Tomasz Witowski Tomasz Witowski
445
BLOG

Senna miał być ostatni. Niestety nie był...

Tomasz Witowski Tomasz Witowski Formuła 1 Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Jules Bianchi nie żyje. 25-latek zmarł na skutek obrażeń, których doznał podczas Grand Prix Japonii 5 października ubiegłego roku. Wtedy to panowały trudne warunki pogodowe i Jules nie zapanował nad bolidem i uderzył w dźwig, który wyciągał inny bolid. Od tamtej pory był w śpiączce. Miał ogromnego pecha. Kilka centymetrów w lewo lub w prawo i nic by się nie stało. Gdyby safety car wyjechał wtedy na tor... No właśnie, gdyby...

Ostatnim kierowcą F1, który zginął wskutek wypadku na torze był legendarny Brazylijczyk Ayrton Senna, który zginął 1 maja 1994 roku podczas Grand Prix San Marino na torze Imola. Miał 34 lata. Senna to bohater narodowy Brazylii, jeden z najlepszych kierowców w historii F1. Dzień wcześniej zginął Austriak Roland Ratzenberger. Od tego czasu znacznie poprawiono bezpieczeństwo kierowców. 

Zazwyczaj najniebezpieczniejsze są wypadki wyglądające zwyczajnie. Oglądając wypadnięcie z toru Senny może się wydawać, że to wypadek jakich było dziesiątki. Dużo groźniej wyglądał wypadek Roberta Kubicy w Kanadzie.

W sporcie wyścigowym, w którym kierowcy jadą ponad 300 km/h będą zdażały się niebezpieczne wypadki. To nieuniknione. Ale o wszystkim i tak decyduje szczęście i te kilka centymetrów, które decydują o życiu lub śmierci. Tak było w przypadku Ayrtona, który nie złamał żadnej kości, a mimo to zmarł. Teraz Jules także miał wielkiego pecha. Miał 25 lat i był uważany za jeden z największych talentów. To są najszybsi kierowcy na świecie i wiedzą na co się decydują. Mimo wszystko nie krytykowałbym zasad bezpieczeństwa współczesnej F1, bo jest ona na wysokim poziomie. 

Członek partii Prawo i Sprawiedliwość.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport