Gdy zapadła decyzja o budowie w Polsce elektrowni atomowej odezwał się chór złośliwców. Ich głównym argumentem było przypuszczenie, że skoro większości inwestycji nie potrafimy dopiąć od A do Z to i w tym wypadku udać się nie może. Tymczasem branża w której wypadnie działać jakby trochę ryzykowna – pamiętajmy o Fukushimie i Czarnobylu. Energia jądrowa fuszerki nie zniesie. Okoliczni mieszkańcy podobnie. Ale cóż było począć, zwyciężyły siły „postępu” i mimo protestów co poniektórych prace się rozpoczęły.
Pierwszym, ale od razu poważnym zgrzytem była osoba szefa spółki odpowiedzialnej za pierwszą polską elektrownię atomową. Skompromitowany były minister skarbu Aleksander Grad – drzewiej bywało, że nawet premier „grzmiał” o pozbyciu się go z resortu – nie dawał gwarancji mądrego i energicznego przeprowadzenia inwestycji. Jak można zresztą poważnie traktować w biznesie człowieka, który będąc ministrem bez żadnej żenady tłumaczy mediom, że nie prześwietlał dokładnie funduszu mającego zakupić polskie stocznie bowiem „fundusz był traktowany wyjątkowo bo jako jedyny złożył ofertę na kluczowe aktywna, więc trudno się dziwić, że chuchaliśmy i dmuchaliśmy na niego…”.
W grudniu zeszłego roku do spółki Aleksandra Grada weszli agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Powodem kontroli było podejrzenie o to, że spółka podpisywała kontrakty doradcze z różnymi podmiotami i istniało podejrzenie obchodzenia ustawy o zamówieniach publicznych. W dodatku CBA wytknęła spółce, że jako spółka Skarbu Państwa już bierze się choćby za sponsorowanie sportu a nie zrobiła jeszcze nic z rzeczy do których została powołana do życia. Aleksander Grad zdobył się wówczas na krótkie oświadczenie dla mediów: „…wyrażam zadowolenie z faktu, że CBA przeprowadzi kontrole zamówień publicznych prowadzonych w spółce za okres ostatnich trzech lat, a więc przed objęciem przeze mnie funkcji prezesa zarządu…” – cokolwiek miałoby to enigmatyczne stwierdzenie znaczyć. Na chłopski rozum brzmiało tak, że Grad doskonale wiedział o bałaganie jaki zastał obejmując sztandarową inwestycję Platformy Obywatelskiej i wolał się zawczasu zaasekurować – co złego to nie on.
I miał słuszność z tą asekuracją. CBA przeanalizowało wyniki kontroli i zawiadomiło prokuraturę w sprawie możliwych nieprawidłowości w dwóch umowach podpisanych w 2010 i w 2011 roku. Nieprawidłowości na kwotę ponad 11 milionów złotych. Pech chciał, że służba antykorupcyjna podała konkretne daty kiedy mogło dochodzić do działań niezgodnych z prawem; w szeregach polskiego atomu już trwa uporczywe poszukiwanie ludzi związanych z PiS i SLD którzy mogli mieć wpływ na podejmowane decyzje – niemniej trzy lata po wyborach trudno spodziewać się cudów. W spółce zasiadali sympatycy jednej tylko partii z obywatelskością w nazwie, może zaplątał się jakiś niedobitek z PSL. CBA w zawiadomieniu precyzuje, że mogło dochodzić do „…popełnienia przestępstwa niegospodarności w wielkich rozmiarach przez osoby pełniące w okresie objętym kontrolą funkcję prezesa i wiceprezesa spółki…”. Prezesem był wówczas Tomasz Zadroga, wiceprezesami – Witold Drożdż i Marzena Piszczek, która do dzisiaj pełni funkcję wiceprezesa zarządu.
Ponieważ nowy zarząd „nie zna treści zawiadomienia skierowanego do prokuratury nie może skomentować tych informacji”…a szkoda, bowiem kolejne oświadczenie Aleksandra Grada mogłoby wprowadzić elementy satyry w dość przykrą sprawę oszwabienia państwa na 11 milionów złotych, w dodatku oszwabienia w spółce która jeszcze nie rozpoczęła pracy dla jakiej ją stworzono. A mógłby chociaż zapytać wiceprezes Piszczek o co chodzi z tymi zamówieniami na zakup usługi „budowania i propagowania pozytywnych emocji związanych z planowanymi strategicznymi inwestycjami na obszarze Pomorza”.
No jakby nie patrzeć, prezesie Grad i inni działacze Platformy Obywatelskiej obiecującej nam czystą, bezpieczną energię atomową – rozpoczęcie pracy od przekrętów na grube miliony z pewnością nie zbuduje „pozytywnych emocji”.
By żyło się lepiej!
Inne tematy w dziale Polityka