Obejrzałem sobie trochę wieczorów wyborczych, trochę komentarzy powyborczy przeczytałem i uderza mnie jedna rzecz. Ludzie od dawna zajmujący się polityką mają wyraźne problemy z liczeniem. Bardzo wielu okazała zdziwienie, że SLD weszło do Sejmu. Z niewiadomych przyczyn zapomnieli o tym, że partie deklarujące się jako lewicowe w poprzednich wyborach zdobyły ponad 11 procent głosów.
W liczbach bezwzględnych było to: 550 349 na skrajnie lewicową partię Razem i 1 147 102 na koalicję SLD+przystawki. Z przystawek najbardziej znany był Palikot, chociaż były tam też takie stwory jak partia Zieloni. Ze względu na podział pieniędzy z subwencji mniejsze partie wymogły na Leszku Millerze formułę koalicyjną. A to oznaczało próg wyborczy na poziomie 8%. Zdobyli 7,55% i do Sejmu nie weszli. Podobnie jak skrajna lewica - z 3,62%. Ponad półtora miliona wyborców o poglądach lewicowych nie posiadało w Sejmie swojej reprezentacji.
Wielu komentatorów było przekonanych, że to już koniec. Z jakiegoś powodu sądzili, że te 11 procent głosujących Polaków gdzieś zniknie. Nie zniknęli, a w ciągu 4 lat lewicowcy wyciągnęli wnioski z porażki i tym razem postanowili wystąpić wspólnie pod jednym szyldem. Miał on nosić nazwę Lewica, ale ze względów proceduralnych nie zrobiono tego właściwie i trzeba było startować jako Sojusz Lewicy Demokratycznej. Niektórzy widzą w tym plan towarzysza Czarzastego, by towarzyszy Zandberga i Biedronia wykiwać z dotacji.
Oczywiście ten elektorat mogła zjeść Platforma Obywatelska, ale musiałaby dokonać zwrotu na lewo. Platforma, która od początku była partią populistyczną i zmieniała tożsamość ideową jak kameleon barwy. Najpierw byli gospodarczymi liberałami, potem lepszym PiS-em, dzięki któremu "Polacy zaczną wracać z emigracji, bo praca tu będzie się opłacać". Dało to zwycięstwo w 2007 roku (przy - co trzeba przyznać - ogromnym dyletanctwie PiS w prowadzeniu kampanii wyborczej). Potem była bezideowa partia fachowców (profesor Makowski, nadworny politolog Donalda Tuska, mówił wprost, że PO nie jest partią lewicową ani prawicową), a po 2015 stała się partią "nienawidzę Jarosława Kaczyńskiego". Pomysły skrajnie lewicowe były głoszone tylko w charakterze kontry do PiS-u, który zresztą swój konserwatywny charakter też traktuje niezbyt poważnie.
W tych wyborach SLD zdobyło 2 319 946 głosów, więcej niż 4 lata temu dwa lewicowe ugrupowania. Skąd dodatkowe głosy to już pytanie na inną okazję. Fakt powrotu lewicy na Wiejską powinien być równie dziwny jak śnieg zimą.