W ubiegłą sobotę, obok bankomatu, zaczepił mnie jeden człowiek, który przedstawił się jako jogin z Himalajów. :) Oświadczył mi, że mam "cudowną aurę" (nie mam aury), jestem dobrym człowiekiem (od kiedy? :) ), oraz to, że czerwiec będzie super szczęśliwy. Napisał na karteczce "szczęśliwe dni czerwca" zmiął w kulkę i wraz z inną, drewnianą, wręczył mi jako "przynoszące szczęście" gadżety. Potem zadał kilka pytań a moje odpowiedzi zanotował. Następnie zabrał ode mnie zwitek papieru (podmienił go sprytnie na inny), kazał mi go rozwinąć i przeczytać. Oczywiście były tam moje odpowiedzi, które spryciarz zanotował w dwóch miejscach. "Widzisz, jestem joginem. Wiem wszystko!" Po tej prezentacji zapewnił mnie kolejny raz o mojej rzekomej dobroci i miłości. Dalej poszło jak z płatka. Pokazał zalaminowane zdjęcie jakich dzieci i poprosił o kasę. Ja poprosiłem go o nazwę organizacji, która wspiera sierotki, oraz numer jej konta. Może coś przeleję. ;) On chce kasę, jutro sam wyśle. Ja swoje, jogin swoje. Chciał negocjować. "Daj, ile możesz." Oddałem mu, co mogłem i chciałem, czyli jego kulki, po czym pożegnałem. Zdziwiony jogin z Himalajów zapytał: "Nie wierzysz mi?". Odpowiedziałem mu, że nie. Nie był joginem. Inaczej wiedziałby, że ode mnie pieniędzy nie dostanie. :) Kurtyna!