trescharchi trescharchi
1637
BLOG

Wspomnienia z Brukseli.

trescharchi trescharchi Polityka Obserwuj notkę 13

 

Bruksela to całkiem zacne miasto. Zabytki w starej części śródmieścia prezentują się oszałamiająco. Zjeść można wiele specjałów – a jak człowiek dobrze poszuka, to i restaurację na każdą kieszeń znajdzie. Dla piwosza spacer po obłożonych knajpkami uliczkach jest substytutem niebios; wszędzie napotkać można puby oferujące mnogość szlachetnego trunku każdej barwy i smaku. Ludzie też całkiem uprzejmi. Z tym że głównie na przedmieściach (i to nie opanowanych przez emigrantów) – w okolicach skupiających szklano-stalowe budynki Unii Europejskiej napotyka się jedynie stada identycznych robotów pod krawatami i w żakietach, wędrujących przed siebie z pustym wzrokiem i nieodłączną aktówką u boku. Polscy urzędnicy odznaczają się w tym szarym gronie jako takim człowieczeństwem; palą jak smoki i rzucają na prawo i lewo swojskimi „k….mi” traktowanymi w charakterze przecinka w wypowiadanym zdaniu. Poza tym cała „eurozona” jest diabelnie jałowa i nudna. Odtąd już nie dziwię się naszym eurodeputowanym, że wolą więcej czasu spędzać w Polsce niż tam. I nie dziwię się, że po trudach przebywania w takim hermetycznym, biurokratycznym otoczeniu plotą później przeróżne bzdury.

Belgowie mają bardzo dobry patent: kupujesz specjalną kartę na 24, 48 bądź 72 godziny i za cenę raptem trzydziestu euro (wersja dwudniowa) robisz co chcesz. Masz darmowe przejazdy autobusami, metrem, tramwajami. Wchodzisz „na gratisie” do najważniejszych muzeów, a przyznać trzeba, muzea potrafili stworzyć mądrze i rozsądnie. Jak ci się znudzi kultura wyższa – masz zniżki w sklepach z ubraniami i pamiątkami, których nigdzie nie brakuje. Całości dopełnia lista restauracji, gdzie można liczyć na darmowy poczęstunek. Na szybko podliczyłem swoje wizyty i wyszło mi, że bez tegoż małego czerwonego kawałka papieru wydałbym w samych muzeach gdzieś 100 euro, o biletach komunikacyjnych nie wspominając. Można? Można. Cały czas kołatała mi się w głowie myśl, że bez trudu można byłoby coś takiego zrobić choćby w Krakowie. Ale gdzie tam. Dawniej, przed epoką Internetu urzędnicy tłumaczyli się, że po prostu nie wiedzą jak to się robi za granicą. Później poczęli gremialnie jeździć na zachód w przeróżnych delegacjach – właśnie po to, by podłapać tamtejsze wzorce. Opłacane z budżetu miast podróże zaowocowały tym, że włodarze miast wprawdzie już wiedzą co zrobić, ale wciąż zamykają się w skorupie „nie da się”.

Ale ja nie o tym właściwie chciałem. Chodziłem tak tą Brukselą na wszystkie strony i coś mi nie pasowało. Nawet nie to, że wielki, stary kościół św. Katarzyny chciano przerobić na targowisko (nawet za zgodą brukselskich władz duchownych) – jakkolwiek wiemy, że takie rozwiązania nie do końca podobały się Chrystusowi. Trochę czasu mi to zajęło, ale wreszcie zrozumiałem w czym rzecz. Bruksela, drodzy państwo. Niejako stolica Europy. Miejsce, gdzie mieszczą się najważniejsze unijne instytucje. Gdzie na każdym niemal kroku we wspomnianej dzielnicy szkła i stali atakowały mnie pięknie wydane na kredowym papierze (podczas tych kilku dni skończył się kryzys, jak mniemam) foldery o prawach człowieka. W siedzibie Unii bez trudu odnaleźć można olbrzymie zdjęcia pełne pochwał pod własnym adresem za zdobycie pokojowej nagrody Nobla. Przed budynkiem – tablica z logo „Solidarnosci” i krótka historia związku walczącego z krwawym reżimem komunistycznym. Atmosfera dookoła wręcz ocieka od górnolotnych i wzniosłych haseł o wolności i potrzebie szacunku dla każdej istoty ludzkiej.

A wystarczy przejść się kawałek dalej, i już człowiek wędruje ulicą Leopolda II. W muzeum afrykańskim ze zdumieniem może pooglądać sobie świadectwa „wyższości” białych kolonizatorów nad ciemnym kongijskim ludem, zdolnym tylko do pracy i prokreacji. Można obejrzeć sobie pomnik Konga, zbudowany w podzięce dla belgijskich misjonarzy i żołnierzy przynoszących tamtejszym mieszkańcom „wolność” od arabskiego niewolnictwa. Turysta – co zrozumiałe – traci dech z wrażenia na widok monumentalnych budowli z przełomu poprzednich wieków; większość tych gigantów ufundował właśnie król Leopold II, łaskawie dzieląc się z Belgami częścią swych olbrzymich dochodów uzyskanych z eksploatacji całkiem prywatnej królewskiej kolonii w Kongu. Nie bez kozery ktoś kiedyś nazwał te budowle „pomnikami uciętych rąk”, przypominając o metodach jakimi belgijscy „wyzwoliciele” karali Murzynów za nieposłuszeństwo. Według różnych obliczeń, podczas wyzysku tubylców mogło zginąć nawet 10 milionów - co stawia Leopolda II na podium największych zbrodniarzy w historii, w dodatku w dość kiepskim towarzystwie. Niczego nie usprawiedliwiając, tacy jak Hitler, Mao, Pol Pot czy wreszcie Stalin – wszystkie zbrodnie popełniali dla jakiejś chorej idei czy z poczucia wyimaginowanego zagrożenia. Dostojny król Belgów robił to tylko dla pieniędzy.

Trzeba oddać Belgom – nie starają się ukryć ciemnej strony panowania swojego władcy. Pojawiają się książki na ten temat, odbywają się dyskusje ekspertów i historyków, nie ma prób zafałszowania ilości ofiar czy zepchnięcia sprawy do kwestii tabu. Obrońcy pamięci Leopolda II szermują uniwersalnym argumentem: nie przykładajmy dzisiejszej miary do tamtych czasów. Mimo, że w Stanach Zjednoczonych było już po wojnie secesyjnej i coraz więcej mówiło się o prawach czarnych, w Afryce nadal trwała w najlepsze epoka kolonialna. I dla białego człowieka każdy Afrykańczyk był niczym więcej jak tylko tanią siłą roboczą. Nie był to rasizm w teraźniejszym tego słowa znaczeniu, jeno poczucie wyższości cywilizacyjnej i kulturowej (która była skądinąd faktem) wyssane z mlekiem matki. Zwykli Belgowie uważają Leopolda II po prostu za niezłego króla, który pomógł postawić gospodarkę na nogi i wprowadził silną, bogatą Belgię w trudny wiek dwudziesty. Ani Unia Europejska, ani nikt inny nie może też dyktować Belgom, kogo mają upamiętniać na pomnikach czy w nazwach ulic.

Ale przyznam, że po bujaniu w obłokach praw człowieka i „wiodącej” roli Unii Europejskiej w kwestii walki o równość wszystkich ludzi zerknięcie na pielęgnowanie pamięci o wymordowaniu dobrych kilku milionów Kongijczyków było jak kubeł zimnej wody na zbyt rozpalony europejskimi ideami łeb. Może to i lepiej, po co mieć jakieś złudzenia.

trescharchi
O mnie trescharchi

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Polityka