„Ten człowiek w życiu słowa prawdy nie powiedział…” narzekały sprzątaczki na pana prezesa Ochódzkiego. Mistrzostwo Barei polega między innymi na tym, że niemal każdy cytat i każda scena mogą bez trudu odnosić się do czasów współczesnych. Dla opisania postaci pana premiera Tuska też moglibyśmy wykorzystać powyższy cytat. Przynajmniej do wczoraj. Bowiem wczoraj lider Platformy Obywatelskiej powiedział prawdę. Wprawdzie daleko mu jeszcze do prawdy podanej swojego czasu przez jego węgierskiego odpowiednika, który zrozumiał iż „kłamali rano, kłamali wieczorem” – ale chociaż jest już na dobrej drodze.
Smutne tylko, że to żadna szczerość i wkurzenie na swoich działaczy, jeno najniższych lotów cynizm. Jeśli pan premier Tusk mówi, że powodem odwołania prezydenta Elbląga nie była „…wielka polityka, a arogancja i brak wyczucia prawdziwych potrzeb mieszkańców…” – to jak mamy traktować takie słowa? Jako przeprosiny, jako posypanie głowy popiołem? Raczej nie, chyba że pan premier zechce z tych samych powodów odwołać się sam. Bo robi dokładnie to samo. Internetowe fora huczą od zwykłych ludzi (nie popierających PiS-u, by była jasność – skrót myślowy polegający na tym, że każdy kto przeciw PO jest „oszołomem” sprawdzał się parę lat temu, teraz już jest passe) zbulwersowanych arogancją władzy państwowej od szczebla powiatu po szczebel rządowy. Grupy społeczne kontaktujące się z tą władzą narzekają na traktowanie z „buta”, w dodatku niepoważne, bowiem na rozmowy zwykle wysyła się ludzi absolutnie nieprzygotowanych do rzeczowej debaty. Samorządy ślą listy otwarte do pana premiera oskarżając jego ministrów o nie przyjmowanie do wiadomości ich postulatów. Szef wielkiego związku zawodowego nazywany jest publicznie przez pana premiera „pętakiem”. Jeden z posłów rządzącej Platformy Obywatelskiej nie przyjmuje mandatów za piractwo drogowe, bowiem „ma do tego prawo”. Gdyby wypisywać każdy przykład arogancji która trzyma się mocno w strukturach władzy – notka byłaby rekordowo długa.
Panie premierze, czy mieszkańcy Elbląga pana słowa mają traktować jako przyznanie się do winy, skoro jedyne na co pana stać to stwierdzenie, iż „…nie wykluczam, że gdybym był mieszkańcem Elbląga, głosowałbym podobnie jak ci, którzy głosowali za jego odwołaniem…”. Doskonale rozumiem, że premier Rzeczypospolitej ma masę roboty, którą musi wykonać. I niepodobnym żądać od niego by pochylał się nad każdym członkiem swojej partii rządzącym małym miastem w którym buduje sobie pozycję za pomocą układów i nepotyzmu. Ale nigdy nie uwierzę, że nikt panu premierowi o tym nie powiedział. Takie patologie nie biorą się z dnia na dzień, zazwyczaj to trwa długimi miesiącami. O „działalności” skompromitowanych działaczy Platformy Obywatelskiej musieli wiedzieć ich zwierzchnicy na szczeblu wojewódzkim. Nie zrobili nic, by przywołać ich do porządku. Jak sądzę, pan premier nie jest też separowany od złych wiadomości w mediach więc podczas którejś prasówki mógł natrafić na artykuł – o Elblągu pisano nawet w ogólnopolskich wydaniach. Jeśli pan premier Tusk potrafi zdobyć się tylko na przyznanie mieszkańcom racji, to jest to doprawdy marne pocieszenie.
Ciekawym, czy gdyby pan premier był mieszkańcem Bytomia głosowałby za odwołaniem pana prezydenta z Platformy Obywatelskiej w tamtejszym referendum. Pozbawiony stanowiska prezydent podpadł mieszkańcom zamykaniem szkół…a zaraz po referendum został mianowany doradcą marszałka województwa (PO) w sprawach edukacji. Gdy przyszedł nowy marszałek (pan Sekuła) dla przeczekania medialnej burzy odwołał wszystkich doradców swojego poprzednika, którzy niewiele robili a sporo zarabiali. Ostatnio jednak były prezydent Bytomia odnalazł się ponownie w urzędzie marszałkowskim – znów jako doradca, tym razem jednak wielce specjalistyczny. Odpowiada za koordynowanie działań związanych z obchodami roku kardynała Augusta Hlonda. I jakby się poczuł pan premier Tusk – uczestnik referendum – gdyby głosował za wydaleniem niekompetentnych ludzi z polityki lokalnej, a jednocześnie przekonałby się że koledzy partyjni z głodu zginąć nie dadzą, wymyślając coraz bardziej fikuśne etaty? Może gdyby politycy wszystkich partii zrozumieli prostą zależność między wagą pojedynczego głosu a ich późniejszym zachowaniem, to nie rozkładaliby rąk nad dramatyczną frekwencją w ostatnich wyborach uzupełniających.
A zatem, panie premierze – gdy już „umywamy ręce” od wyskoków swoich działaczy lokalnych i mówimy wielkie słowa o arogancji i lekceważeniu prawdziwych potrzeb obywateli – to może warto zacząć od siebie. Bo zarówno pan jak i pańscy ministrowie mają w tym względzie bardzo wiele za uszami. To jak, odwołujemy się?
Inne tematy w dziale Polityka