12 października ubiegłego roku odbyło się tak zwane „drugie expose” pana premiera Donalda Tuska, wpisując się tym samym w nową świecką tradycję wygłaszania expose przy każdej możliwej okazji. Pan premier mówił długo i bogato. Obiecywał – jak to ma w zwyczaju – jeszcze więcej. Po przepuszczeniu przez „sito zapowiedzi Tuska” możemy spokojnie odrzucić na wstępie jakieś 80 procent jego obietnic. Najczęściej są albo nierealne, albo nie do przeprowadzenia w partii która postawiła magnackim zwyczajem na budowanie wokół siebie muru klienteli wszelakiej, zapewniając im stanowiska w administracji państwowej (to tak na marginesie obietnic pana premiera o uszczupleniu biurokracji w Polsce). Pozostaje wszakże 20 procent, które może się udać – i dobrze byłoby, gdyby się udało. Podobno nic tak nie pokazuje intencji do reformowania kraju jak sposób przygotowywania i przeprowadzaniach owych reform. A przypadek Platformy Obywatelskiej uczy, że zbiorowisko ludzi leniwych i niekompetentnych, wrzucanych do systemu na podstawie znajomości i legitymacji partyjnej nie jest w stanie zaplanować i wprowadzić programu od A do Z.
Sztandarowym pomysłem z drugiego expose było utworzenie programu „Inwestycje Polskie”. Zdaniem pana premiera, ten program zapewni przez dwa lata 40 miliardów złotych na wsparcie i realizację inwestycji o strategicznym znaczeniu dla państwa. Szczególnie ważna wydaje się naprawa infrastruktury przesyłającej energię – która obecnie, po latach zaniedbań tego i poprzednich rządów jest w opłakanym stanie. Obszarem szczególnej troski ma też być budowa nowych dróg (byle bez zmów cenowych i kolejnego zamrożenia funduszy europejskich) i inwestycje w kolej (o ile uda się „odzyskać” NIK i kolejny raport o stanie PKP nie zmiesza polskich kolei z błotem). Pomysł w założeniu bardzo słuszny i potrzebny, co do tego nie ma wątpliwości. Na potrzeby programu rząd miał sprzedać część swoich akcji w spółkach giełdowych i dokapitalizować w ten sposób Bank Gospodarstwa Krajowego i spółkę Polskie Inwestycje Rozwojowe. Rzeczoną spółkę specjalnego przeznaczenia zawiązać miało Ministerstwo Skarbu. Mówiło się o kwotach dokapitalizowania sięgających 20 miliardów złotych.
28 grudnia 2012 roku zawiązano PIR. BGK pod koniec stycznia sprzedał pakiet akcji PKO BP za 5 miliardów złotych i zasilił w ten sposób swój kapitał. Ministerstwo Skarbu zrobiło podobnie ze swoimi akcjami, jednakowoż wbrew zapowiedziom pana premiera pieniądze (856 milionów złotych) trafiły nie do spółki Polskie Inwestycje Rozwojowe, tylko do budżetu państwa. Dziennikarze zaczęli jednak grzebać – na papierze wszystko wygląda pięknie (niemal tak pięknie, jak stadiony na Euro które teraz…a, to temat na osobną notkę. Wrocławianie i Poznaniacy wiedzą, w czym rzecz), ale na jakiej podstawie wszystkie te działania są podejmowane? Ustawy czy aktu prawnego powołującego „Inwestycje Polskie” ze świecą szukać. Nie można też odnaleźć zasad kwalifikowania inwestycji mogących korzystać z dobrodziejstwa miliardów złotych, o wykazie najpotrzebniejszych inwestycji nie wspominając. Ministerstwo Skarbu odesłało żurnalistów do kilku ustaw, między innymi tej o BGK i o komercjalizacji i prywatyzacji. Problem w tym, że w obu tych aktach prawnych nie ma ani jednego słowa o zasadach działania „Inwestycji Polskich”.
Mało tego, o „Inwestycjach” milczy też…statut spółki Polskie Inwestycje Rozwojowe, założonej przecież po to i tylko po to, by założenia tego programu dobrze wypełniać. Zamiast wzmianek o obietnicach pana premiera znaleźć tam można za to określenie, że spółka została stworzona „…w celu prowadzenia działalności gospodarczej oraz maksymalizacji zysku akcjonariuszy”. Decyzja rządu w sprawie ekstraordynaryjnej prywatyzacji państwowego majątku za 11 miliardów dolarów (!) podjęta została jedynie na podstawie przepisu o niepublicznym trybie sprzedaży akcji spółek Skarbu Państwa, znów z mglistymi zapowiedziami Centrum Informacyjnego Rządu, że przewidywane wpływy zasilą odpowiednio BGK i PIR na poczet programu „Inwestycje Polskie”. Pan minister Rostowski uzupełnił obietnice pana premiera pięknym bon-motem: „…chcemy, aby w ten budżet, który zaczyna się w 2014 roku Polska miała wejście smoka…”. Od momentu zapowiedzi (październik 2012) upłynęło ponad siedem miesięcy i udało się już na zlecenie Ministerstwa Skarbu przygotować…logo programu. Warto pamiętać, że inwestycje w infrastrukturę nie odbywają się w ciągu pół roku. Czas jest tu kluczowy, i wkrótce może go zabraknąć by spełnić główne zamierzenie idei pana premiera Tuska, czyli uniknięcie zastoju w inwestycjach na „styku” między kolejnymi budżetami Unii Europejskiej. Sama spółka Polskie Inwestycje Rozwojowe musiała czekać na swojego prezesa aż do marca tego roku, a zatem też dobre kilka miesięcy. Co robiono w spółce do tego czasu, trudno powiedzieć, bowiem pan prezes parę dni temu przyznał otwarcie, że Polskie Inwestycje Rozwojowe nie zostały jeszcze nawet zarejestrowane.
Może na przyszłość warto by najpierw reformy przemyśleć i przygotować na tip-top, a dopiero później się nimi chwalić? To dziwne tym bardziej że pan premier mówi „odpowiedzialność” częściej niż „dzień dobry”.
Inne tematy w dziale Polityka