Solidarna Polska na 3 maja zaprezentowała Polakom projekt nowelizacji konstytucji. Przed kamery wyszli panowie Ziobro i Kurski. Wspólnie przekonywali, że konstytucja z 1997 roku jest już przestarzała i swoich zadań nie spełnia. Pojawiły się częstokroć słyszane oskarżenia o to, że państwo „nie zdało egzaminu w wielu obszarach i Polacy słusznie są niezadowoleni z jakości jego funkcjonowania”. Może odebrałem to błędnie, ale słuchając panów europosłów nie mogłem odpędzić się od oskarżenia ich o wielką polityczną naiwność – brzmieli tak, jak gdyby naprawdę wierzyli, że zmiana konstytucji przyniesie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmianę na lepsze.
Projekt SP jest ciekawy, jeśli potraktujemy go jako punkt wyjścia do dalszej dyskusji. A wielu polityków ze wszystkich partii zgadza się, że o nowej konstytucji dyskutować trzeba. Jednakowoż jestem przekonany – jesteśmy już tak rozbitym wewnętrznie narodem, że gro czasu poświęcono by na dyskusję o miejscu Boga w preambule. Jedni twierdziliby, że być powinien, inni stanowczo nie widzieliby dlań miejsca. I mało komu przyszłoby do głowy pozostawić obecną, koncyliacyjną formę – czas mitrężylibyśmy na jałowych dyskusjach o roli Istoty Najwyższej w polskim prawodawstwie, stopniowo dochodząc do wyżyn absurdu.
Ale po kolei. Wprowadzenie systemu prezydenckiego – na kształt amerykański – to pomysł interesujący, ale mało możliwy w Polsce. Wprowadzenie JOW-ów w połowie (ale której połowie?) kraju – pomysł, który z pewnością wiele osób, traktujących jednomandatowe okręgi jako lek na całe zło, podchwyci. Likwidacja Senatu? Nie bądźmy naiwni, Solidarna Polska śpiewałaby zupełnie inną pieśń, gdyby miała tam trochę swoich senatorów. Zmniejszenie liczby posłów o połowę brzmi smakowicie, ale kto przegłosuje zmiany na swoją lub swoich kolegów niekorzyść?
Solidarna Polska chciałaby też wprowadzić coś, co roboczo nazwali Sądem Odpowiedzialności Państwowej. Mieliby przed niego wędrować urzędnicy (jak rozumiem, za błędy w pracy) i politycy (a co z Trybunałem Stanu?). Pan Ziobro et consortes pragną „oddać władzę ludziom”. A więc powszechne wybory prokuratora generalnego i marszałków województw czy starostów. Z całym szacunkiem, ale marszałkowie województw i tak w większości dobierani są z grona wybranych radnych wojewódzkich. A nie chciałbym, by wybór tak istotnej osoby jak prokurator generalny był konkursem piękności – pewnie wygrałby ten, co stroiłby najbardziej marsowe miny i obiecywał być szeryfem nad szeryfami, łupiącym bogatych a dającym biednym.
Są też w projekcie niepokojące fragmenty – jak choćby umożliwienie Sejmowi odrzucanie postanowień Trybunału Konstytucyjnego. Pan Ziobro jako doświadczony parlamentarzysta doskonale wie, że on i jego koledzy produkują w każdej kadencji mnóstwo bubli prawnych, a TK jest niekiedy ostatnim głosem rozsądku przed wprowadzaniem w życie szkodliwego i bezsensowego przepisu. Zatem argumentowanie, że Trybunał „hamuje różne ważne dla społeczeństwa projekty” jest czystej wody cynizmem.
Konkludując – o propozycji SP rozmówili się w radiowej Trójce inni politycy. Platforma Obywatelska (pan Halicki) uznała postulaty za niepoważne. Kancelaria Prezydenta (pan Wujec) określiła akcję SP jako „propagandową”. Prawo i Sprawiedliwość (pan Błaszczak) zrecenzowało propozycję słowami „dla każdego coś miłego”. Polskie Stronnictwo Ludowe (pan Kalinowski) stwierdziło, że jest to wyłącznie „chęć zaistnienia w mediach”. Ruch Palikota i SLD zachowały powściągliwość w krytyce i zaproponowały jedynie spotkanie koalicji i opozycji plus określenie jednej, nieprzekraczalnej daty wprowadzenia konkretnych zmian. Czyli generalnie: każdy chce rozmawiać, każdy chciałby coś zmienić (jak na przykład od dobrych 10 lat każdy chce likwidacji Senatu, tylko coś „nie wychodzi”) – ale weźmy pod uwagę tylko nasze projekty, dobrze?
A teraz zamiast „Solidarnej Polski” wpiszmy sobie nazwę dowolnie wybranej partii. Zaręczam, że retoryka polityków innych ugrupowań będzie dokładnie taka sama. Czyli pojawią się głosy o „propagandzie”, o „medialnym projekcie”, o „projekcie niepoważnym” i tak dalej. Nasi drodzy statyści bardzo chcieliby się spotkać i wspólnie, ramię w ramię naprawić państwo – ale coś nie styka. Parafrazując klasyka: konsultacje konsultacjami, ale racja musi być po naszej stronie. Nie wróży to najlepiej debacie o konstytucji.
Zresztą czy można poważnie debatować, skoro dwaj najsilniejsi gracze na scenie politycznej uważają, że ich partner: sfałszował wybory („ruskie serwery”) i maczał palce w katastrofie smoleńskiej? A drudzy nie wyobrażają sobie życia z nimi w jednym państwie, odsyłają ichniejszych posłów do szpitali psychiatrycznych, oskarżają o podpalanie Polski?
Zaiste, piękny klimat do debaty. Trochę wiejskie wesele przypomina. Wszyscy pięknie ubrani, uśmiechają się do siebie, biesiadują wspólnie – a i tak wiadomo, że skończy się mordobiciem.
Inne tematy w dziale Polityka