We wrześniu ubiegłego roku odbyła się kolejna edycja konkursu „Chorzowskie Smaki”. Konkurs organizowany jest pod auspicjami miejscowych władz. Utarło się, że uroczysty finał imprezy nawiedzają najważniejsi w mieście – radni, prezydent, zasłużeni dla Chorzowa. W promowanie kulinarnej uczty zaangażowała się lokalna „Gazeta Wyborcza”. Zdumieni czytelnicy mogli na stronach tych, którym nie jest wszystko jedno zaproszenie do uczestnictwa w pokazie pana Adama Gesslera, przedstawionego na łamach jako „mistrz kuchni”. Bardzo wyczulona (chociaż, niestety – nader wybiórczo) na etykę życia publicznego w Polsce gazeta nie spodziewała się najpewniej krytyki i negatywnych komentarzy. A jednak takowe miały miejsce. Jakże tu nie protestować, gdy konkurs z udziałem samorządu firmuje ktoś, kto do perfekcji opanował zwodzenie innego samorządu na grube miliony. Dziennikarze „Wyborczej” w prywatnych rozmowach byli tym nader zaskoczeni – bo przecież pan Gessler jest „z telewizji”. Ludziom „z telewizji” więcej wolno?
Wspominałem niegdyś o skandalicznym promowaniu osoby pana Adama Gesslera przez media publiczne, utrzymywane z naszych pieniędzy. Na Woronicza nikomu nie przeszkadzała jego doskonale znana w Warszawie działalność – kto wie, może nawet wykombinowali sobie, iż skandal sprzeda się lepiej. Jest tylko jedno zastrzeżenie. Co wolno mediom prywatnym, to nie do końca wolno mediom publicznym, mającym (rzekomo) wypełniać jakąś „misję”. A organizowanie programu telewizyjnego dla osoby tak skompromitowanej misją z całą pewnością nie jest. Nikt nie poniósł konsekwencji służbowych tego kroku. TVP udaje, że nic się nie stało.
Tymczasem pojawiło się światełko w tunelu. Być może po latach lawirowania uda się w końcu odzyskać wielomilionowe zaległości od stołecznego restauratora. Przełomem – dzięki któremu został Adamem G. – może stać się wyrok sądowy. Celebryta został skazany na rok (w zawieszeniu na trzy lata) więzienia za zniszczenie zabytkowych piwnic na warszawskim Starym Mieście. Wyrok wzburzył opinię publiczną, bowiem pan Gessler ukarany został nie za rozrośnięte do granic przyzwoitości długi, jeno za wandalizm – zniszczenie kamiennych schodów, zburzenie ścian działowych i wykłuwanie otworów w starodawnych murach. Oskarżony twierdził, że zrobił to nieumyślnie. Sąd jednak wiary w tłumaczenia nie dał, wskazując, iż osoba z wyższym wykształceniem artystycznym (w dodatku wtopiona od lat w warszawski klimat) nie mogła nie wiedzieć, że świadomie niszczy dziedzictwo narodowe wpisane na listę UNESCO. Sprawa ciągnęła się przez 19 lat (sic!) ale Warszawski Zakład Gospodarowania Nieruchomościami nie kryje zadowolenia, aczkolwiek przypominają – stałą metodą działania pana Gesslera jest wieloletnie odwoływanie się od decyzji sądów i przeciąganie procesów. Urzędnicy przypominają też, że Warszawa ma w sprawie tego rekordowego dłużnika siedem prawomocnych wyroków i nakazów sądowych.
Ale wykonać wyroki jest bardzo trudno, bowiem pan Gessler nie jest w ciemię bity. Oficjalnie nie posiada żadnego majątku, a gdy już uda się zlokalizować coś należącego do niego – natychmiast przepisuje na rodzinę, jak choćby w przypadku wycenionego na milion złotych mieszkania w stolicy. Restaurator gra też na emocjach, usiłując postawić się w roli ofiary. Jego zdaniem padł ofiarą urzędniczego spisku. Konkretów nie podaje, ale dyskretnie sugeruje korupcję w biurokracji, wielokrotnie powtarzając że „jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze”. W dodatku utrzymuje, że to miasto jest mu winne co najmniej 20 milionów złotych które oczywiście zamierza odzyskać. Jeszcze brakuje gróźb o Strasburgu, ale w miarę napływania kolejnych niekorzystnych wyroków pewnie i one zaczną się pojawiać. Relacje byłych współpracowników i bliskich (eks-żona) nie pozostawiają jednak wątpliwości – drugim Romanem Kluską to pan Gessler nie będzie.
Co dalej? Ile jeszcze niestrudzony restaurator tańczył będzie na linie, lawirując między wyrokami sądowymi a usiłującymi (dość ospale) ściągnąć od niego zaległości urzędnikami? Nie wolno nawoływać do samosądów, ale wymiar sprawiedliwości i stołeczni biurokraci mogliby przejrzeć na oczy: w sytuacji, gdy tak zwanego „zwykłego Polaka” ciąga się po ZUS-ach, skarbówkach i sądach za kilka złotych długu (czasem wynikającego wyłącznie z pomyłki, nie ze złej woli) – to burzy porządek społeczny w kraju. I niestety cały czas daje asumpt do podejrzeń, że są między nami święte krowy.
Szkoda, że w tym procederze „uświęcania krów” uczestniczyła też Telewizja Polska.
Inne tematy w dziale Polityka