Pani profesor Irena Lipowicz – Rzecznik Praw Obywatelskich – napisała list do pana ministra Sławomira Nowaka. W liście tym wyrzuca całemu resortowi „przeoczenie” i twierdzi, że „przeoczenie” owo doprowadziło do „dotkliwych konsekwencji dla znacznej liczby obywateli”. Zdecydowała się na korespondencję z Ministerstwem Transportu, bowiem jej biuro zostało zalane sygnałami od Polaków, skarżących się na opłaty za przeprowadzenie egzaminu na prawo jazdy.
Rozchodzi się o to, że wydając w styczniu bieżącego roku rozporządzenie pan minister Nowak zapomniał o przepisach przejściowych. Jak na osobę dysponującą tyloma chronometrami (chociaż pożyczanymi) - wręcz karygodny brak wyczucia czasu. A mnóstwo osób dokonywało wpłat za egzaminy jeszcze w listopadzie i w grudniu, tymczasem wskutek ograniczonych możliwości egzaminacyjnych Ośrodków Ruchu Drogowego ich egzaminy możliwe były dopiero po nowym roku. I właśnie wtedy zostały przeprowadzone – ale wówczas żądano już od kandydatów na kierowców wyższych opłat. Większość Ośrodków nie potrafiła porozumieć się z ministerstwem, zatem o wykładnię przepisów poprosili stosowne Regionalne Izby Obrachunkowe. Te w większości interpretowały nowe przepisy ministra transportu w taki sposób, by stosować jednak mechanizm dopłat do pierwotnej ceny egzaminu. Wyjaśnienia RIO nie były jednak dla Ośrodków wiążące, toteż doszło do absurdalnej sytuacji – jedne Ośrodki żądały od kursantów dopłat, inne zdecydowały się tego nie robić. I tak na przykład kursanci w Katowicach czy w Bielsku - Białej za dokładnie taką samą usługę publicznej instytucji płacili więcej niż mieszkańcy Częstochowy. Niektóre Ośrodki zdecydowały się później zwrócić dopłaty, inne w ogóle ich nie żądały, jeszcze inne brały i zwracać pieniędzy nie zamierzają. Bałagan – w dodatku bałagan dotykający bezpośrednio ludzi i tak już solidnie zestresowanych skomplikowanym mechanizmem przeprowadzania państwowego egzaminu na prawo jazdy.
Rzecznik Praw Obywatelskich zwróciła uwagę, że tego typu niejednolite praktyki pozostają w sprzeczności z konstytucyjnym nakazem równego traktowania przez władze publiczne osób znajdujących się w podobnej sytuacji faktycznej i prawnej. I żeby nie było – nie rozchodziło się tu o drobne dopłaty; różnica między ceną „grudniową” a „styczniową” wynosiła 40 złotych, co nie jest kwotą małą. Po drugie: w interesie finansowym Ośrodków leżało, by kursant „nie zdążył” przystąpić do egzaminów przed planowaną podwyżką, a opieszałość resortu ministra Nowaka dała im doskonały pretekst. W dodatku problem nadal nie znika, bowiem kursanci wciąż zdają poprawki według albo starych, albo nowych przepisów.
W ministerstwie transportu nikt zdaje się tym nie przejmować. Za wynikające ze zwykłego lenistwa opóźnienia w opracowywaniu mądrych przepisów nikt nie poniósł też żadnych konsekwencji, a pan premier Tusk przy okazji „zegarkowej” sprawy pana ministra Nowaka uznał za stosowne raz jeszcze podkreślić, że ma do swojego współpracownika pełne zaufanie. Gdyby taka obsuwa zdarzyła się raz, byłaby przypadkiem za który można byłoby przeprosić i obiecać poprawę, nową jakość w tworzeniu prawa. Tymczasem o wpadkach pana ministra słyszymy bardzo często. I nie są to wpadki stanowiące kłopot tylko dla prawników czy urzędników z innych instytucji; są to wpadki po pierwsze uderzające zwykłych ludzi po kieszeni (jak w przypadku bałaganu z prawami jazdy) albo też wpadki wręcz zagrażające bezpieczeństwu Polaków (jak w przypadku bałaganu z nowelizacją prawa lotniczego). Ale najważniejsze jest przecież „pełne zaufanie”.
By żyło się lepiej!
Inne tematy w dziale Polityka