Z legend morskich możemy się dowiedzieć, że piękne stwory – pół kobiety, pół ryby – zwabiały swoim śpiewem żeglarzy, a nawet nadbrzeżnych gapiów, hipnotyzując ofiary, a potem często je zabijały. Prawdę, że nieszczęśnicy mieli do czynienia w połowie z zimną rybą, skrywała morska toń. Na powierzchni bowiem podziwiali obfite, kuszące kształty niewiasty.
Dzisiaj Rosja mami syrenim śpiewem elity narodowe, nie tylko zresztą w Polsce. Często wspiera dyskretnie lub całkiem jawnie narodowców z państw kłócących się o konkretne problemy. Agentura rosyjska na Ukrainie robi, co może, żeby rozwinął się tam ruch neobanderowski. Rosja ma tu zresztą ogromne pole do działania, bo poza werbunkiem zwykłych agentów może dać medialne wsparcie konkretnym organizacjom, wskazując je jako… najgorszych wrogów Rosji. Przy obecnych antyrosyjskich nastrojach to gigantyczna promocja. A lansują przede wszystkim radykałów. Słabość ukraińskiego państwa powoduje też, że Rosjanie dosyć łatwo mogą wykończyć jakiegoś polityka, podrzucając dowody, że jest on agentem Kremla.
W Polsce prowadzona jest podobna operacja, która naśladuje te wcześniejsze, znane z historii. Najmniej subtelna, ale za to bardzo skuteczna była operacja targowicka. Tam grupa oligarchów, ogłupiałych ze strachu przed reformami i „nowinkami z Zachodu”, poprosiła władcę Rosji o pomoc w walce o starodawne prawa. Większość z przerażeniem zobaczyła potem, że caryca zamiast pomocy, dokonała rozbioru Polski. Prawdziwą agenturą była garstka. Reszta to uważający się za patriotów durnie. Strach przed Zachodem, Ukraińcami, Żydami zawsze był pożywką rosyjskich służb. To, jak Rosja rozgrywała Polaków, pokazuje historia ówczesnej „Gazety Warszawskiej”. Straszyła zachodem i zepsuciem wiążącym się z reformami Sejmu Wielkiego. Czyli tworzyła atmosferę niezbędną dla ideologii targowicy. Pochwalne teksty zamieszczano oczywiście o Rosji i Prusach. Nie zabezpieczyło to jej istnienia i po drugim rozbiorze Rosjanie wstrzymali jej wydawanie. Dopiero kiedy Polska całkiem upadała, „Gazeta Warszawska” dostosowała się w pełni do nowej rzeczywistości. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z dzisiejszą „Warszawską Gazetą”. Tej Rosjanie nigdy by tak nie potraktowali. Pismo tworzone przez wychowanków Giertycha i Tomasza Lisa oraz ludzi służb specjalnych idealnie wpisuje się w przesuwanie Polski na wschód.
Ale dzisiaj problem ofiar syreniego śpiewu Putina to nie jedno czy drugie pismo. Operacja awantury z Żydami czy Ukraińcami, przygotowana po wielu stronach barykady, czyli naszej, ukraińskiej, żydowskiej i amerykańskiej, miała doprowadzić do całkowitej izolacji Polski. Mieliśmy popaść jednocześnie w konflikt nie tylko z Berlinem, Paryżem i Brukselą – co przy walce o pozycję w UE jeszcze mogę zrozumieć – lecz także z Kijowem, Wilnem, a na koniec z Waszyngtonem i Jerozolimą. O mały włos byłby jeszcze konflikt z Budapesztem po głosowaniu w sprawie Tuska. Ten sam senator, który teraz został zawieszony za używanie nazistowskich materiałów, próbował demonstrować przeciwko Orbánowi rok temu w czasie narodowego święta Węgrów. To ostatnie, co wypada polskiemu politykowi za granicą. Oczywiście senator nie był jedynym, który chciał awantury z Węgrami.
Syreni śpiew ludzi Putina polega na tym, że jego ofiary słyszą piękną, narodową muzykę, ale kiedy się przybliżą, są pożerane przez zimnego, cuchnącego potwora rosyjskiego imperializmu. Poznać tę muzykę można przede wszystkim po tym, że zawsze nawołuje do waśni wśród narodów, które znalazły się w kręgu zainteresowania Moskwy. Jak się okazało, nie są na nią odporni nie tylko Ukraińcy, Litwini czy Polacy, lecz także doświadczeni politycy w Izraelu, a nawet kongresmeni w USA.
Tekst pochodzi z najnowszego tygodnika "Gazeta Polska" nr 10/2018 data 07.03.2018