W trakcie posiedzenia senackiej Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą zabrała głos pani Polkowska, szefowa Kancelarii Senatu. Jej zdaniem współpraca z Ministerstwem Spraw Zagranicznych jest wyjątkowo trudna i męcząca. Jednym z podstawowych zadań Kancelarii jest przecież dostarczanie wszystkim senatorom możliwie największej ilości informacji dotyczących zakresu prac komisji – w tym wypadku więc wszystkiego, co dotyczy Polonii. Tymczasem pani Polkowska oceniła: „…z zażenowaniem muszę powiedzieć (…) że kierując urzędem administracji publicznej zwróciłam się do innego urzędu administracji rządowej w trybie dostępu do informacji publicznej, bo przez trzy miesiące nie mogłam uzyskać informacji o które prosiłam…”. Dodała jeszcze, że od dwóch miesięcy nie potrafi się doprosić u urzędników pana ministra Sikorskiego o przesłanie konkretnych dokumentów – wprawdzie dostała część materiałów tuż przed rozpoczęciem posiedzenia Komisji, ale nie były to materiały zamawiane, czyli świadczące o trybie dysponowania funduszami publicznymi z budżetu państwa.
Całe zamieszanie wzięło się stąd, że od zeszłego roku Sejm zdecydował iż finansowym wsparciem Polonii – którym dotychczas zajmował się Senat – odtąd będzie zarządzało Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Współpraca na linii izba wyższa – resort nie jest idealna. Narzekają na nią nawet senatorowie z Platformy Obywatelskiej. Szczególnie ciekawa jest wymiana opinii odnośnie uzyskania nazwisk urzędników MSZ-u zasiadających w komisjach konkursowych dysponujących środkami publicznymi na wspomniane wsparcie Polonii. Senat pragnąłby poznać personalia tych ludzi – głównie dlatego, że zdaniem senatorów Komisja ma również zadania kontrolne. MSZ na razie odmawia udzielenia takiej informacji, tłumacząc to dość osobliwie: „…te osoby weszły do pewnej procedury nie mając świadomości, że później ich nazwiska zostaną ujawnione i mogą być narażone na rozmaite pytania mediów…”. Zapytam przekornie – jeśli w procedurach dysponowania finansami publicznymi wszystko jest w porządku, to chyba żadne pytanie mediów nie jest groźne?
Ministerstwo Spraw Zagranicznych poinformowało też, że mimo nie spełnienia przez TVP Polonię szeregu zobowiązań wobec państwowego donatora, stacja dostanie dofinansowanie w wysokości ośmiu milionów złotych. I to mimo tego, że dostępność do stacji w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie – gdzie znajdują się największe skupiska Polaków – jest bardzo utrudniona. Niby i tak jest to mniej niż 11 milionów, jakie otrzymywało TVP w ostatnich latach ale i tak wypada się zastanowić, czy – skoro partner nie gra fair i nie dotrzymuje ustaleń – można przymykać oko i dopłacać do interesu mimo wszystko. To delikatna sprawa, bo TVP bardzo sprytnie zagrało kartą pana profesora Miodka, przebąkując o likwidacji jego autorskiego programu dla widowni polonijnej właśnie z powodu braku środków (chociaż zawsze znajdą się środki na transmisję „teleturniejów” w stylu „Kocham Cię Polsko”, które obrażają inteligencję widzów). Ministerstwo Spraw Zagranicznych było w tym wypadku postawione pod ścianą; cokolwiek by nie zrobiło, byłoby źle. Wybrali święty spokój i wpuszczenie do krwioobiegu umierającego pacjenta kolejnej kojącej kroplówki. TVP Polonia przetrwa więc następny rok, ale co potem? Może zawczasu warto wypracować inne rozwiązania, a przede wszystkim zmusić telewizję do respektowania ustaleń?
Natomiast jak MSZ traktuje zarzuty Kancelarii Senatu odnośnie wyjątkowo powolnego przepływu papierów? Pan wiceminister Janusz Cisek stwierdził rozbrajająco, że „…to są dwie szafy dokumentów, nie możemy wszystkich błyskawicznie skserować…”. Dziwne, bowiem słuchając pana ministra Boniego byłem święcie przekonany, że cała administracja rządowa jest już zinformatyzowana na tip-top i wysyłka większości dokumentów sprowadza się do kliknięcia myszką. A tutaj proszę – jednak trzeba przeprosić się ze staroświeckim ksero i kopiować, kopiować, kopiować. Skoro ma się w zanadrzu osiem milionów na wspomożenie ubogich z TVP, to znajdzie się też niechybnie trochę grosza na kilka umów-zleceń dla ludzi, którzy chętnie i szybko pokserują co trzeba. Bo nie ma co ukrywać, to trochę śmieszne, by dwie tak wysokie instytucje państwowe – Kancelaria Senatu i ministerstwo – musiały kontaktować się ze sobą za pomocą trybu informacji publicznej. Nie wystawia to dobrej oceny urzędnikom pana ministra Sikorskiego, ale przykład idzie z góry; widząc, że codzienna aktywność szefa sprowadza się do „ćwierkania” na wszystkie możliwe tematy (np. o ile pamiętam – kwestia braku dostępności jaj wielkanocnych w jednym ze sklepów) – no to trudno wymagać od szarych biurokratów z Alei Szucha skwapliwości w trudnej i bolesnej (zwłaszcza dla pleców) sztuce kserowania.
W zeszłym roku, gdy dokonywało się przejęcie dbania o interesy Polonii Ministerstwo Spraw Zagranicznych obiecywało całkiem nową jakość. Na razie, z tego co widać, nie potrafi się nawet porządnie dogadać z Senatem, chociaż grają w tej samej drużynie. W dodatku ugrupowanie pana ministra Sikorskiego ma w tymże Senacie większość. Smutna refleksja jest taka, że skoro nawet wielcy gracze (Kancelaria Senatu) nie potrafią doprosić się u aroganckich urzędników ministerialnych podstawowych informacji, jak ma zrobić to przeciętny obywatel? Chyba nie o to chodziło w tych pięknych premierowskich słowach, że miłość jest wszystkim & jest najważniejsza.
By żyło się lepiej!
Inne tematy w dziale Polityka