie paniki przed urojonym despotyzmem PiS. Posługiwano się tu prowokacjami polegającymi na wymuszonym uruchomieniu prokuratury przez nagłośnienie czynów ściganych z urzędu, tak jak w sprawie znieważenia prezydenta przez bezdomnego Huberta, a następnie zupełnie bezprzedmiotowym groteskowym wielomiesięcznym grzaniu takiego tematu przez media i systemowych polityków. A przecież za czasów rządu PiS każda sprawa tego typu była błyskawicznie umarzana. Nagłaśniano listy i konferencje w obronie rzekomo zagrożonej demokracji. Medialne postacie takie jak Kwaśniewski czy Marcinkiewicz bez dowodów ogłaszały publicznie, że są podsłuchiwane. Na forum Unii Europejskiej alarmowano, że w Polsce Kaczyńskich na ulicach bije się żydów (sic!). Konieczność obrony demokracji stała się stałym tematem medialnych debat. To nieustanne pranie mózgu miało wytworzyć w społecznej świadomości poczucie, że opresja państwa zagraża każdemu obywatelowi. I rzeczywiście ludzie żyli w irracjonalnym przeświadczeniu, że panuje „duszna atmosfera”, która jest nie do zniesienia i którą może przerwać tylko przekazanie władzy PO.

3. Pogarda była chyba najważniejszym elementem tej nagonki. Już w 2005 Tusk w swoim przemówieniu zaszufladkował patriotyczną część społeczeństwa jako „moherów” i ten stygmat media podtrzymywały bardzo długo. Socjotechnicznie rozegrano młodzież. PiS przedstawiono jako partię nierozumiejącą młodzieży, a PO jako partię wzajemnie identyfikującą się z młodzieżą, kojarzoną z internetem, luzem, zgrywą. Elementem kampanii pogardy była w tym przypadku akcja „Zabierz babci dowód”. Ta akcja miała na celu utwierdzić mobilizację frontu młodzieży przeciwko PiS. W domyśle pozostawiono oczywiste założenie tej akcji, że dowód należy zabrać starym wyborcom PiS, ale nie starym wyborcom PO. W tamtym czasie, według dużej części nominalnie wykształconych Polaków, dla odrzucenia PiS niepotrzebne było wchodzenie w dyskusję z jakimikolwiek argumentami. Wystarczyło kilka wdrukowanych w ich świadomość pogardliwych haseł typu „moher”, „niezaradny”, „etatysta”, „faszysta”, „bolszewik”, „Lepper”, „Giertych” i wszyscy wiedzieli, o co chodzi.

Za sprawą takich polityków jak Niesiołowski, Palikot i im podobni oraz odpowiednio ukierunkowanej propagandy nastały czasy prawdziwie orwellowskiego dwójmyślenia. Polegało to na fali nienawiści i ogromie obraźliwych treści skierowanych przeciwko Kaczyńskim i PiS funkcjonujących w przestrzeni publicznej. Działa to do dzisiaj. Jedna strona dwójmyślenia to nieustanne epatowanie publiczności ciężkimi epitetami przeciwko PiS, przy czym media podają takie informacje nie tyle z oburzeniem, co z ledwie skrywaną satysfakcją. Druga strona dwójmyślenia to tropienie agresji w wypowiedziach członków PiS. Wypowiedzi te są przez media tropione, rozbierane na części pierwsze i pozbawiane kontekstu w celu wmówienia ludowi, jacy to są ninawistnicy. Następnie takie wypowiedzi są wałkowane przez miesiące, a nawet lata, stając się w końcu catchphrase – elementem świadomości społecznej. Do dziś wypomina się Lechowi Kaczyńskiemu „spieprzaj, dziadu”, skrzętnie unikając przytaczania nagrania tej sytuacji. A na nagraniu widać wyraźnie, że śp. prezydent, wówczas kandydat na prezydenta Warszawy, został najpierw zwyczajnie zaatakowany przez krewkiego mężczyznę.

W ramach narzuconego społeczeństwu dwójmyślenia Niesiołowski wielokrotnie wprost porównywał Jarosława Kaczyńskiego do Władysława Gomułki i to w formie świadomie chamskiej, prowokacyjnej: „ten sam skrzekliwy głos”, „podobieństwo dotyczy głosu, typu łysiny, łupieżu, a nawet sposobu trzymania się mównicy”. Media upowszechniały taki styl mówienia i myślenia o Kaczyńskich, ale w ogóle nie tworzyły w świadomości widzów związku między tym chamstwem a Niesiołowskim czy ogólnie PO. A przecież PO reprezentował także Palikot... Z drugiej strony retoryczna, wiecowa uwaga Jarosława Kaczyńskiego „oni są tam gdzie stało ZOMO”, kiedy w ogóle nie zaatakował nikogo personalnie, na lata stała się koronnym argumentem systemu na agresję wzniecaną rzekomo wyłącznie przez PiS.

Uważni obserwatorzy polityki przekonali się więc szybko, że Kaczyńscy słusznie w 2005 nie dopuścili Niesiołowskiego do funkcji, której istotą jest godne reprezentowanie polskiego państwa. Świadczyły o tym już bardzo agresywne ataki Niesiołowskiego w 2006, m.in. te, w których obraźliwie porównywał Kaczyńskiego do Gomułki. Większość telewizyjnej publiczności, z konieczności polegająca na skrótowych przekazach i krzykliwych telewizyjnych debatach, przekonała się o tym, jaka jest prawdziwa twarz Niesiołowskiego o wiele później. Czasy się zmieniły i dziś Niesiołowski jest wicemarszałkiem Sejmu. Ostatnich niegodnych czynów – słownego i fizycznego ataku na dziennikarkę – dopuścił się właśnie jako wicemarszałek polskiego Sejmu. W świetle tego zdarzenia, które dla społeczeństwa jest też przykładem płynącym z góry, jakże celnie brzmi zdanie Kaczyńskiego, które wypowiedział tego dnia kilka godzin wcześniej: Hitler marzył, by Polacy osiągnęli poziom takiego moralnego dna, jakie serwuje nam Platforma Obywatelska. My dziś często zapominamy, że śmiertelni wrogowie Polski trafnie postrzegali zniszczenie wysokiej kultury naszego narodu jako klucz do ujarzmienia go. Przez ostatnie 7 lat cel ten jest realizowany rękami ludzi takich jak Stefan Niesiołowski.

Dalibor Kot
O mnie Dalibor Kot

Polska na kursie, na ścieżce.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka