O Kolejach Śląskich – „wzorcowej” spółce transportowej obsadzonej głównie przez działaczy rządzącej województwem Platformy Obywatelskiej – napisano już niemal wszystko. W większości, całkiem zasłużenie zresztą, były to słowa wielce niepochlebne. W końcu na fatalnym, quasi-koleżeńskim zarządzaniu spółką stracił przede wszystkim potwornie zadłużony region. Region, czyli wszyscy podatnicy. Ale sprawa bynajmniej nie zakończyła się na odwołaniu ze stanowiska (i tak poszedł na „cwaniackie” L4) byłego prezesa spółki, pana Marka Woracha. Człowieka maczającego palce w kiepskim zarządzaniu innymi podmiotami, a mimo to zatrudnionego po znajomości przez ówczesnego śląskiego marszałka, pana Adama Matusiewicza (PO). Człowieka, którego ów pan Matusiewicz zna od dobrych trzynastu lat – a mimo to nie wiedział nic o toczących się przeciwko niemu sprawach sądowych. W których człowiek szykowany na zarządzanie grubymi milionami publicznych pieniędzy (i nie jest to kolokwializm) struga wariata z żółtymi papierami. Sprawa nie zakończyła się też z momentem precedensowej dymisji marszałka województwa.
Koleje Śląskie za czasów niesławnej prezesury pana Woracha założyły spółkę – córkę Inteko. Spółka natychmiast wyemitowała obligacje o wartości 20 milionów złotych, których żaden poważny gracz rynkowy kupić nie chciał, bo też i po co, skoro doniesienia medialne jednoznacznie wskazywały, że Koleje Śląskie równają się bajzel, kolesiostwo i wielki niewypał. Inteko w założeniu miała być „technologicznym zapleczem” spółki – matki. Polegało to między innymi na wprowadzeniu systemu sprzedaży biletów, ale przede wszystkim na kupowaniu pociągów dla Kolei Śląskich. Dziś dziennikarze zapytali byłego marszałka, pana Matusiewicza, dlaczego właściwie KŚ nie mogły kupować składów na własną rękę, bez kłopotliwych i wydłużających procedurę pośredników? Pan Matusiewicz odparł bez cienia żenady: „było mało czasu, musieliśmy robić zakupy na wielu frontach jednocześnie”. Czym przy okazji wystawił wspaniałą cenzurkę dla powołanej przez siebie spółki. Nieprzygotowanej do przejęcia przewozów regionalnych w wielkim regionie śląskim, działającej pod presją czasu, nie posiadającej odpowiedniej liczby przeszkolonych maszynistów (a przy tym łamiącej prawo, bo ci maszyniści, którzy byli, jeździli po nieznanych sobie trasach) – ale za to posiadającej 12 czy 13 dyrektorów wszelkiej maści.
Na zakup nowych składów – jakże by inaczej – potrzebnych jest dużo pieniążków, w końcu szumnie zapowiadana „nowa jakość” swoje kosztuje. Stąd między innymi pomysł tych obligacji na wielomilionowe kwoty. Których, jak wspominałem, pies z kulawą nogą kupić nie chciał. Wymyślono więc sposób. Z kasy województwa brać nie było jak – po kilku latach „sprawnych” rządów kolegów z Platformy Obywatelskiej w skarbcu hula wiatr. Ale oto pod ręką znalazło się Górnośląskie Przedsiębiorstwo Wodociągów, spółka również kontrolowana przez marszałka województwa. Dziwnym trafem zdarzyło się tak, że na jej czele stoi działacz Platformy Obywatelskiej, pan Kania. Pan Kania odmówić prośbie marszałka nie śmiał i zgodził się kupić za „swoje” rzeczone obligacje. Jak zapewnia, wszystko odbywało się za zgodą i wiedzą pana marszałka Matusiewicza.
Kiedy tylko na konto Inteko wpłynęły środki, rozglądnięto się za pociągami do kupna. Ogłoszono przetarg na wydzierżawienie ośmiu pociągów – przetarg wygrała stołeczna firma Sigma Tabor. Jednakowoż zwróćmy uwagę na daty: przetarg rozstrzygnięto 26 listopada. A już pod koniec października Inteko przelało na konto firmy Sigma 10 milionów złotych, a potem kolejne 1,8 miliona. Dlaczego? Bo podobno planowano fuzję, stworzenie konsorcjum o wdzięcznej nazwie Inteko-Sigma Tabor. Takie konsorcjum miało wspólnie wystartować…w przetargach na dzierżawę pociągów organizowanych przez Koleje Śląskie. Jak widać – na zachętę, jeszcze przed decyzją o wyniku przetargu zasilono je grubymi pieniędzmi.
Inteko miało wykupić swoje własne obligacje z Górnośląskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów, jak to było ustalone zawczasu. Okazało się jednak, że kasa firmy jest już pusta, w związku z tym pieniądze na wykup obligacji zdobyto za pomocą pożyczki bankowej – naturalnie pod zastaw świeżo dostarczonych pociągów. Później jeszcze okazało się, że spółka Sigma Tabor do dzisiaj (a miały być w grudniu) nie dostarczyła obiecanych pociągów. Zapewniają, że dojadą gdzieś do końca maja, już na sto procent. Ponoć zawinił niemiecki kontrahent, który spóźnił się z naprawą składów. Cała sprawa wynikła przy okazji raportu dla nowego marszałka województwa, pana Sekuły. Który po przeczytaniu zawartości posiwiał doszczętnie i zawiadomił prokuraturę o nieprawidłowościach, do jakich mogło dochodzić w kontrolowanych przez poprzednika (a teraz przez siebie) spółkach. Kiedy tylko Inteko dowiedziało się o zaangażowaniu prokuratury, natychmiast zwróciło – strzeżonego pan Bóg strzeże – 6 milionów złotych jakie dostało od Kolei Śląskich za opracowanie systemu sprzedaży biletów. Nowy prezes Kolei Śląskich, pan Borowski przyznaje bez ogródek: wprawdzie on nie ma nic na sumieniu, ale sprawa wygląda naprawdę fatalnie. Pan marszałek Sekuła na spotkaniu z radnymi Platformy Obywatelskiej dodał, że zarys raportu jest „zatrważający”.
Pan Matusiewicz zmienił miejsce pracy. Człowiek, za którego wiedzą odbywały się powyższe rzeczy został ważną figurą w siemianowickich wodociągach. Firmie miejskiej, jak najbardziej związanej z finansami publicznymi. A przecież wielokrotnie dał dowody, że zarządzać nimi nie potrafi. Nic również nie wiadomo o wykluczeniu go z Platformy Obywatelskiej. Nie chciał też zanadto komentować tej sprawy, tłumacząc, że jest obecnie "osobą prywatną" i "boi się" pewnego biznesmena związanego z firmą dostarczającą pociągi.
By żyło się lepiej!
Inne tematy w dziale Polityka