trubro trubro
69
BLOG

Wyżyna kiepskości - marka 'IV RP'

trubro trubro Polityka Obserwuj notkę 2

Gdy IV RP pojawiła się na horyzoncie, przychodziło mi do głowy wiele podobieństw do rewolucji październikowej. Jedno hasło przychodziło mi do głowy za każdym razem, gdy widziałem Fotygę, Szczygłę, czy też inną Sobecką - 'i sprzątaczka może byc ministrem'. Lenin wiecznie żywy miał rację - tak, i sprzątaczka może być ministrem. Bo przecież bezpośredni wpływ ministra niektórzy ludzie odczuwają tylko w telewizorze - wystarczy, żeby była z popieranej partii, czy też prezentowała popieraną przez aktyw robotniczy ideologię, by 'emocje tłumu' były z nią.

Podobnie jest ze sztuką. Takie disco-polo - z punktu widzenia sztuki banał i tandeta - ale są na to odbiorcy. Przynajmniej przez jakiś czas. Dopóki nie dojrzeją, nie wyrobią sobie smaku, i nie wezmą się za coś lepszego. Niektórzy oczywiście nigdy tego nie zrobią. Ale na przykładzie disco-polo widać, że tandeta przegrywa z - jeszcze nie sztuką - ale z dobrym rzemiosłem, jakim jest muzyka taneczna 'wyższego' niż disco-polo gatunku, a której w okresie rozkwitu muzyki dawniej chodnikowej było o wiele mniej w Polsce. Disco-polo nikt nie musiał zwalczać, wystarczyło, by za realizowanie potrzeb muzycznych określonego targetu wziął się ktoś, kto był o wiele lepszym rzemieślnikiem. Bo - mimo, że wielu ludzi tego słuchało - to była tandeta. Ale - żeby było jasne - każdy ma prawo do tandety, i nikt nie jest gorszy przez to, że lubi czasem banał i tandetę. Byleby nie nazywał tego sztuką ;) Niestety - byli tacy, którzy uważali, że to, że kilkadziesiąt tysięcy osób o smaku muzycznym i artystycznym na poziomie głuszca, na którego uszach mastodont ćwiczył przez tydzień walca do 'tańca z gwiazdami', daje im prawo nazwać się 'artystami', a swoje wytwory 'dziełami sztuki'. I w sumie luz - niech nazywają sobie jak chcą. Ale - gdy ktoś wytykał im płytkość ich wytworów - obrażali się, oburzali, mówili, że nieprawda, że to jest dobre, a krytykanci to zakompleksieni idioci, którzy się na niczym nie znają. Robili tak, bo czuli na plecach oddech poparcia swoich popleczników. I tu zaczyna się problem. Kiepski artysta mający odbiorców bardzo szybko traci kontakt ze sztuką, z jej doskonaleniem.

Schlebianie tłumowi - czasem ktoś robi to celowo. A czasem ktoś początkujący, gdy poczuje pozytywny odzew mało wybrednej publiczności nagle uznaje, że skoro go słuchają/czytają/oglądają, to znaczy że jest już bardzo dobry. I że każda krytyka, a tym bardziej ostra krytyka - jest nie tylko bez sensu - ale jest też objawem 'nieznania się', oraz kompleksów. I zamiast z pokorą przyjąć - plują jadem i błotem. Bo traktują to jako atak personalny, a nie krytykę 'dzieła' - po przecież dzieło jest fachowe, inaczej ludzie by nie czytali/słuchali. Nagle ich certyfikatem fachowości jest to, że 'ktoś to czyta'. Nieważne kto ;)

Zastanawiałem się długo, czym jest 'Dolina nicości'. Na początku pomyslałem sobie - o, dziennikarz postanowił zarobić sobie trochę kasy na oszołomach. Zebrać trochę faktów wybranych z kontekstu, powrzucać elementy teorii spisku, dla pozorów nazwać to 'fikcją literacką' - i sprzedawać jako fikcję, jednocześnie puszczając oko do 'swoich' jak na reklamie piwa bezalkoholowego. Sądząc po wynikach wyborów - kandydatów na zjadaczy takiego chleba jest wielu. Można ich cynicznie wykorzystać, i zarobić na nich dobrą kasę. Wystarczy karmić ich tym, co chcą jeść. Spiskami, odgrzewaniem atmosfery przemian politycznych - ale ze zwróceniem uwagę na to, co wywołuje emocje. Bo na emocjach się zarabia.

To była pierwsza myśl. Myślałem, że taka była geneza tej powieści. Że dobry rzemieślnik słowa - dziennikarz - chce zarobić na niszy na rynku. Potem jednak zacząłem czytać to, co pojawia się na salonie. Najpierw nie chciało mi się uwierzyć. W konstrukcję zdań, w ich długość, w nadmiar środków wyrazu, które niczemu nie służą, poza tym, że są, bo muszą przecież być 'fachowe' zdania i 'literackie' zwroty. Wtedy - w moich oczach - upadł mit 'rzemieślnika słowa'. Ale pomyślałem sobie - przecież pisanie powieści, to nie taka prosta sprawa. Każdy, kto zaczyna to robić - popełnia błędy. Każdy takie same ;). I pomyślałem sobie, że odważny jest ten Wildstein, skoro publikuje i niejako daje do oceny coś, co można by najwyżej nazwać wprawkami pisarskimi. Traktowałem to jako wprawki, i myślałem, że autor - jako osoba rozsądna - nie traktuje tego inaczej. Niestety, potem przeczytałem, że ci, którym się wytwór pana Bronisława nie podoba to 'pseudokrytyczna sfora' z lepkimi rękami pod kołdrą. Że jest 'maszyneria zagłuszania' która chce mu zamknąc usta, ale on się nie da. Rozumiem - spisek, mający zakłócić pokazanie ludziom prawdy, która jest w tej książce. Ale zaraz, zaraz - przecież to fikcja literacka, to po co zagłuszać ? Chyba, że chodzi tu o to, że autor sprzedaje swój produkt ludziom, którzy w teorie spisku wierzą, i którym fakt, że działa jakaś 'maszyneria zagłuszania' dodaje skrzydeł. I myślą sobie: Tak, gnębieni jesteśmy, cenzurują nas, walczą z nami, ale my się nie poddamy, i na przekór wszystkiemu kupimy książkę i damy zarobić panu Bronisławowi, który wielkim pisarzem jest. I zachwyca.

Nie podoba mi się ta 'dolina' na maksa. Jest napisana stylem oraz warsztatem licealisty opisującego do szuflady swoje pierwsze prawdziwe emocje - długie, napuszone zdania, nadmiar środków wyrazu, czasem zdania krótkie, ale zestawione ze sobą tak, że 'dobrze brzmią' tylko przy odpowiedniej recytacji. Bez tego - zgrzyta po prostu, rytmu nie ma. Ale to nieważne. Nie wszystko musi być dziełem sztuki, miejsce dla tandety też jest na rynku. Istnienie tandety mnie nie oburza. Oburza mnie coś innego.

Jak się tandetę próbuje nazwać - nawet nie sztuką, ale dobrym rzemiosłem - to mnie oburza. Oburza mnie obrzucanie merytorycznej krytyki i krytyków błotem. Ja wiem - często krytyka też błotem rzuca, ale - co tu dużo mówić - patrząc na poziom 'rzemieślniczy' (celowo nie napisałem artystyczny) widoczny w tej książce można grzecznie milczeć, albo zwracać uwagę na to, czego się autor powinien jeszcze nauczyć. A każdy artysta - początkujący w danej dziedzinie sztuki - powinien podczas etapu uczenia się, z pokorą słuchać krytyki. By się z niej czegoś nauczyć. Jeżeli jego postawa jest 'kto krytykuje, ten jest głupim chamem bez dykcji, który się nie zna, a tak w ogóle, to się onanizuje', to dyskwalifikuje go to z kręgu jakiejkolwiek sztuki/literatury, czy też nawet z kręgu rzemieślników.

Jak się robi cokolwiek, co jest oceniane przez ludzi, moża pójść dwiema drogami . Jedna droga, to doskonalenie się, uczenie się na swoich błędach oraz brakach. Bo przecież błedy popełnia się zawsze, braki - przynajmniej na początku - ma się zawsze. I nie jest to powód do wstydu.

Druga droga - znalezienie sobie ludzi na tyle mało wybrednych, że im wystarczy ten poziom, który się ma. Jak ich pieniądze oraz łechtanie ego wystarczą twórcy, wtedy można mieć w głębokim poważaniu jakikolwiek rozwój, jakąkolwiek dbałość o jakość swojego produktu - bo i po co ? Ważniejsze niż dbanie o jakość jest podgrzewanie atmosfery, jest napuszczanie swoich fanów na tych, którzy dyskutują poważnie - a więc krytykują. Merytoryczną dyskusję trzeba zakrzyczeć. Ale oczywiście - jakaś krytyka musi być. Tylko chodzi o to, żeby była taka, jakby jej nie było. Są więc podziękowania dla 'prawdziwych krytyków', czyli takich, których krytyka jest typu 'chciałem skrytykować naszego pierwszego sekretarza, że jest za dobry dla ludzi' ;)

Gdybym był recenzentem w gazecie literackiej, to suchej nitki bym na tej książce oraz autorze nie zostawił. Pojechałbym personalnie na maksa, i żadna osoba 'znająca się na sztuce' by nie miała o to pretensji. Jeżeli oczywiście w ogóle bym się ją zajmował, bo gazeta literacka zajmuje się literaturą przecież.

Jestem sobie kimś, kto komentuje różne rzeczy - w tym politykę - na amatorskim blogu. Działania polityczne, oraz zbijanie na tym kasy - takie rzeczy mogę z powodzeniem krytykować, i nikt nie powinien tego potraktować jako personalny atak na pana B.W. Tak więc - działanie polityczne pana Wildstaina - poprzez podgrzewanie dawnych pretensji o 'własność' państwa - moim zdaniem wpisuje się w kampanię resentymentów braci Kaczyńskich, wpisuje sie w ponowne wyciąganie 'Bolka', w gadki o wszechobecnym układzie, o tym, że 89 rok wcale nie był taki fajny. Jeżeli do tego widzę, że na takich działaniach pan B.W. robi kapitał - polityczny, 'publicystyczny', oraz najprostszą jego formę, czyli zwykłą kasę, to takie coś mogę nazwać tylko jednym. Wstrętnym wykorzystywaniem słabych, skrzywdzonych i lekko skrzywionych (w większości przypadków nie ze swojej winy) ludzi dla kasy. Wykorzystywaniem ich lęków dla kasy. Kasa, władza, kasa, władza kasa, władza... A na gębie idee o moralnej rewolucji, o walce o prawdziwą Polskę.

Wyobrażam sobie taki biznesplan jakiegoś cynika:

Książeczkę trzeba napisać oszołomom - nie trzeba się wysilać, może to być czyste grafomaństwo, byle mowa była o Magdalence, o złym Michniku, i 'nocnej zmianie' i o paru innych wydarzeniach, które są kamieniami milowymi dla niektórych. To, czego nie da się udowodnić, a w co oni wierzą trzeba pisać - nazwiemy to fikcją literacką, więc nikt się nie przyczepi. A oni będą myśleli 'ktoś w końcu prawdę napisał'. I będą mówili, że to 'książka oparta na faktach'. I będą w te fakty jeszcze bardziej wierzyli. Bo przecież już w nie wierzą, chcą tylko ich legitymizacji, chcą tego, by 'ktoś poważny' napisał w książce - wtedy to już nie będzie bajanie pijanego nawiedzonego wujka, tylko 'poważna dyskusja'. Krytyków obrzucą błotem same oszołomy, wystarczy co jakiś czas pisać 'walczą z nami, chcą nam zamknąć usta', trza się mobilizować, za szable chwytać - i wtedy krytyka merytoryczna będzie zatupana.

Taki biznesplan sobie w głowie wymyśliłem. Nie przypuszczam, że taki plan miał pan Wildstein. Ale - gdybym był cynikiem - chętnie bym taki plan zrealizował. A kurcze - może warto nim zostać ? Bo napisać 'powieść' o tym, o czym pisze redaktor Wildstein, ale w formie o wiele bardziej spełniającej wymogi rzemiosła jest bardzo prosto. Olać formę, olać kilkugodzinne zastanawianie się nad słowem, które 'nie brzmi w tym miejscu', olać podmienianie fraz po tygodniu, gdy się człowiek do swoich własnych słów zdystansował, i może robić sensowne poprawki - olać to wszystko. Ciemny lud kupi przecież cokolwiek, byleby miało etykietkę 'Czwarta RP'. Taka fajna marka powstała, lepsza nawet niż 'kultura Emo', chociaż bardzo zbliżona - i tu i tu ludzie lubią sie chlastać - jedni żyletką, drudzy historią.

trubro
O mnie trubro

jestem z białka Gęby za lud krzyczące sam lud w końcu znudzą, I twarze lud bawiące na końcu lud znudzą. Ręce za lud walczące sam lud poobcina. Imion miłych ludowi lud pozapomina. Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie. a to nasz wieszcz narodowy, jakże przewidujący nasze czasy - a tak dawno temu te słowa pisał

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka