trescharchi trescharchi
5069
BLOG

Pochwała łotrostwa.

trescharchi trescharchi Polityka Obserwuj notkę 134

 

Sprawa jest przykra i właściwie powinno się nad nią spuścić zasłonę milczenia. Ale nie można. Oto 200 osób – artyści, naukowcy, dziennikarze – zostało sygnatariuszami listu otwartego w obronie pani Ewy Wójciak, która na swoim Facebooku zdecydowała się określić papieża Franciszka „ch..em”. Ze znanych nazwisk można tam znaleźć panią dziennikarkę Ewę Wanat (niegdyś TOK FM), pana Jacka Kleyffa, panią Irenę Grudzińską – Gross (była żona Jana Tomasza Grossa), panią posłankę Grodzką, pana publicystę Cezarego Michalskiego, panią Krystynę Koftę czy wreszcie – last but not least – pana profesora Jana Hartmana, tak chętnie lansowanego przez „Wyborczą” w roli apolitycznego wykładowcy objeżdżającego uczelnie wyższe z dobrym słowem, w odróżnieniu od „faszystów” którym powinno się wstępu na aule odmawiać (przy czym środowisku „Czerskiej” nie przeszkadza, że pan profesor Hartman ma nader bliskie związki i z Ruchem Palikota i z SLD). List jest bardzo ciekawy, tezy w nim zawarte też zdumiewają (wydawałoby się, że współtworzyli go inteligentni ludzie) ale o tym za chwilę.

Podstawowym problemem jest tutaj papież Franciszek. Bo to od razu kieruje dyskusje na zero-jedynkowe tory. Albo jesteś za kościołem, albo jesteś przeciwko kościołowi. Sygnatariusze listu przypominają w nim, że pani Wójciak już w latach 70-tych ubiegłego wieku walczyła o zagwarantowanie wolności sumienia i praktyk religijnych. Przyjęto dość ciekawą formę obrony – gwarantującą między innymi to, że natychmiast do obrońców przyłączy się wpływowe środowisko „postępowej „Wyborczej”; pani dyrektor Teatru Ósmego Dnia natychmiast otrzymała na swój użytek łamy tej gazety, gdzie w wywiadzie zapowiedziała że „jestem nieprzekupna w sprawie papieża, nie pytaj mnie więc czy przeproszę za słowa”. W ten sposób zwykłe prymitywne chamstwo urosło do rangi walki o świeckość państwa. I kto protestuje przeciwko temu chamstwu – jest na smyczy „sukienkowych”. Redakcja „Gazety Wyborczej” jest mistrzem w takim czarno-białym pojmowaniu problemów, zatem nie dziwota, że pani Wójciak została otoczona odpowiednim kokonem ochronnym „dyżurnych” sygnatariuszy, gotowych podpisać wszystko co daje im się w łapy, jeśli tylko wcześniej ktoś im zapowie, że to godzi w „ciemnogród”. To, że przy okazji kompromitują siebie i swoje tytuły naukowe czy miejsca pracy – to już „Wyborczej” nie obchodzi. Listy otwarte, epatujące wielkimi słowami oburzenia – muszą być i szlus.

Przejdźmy wreszcie do samego listu i jego treści. Autorzy piszą w nim, jakoby wypowiedź pani Wójciak była „prywatna”. Nie mogę się z tym zgodzić. Pani Wójciak – chcąc nie chcąc- jest osobą publiczną. W dodatku przedstawicielem kultury – sama wybrała tą ścieżkę, nikt ją do tego nie zmuszał. Taka osoba musi pilnować się w dwójnasób; nikt nie broni jej łazić w wyświechtanym dresie po domu z poplamionym kubkiem po kawie, ale na zewnątrz musi stwarzać pozory i dawać przykład. Niestety, tak już jest. Facebook też jest „na zewnątrz” i – przepraszam panią dyrektor za te słowa – trzeba być głupim albo naiwnym by serio wierzyć, że na tym portalu możemy cieszyć się jakąkolwiek prywatnością, zwłaszcza gdy występujemy pod imieniem i nazwiskiem. Tymczasem w liście jak byk stoi, że pomysł odwołania pani Wójciak za jej słowa jest „nieuprawnioną ingerencją władzy w sferę prywatności”. To nie była sfera prywatności, to nie była  pogawędka w gronie znajomych przy dobrym winie, gdzie mówi się różne rzeczy w zaufanym towarzystwie. To był Facebook – do licha ciężkiego, wśród sygnatariuszy znaleźć możemy wielu młodych ludzi, którzy najlepiej powinni wiedzieć jak to wszystko działa. Autorzy listu dodają, że ewentualne sankcje za wypowiedź „nieprzeznaczoną do upublicznienia” (to jeszcze raz – wrzucenie czegoś na Facebooka już jest upublicznieniem!) to wyraz „myślenia totalitarnego” i „łamanie praw gwarantowanych przez konstytucję”. O tego typu sformułowania podejrzewam konkretnie pana profesora Hartmana, który wręcz uwielbia nadymać każdy błahy problem do kosmicznej rangi. Ale mogę się mylić, bo wcale niewykluczone, że „Wyborcza” ma po prostu w zaciszu swojej redakcji gotowy szablon na którym wystarczy się tylko podpisać.

Co mnie najbardziej zastanowiło – wszyscy ci mądrzy ludzie piszą, że „wypowiedź Ewy Wójciak powinna stać się powodem do ważnej dyskusji o poszanowaniu swobód zapisanych w konstytucji…”. No ja bardzo przepraszam, ale „ważna dyskusja” nad „ch..em” nie brzmi specjalnie poważnie. Przyjmując czarno-białą optykę „Wyborczej” – albo ktoś zachował się jak nieokrzesany prostak, albo nie. Nie ma sensu dorabiać martyrologii do niefortunnej wypowiedzi. Nie wiem, czy pan Ryszard Grobelny powinien odwoływać panią dyrektor ze stanowiska. Rozumiem jego argumenty: jest szefową miejskiej placówki i otrzymuje fundusze z budżetu miasta Poznania, zatem w założeniu powinna godnie reprezentować siebie i swojego przełożonego. Może wystarczyłyby przeprosiny; gorzej, że pani dyrektor idzie w zaparte i przepraszać nie zamierza. A kobieta używająca żołnierskiego języka jest kiepską wizytówką instytucji kulturalnej. A zatem: być może wystarczyłoby się spotkać i porozmawiać, zamiast do jednego prostackiego tekstu dopisywać całą historię walki z kościołem i o świeckość państwa?

Krzepiące jest to, że w Internecie komentuje tą sprawę bardzo wielu ludzi. I większość z nich przedstawia się jako ateiści, nawet antyklerykałowie, którzy jednak potrafią zrozumieć, że sprawa nie dotyczy papieża jako papieża. Dotyczy chamstwa i wulgarności w przestrzeni publicznej – jest tego za dużo, a historie takie jak z Poznania w walce z tymi zjawiskami bynajmniej nie pomagają. Przeciwnie, przywołując tytuł świetnej piosenki pana Kaczmarskiego – pani Wójciak stała się (może nawet niezależnie od siebie) sztandarem walki o ateizację państwa. Tylko trzeba uparcie powtarzać: Franciszek jest tu nieważnym podmiotem. Gdyby pani Wójciak napisała per „ch.j” o prezydencie czy premierze, miałaby sprawę w sądzie. Wątpię, by ktokolwiek wówczas decydował się pisać listy popierające jej stanowisko i wskazujące, że każdy obywatel ma konstytucyjne prawo do wolności słowa. Wolność słowa owszem, jak najbardziej, ale jeśli nie wyznaczymy sobie granic które wszyscy będziemy respektować – to sprowadzimy poziom naszego życia publicznego do rynsztoka.

Ktoś na forum „Wyborczej” napisał (chwilkę pobyło, nim zniknęło) ciekawe zdanie – gdyby jakiś hipotetyczny dyrektor hipotetycznego teatru napisał na swoim Facebooku słowa typu „premier Izraela to ch.j, który morduje Palestyńczyków”, to owszem, powstałby kolejny list otwarty, tym razem jednak potępiający i domagający się głowy śmiałka. Apelujący też o większą debatę o antysemityzmie w Polsce. Niestety – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To prawda stara jak świat. Ale dokąd dojdziemy, jeśli będziemy dzielić chamstwo na uprawnione i nieuprawnione?

Dokąd dojdziemy, jeśli będziemy pochwalać łotrostwo?

trescharchi
O mnie trescharchi

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (134)

Inne tematy w dziale Polityka