Instytut Pamięci Narodowej to instytucja o wieloaspektowej działalności. Składa się między innymi z pionu śledczego, komisji zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, pionu dydaktycznego. Zajmuje się także sprawami służb bezpieczeństwa PRL i ich współpracownikami. Ta ostatnia, prawdopodobnie jedna z najmniejszych części IPN-u, jest podstawą do politycznej walki. Oskarżenia o upolitycznienie instytutu padają od dłuższego czasu. A właściwie od czasu, gdy szefem IPN został Janusz Kurtyka i napisał wstęp do pewnej książki. Wybrany został przez Sejm przy poparciu posłów PiS i PO. Osoba wydawała się wygodna dla wszystkich. Uznawano Kurtykę za bezstronnego specjalistę, gwaranta dobrej działalności instytutu. Jego kadencja jako prezesa dobiega końca w tym roku. Stąd nagły pośpiech w procesie zmian w IPN-ie.
Instytut działał samodzielnie, jawnie i dobrze. Świadczy o tym poszerzenie jego obszaru działalności. Każda szkoła korzysta dziś z materiałów tego organu dotyczących historii Polski z wielu okresów. Złe słowa na temat samego instytutu rozpoczęły się po opublikowaniu pracy dwóch historyków młodego pokolenia: Piotra Gontarczyka i Sławomira Cenckiewicza. Praca ta dotyczyła TW „Bolka”, a właściwy jej tytuł to „SB, a Lech Wałęsa”. Od czasu wydania przez IPN tej książki rozpoczęła się polityczna nagonka na instytut i jego szefa. Szybko przyklejono mu łatkę „pisowskiego”, symbolu zła reżimu „kaczystowskiego”. Oskarżenia padały głównie ze strony skupionej wokół zwolenników Lecha Wałęsy. Sam legendarny przywódca „Solidarności”, na słuch o tej książce wyklinał jej twórców i instytut. Jestem w stanie stwierdzić, że właśnie ta publikacja była podstawą do dzisiejszych zmian w instytucie. Ta jedna książka postawiła krzyżyk na całej spuściźnie historycznej tej organizacji. Nikt nie zakwestionował jej fachowości. Nikt nie zarzucił braku profesjonalizmu autorom. Nikt nie znalazł w niej żadnego kłamstwa. Mimo wszystko, ta książka zaważyła na losie IPN-u i jego szefa.
Proponowane zmiany w celu „odpolitycznienia” skierowane są na „upolitycznienie”. Skąd taki wniosek? Do tej pory szefa instytutu zatwierdzano i odwoływano większością 3/5 głosów w Sejmie. Co musiało być owocem koncyliacji różnych środowisk politycznych. Łatwo wywnioskować, że proponowana w nowym projekcie większość zwykła nie może posłużyć do odpolitycznienia, nieupolitycznionego IPN-u. Wystarczy przypadkowa większość, aby szefa zmienić. Nie wspominam o procederze wyłaniania kandydatów na prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Będą mogły mieć na niego wpływ osoby, które współpracowały z władzami komunistycznymi w naszym kraju.
Szkodliwy jest zapis mówiący o możliwości sprawdzenia, co zostało po współpracy w aktach IPN-u przez agenta, bądź współpracownika. Za Zbigniewem Girzyńskim można stwierdzić, że jest to faktyczny koniec lustracji. Każdy ubiegający się o urząd publiczny zanim złoży oświadczenie będzie już wiedział, co po nim zostało w aktach. Będzie możliwość zastrzeżenia tzw. danych wrażliwych, po za TW i funkcjonariuszami.
Kolejną trudną do zrozumienia reformą jest nowy system kierowania IPN-em. Zadania wyznaczać będzie Rada IPN, prezes posłuży tylko ich wykonaniu. Prowadzi to do rozmycia odpowiedzialności oraz do możliwości politycznego sterowania kierownikiem instytutu.
IPN ma także przed sobą trudne zadanie. Musi upublicznić wszystkie zasoby do 2012 roku. Graniczy to z cudem. Wiele dokumentu z kilkunastu milionów nie jest usystematyzowane, nie są one wprowadzone do rejestru informatycznego. O sprawności działania instytutu do tej pory, mówi choćby czas oczekiwania na oczekiwane dokumenty. Podczas gdy w niemieckim odpowiedniku, posiadającym archiwa STASI, trwa to nawet rok, to w polskim instytucie niewiele ponad trzy tygodnie.
Mało jest obrońców nowego projektu konstrukcji Instytutu Pamięci Narodowej. Krytykują go historycy, krytykują go publicyści. Oprócz polityków można usłyszeć negatywne opinie choćby prof. Andrzeja Paczkowskiego i wdowy po wielkim polskim bohaterze z okresu II wojny światowej i początków Polski Ludowej, będącej sumieniem ludowców. W gronie zwolenników zmian znajdują się zagorzali przeciwnicy lustracji oraz obrońcy prezydenta Wałęsy. Ta grupa najchętniej zlikwidowałaby IPN, a ustawa przyjmowana przez nią pozytywnie jest podstawą do wysunięcia tezy, że osłabia ona instytut. Zauważalny jest także inny fakt. Piszę o nim piątkowa „Rzeczpospolita”. Po raz pierwszy w wolnej Polsce partia obozu postsolidarnościowego sprzymierzyła się w sprawie lustracji i postrzegania PRL z obozem postkomunistycznym.
Znaczącym jest, jak jedno wydawnictwo może zaważyć na losie całej instytucji. Koalicja skupiona przeciwko instytutowi wygrała tę walkę. Martwię się, żeby nie powstała imitacja pamięci narodowej. Historia, która omija trudne tematy. Głównie ze względu na strach autorów przed zarzuceniem niepoprawności politycznej. Z instytutu pozostanie po tej reformie niewiele. Jego powolne dogorywanie jest realizowane od kilku lat, choćby poprzez obniżanie co roku, budżetu tej instytucji. Sam proces uchwalania nowej ustawy, pokazuje jak bardzo politykom zależy na upolitycznieniu tej organizacji.
Inne tematy w dziale Polityka